Siadam do tych refleksji i mam, muszę przyznać, pewien kłopot. Otóż od pewnego czasu chodzi po głowie pewna myśl, którą chciałbym się podzielić na tym blogu, a która nie dość, że z polityką wspólnego ma zgoła niewiele, jeśli w ogóle cokolwiek, to w dodatku jakby w ogóle omija to wielkim kołem to, czym większość z nas żyje. Z drugiej jednak strony, przede wszystkim, wokół jest tak bardzo dużo tekstów czy to na temat smoleńskiej zbrodni, czy na temat „degradacji życia politycznego”, a więc czegoś, co Jaroslaw Kaczyński jakże słusznie też nazwał zbrodnią przeciwko narodowi, że myślę sobie, że to żadna strata, jeśli dziś akurat pojawi się wątek inny. Ani nie polityczny, ani nawet nie bieżąco-społeczny. No a poza tym, jestem […]
Siadam do tych refleksji i mam, muszę przyznać, pewien kłopot. Otóż od pewnego czasu chodzi po głowie pewna myśl, którą chciałbym się podzielić na tym blogu, a która nie dość, że z polityką wspólnego ma zgoła niewiele, jeśli w ogóle cokolwiek, to w dodatku jakby w ogóle omija to wielkim kołem to, czym większość z nas żyje. Z drugiej jednak strony, przede wszystkim, wokół jest tak bardzo dużo tekstów czy to na temat smoleńskiej zbrodni, czy na temat „degradacji życia politycznego”, a więc czegoś, co Jaroslaw Kaczyński jakże słusznie też nazwał zbrodnią przeciwko narodowi, że myślę sobie, że to żadna strata, jeśli dziś akurat pojawi się wątek inny. Ani nie polityczny, ani nawet nie bieżąco-społeczny. No a poza tym, jestem pewien, że temat jest ciekawy, więc tym bardziej nie zaszkodzi. No a jeśli znajdzie się ktoś, kto nagle zechce tu jednak dojrzeć jeszcze coś, co pomoże mu zadumać się nad tym, do czego jako Polacy doszliśmy, jakby zupełnie niechcąco, to już w ogóle nie będę narzekał.
Po raz pierwszy ta myśl przyszła mi do głowy, gdy jako muzyczny wstęp do filmu „Mgła” pojawiła się suplikacja „Święty Boże, Święty Mocny” w wykonaniu zespołu DePress. Nie wiem, czy każdy wie, o czym mówię, więc na wszelki wypadek przypomnę, że stylistycznie ten akurat fragment brzmi zdecydowanie, że tak powiem, heavy metalowo. Dźwięk jest bardzo ciężki, głos wokalisty jeszcze cięższy, atmosfera całości monumentalna do granic wytrzymałości, do tego wręcz stopnia, że dla bardziej wybrednych gustów wręcz ociera się o kicz. A mimo to – a może właśnie dlatego – początek tego filmu staje się autentycznie przejmujący. A mimo to – a może właśnie dlatego – cała już reszta filmu również ma aurę czegoś prawdziwie potężnego.
Widzimy te zwłoki biało-czerwonej szachownicy, to błoto, ten ruski – tak bezczelny w tych akurat okolicznościach – syf, a nad tym wszystkim unosi się głos Andrzeja Dziubka, wznoszący w niebo tę modlitwę: Święty Boże, Święty Mocny, Święty a Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami!” I jestem pewien, że nie jestem jedyny, który słysząc to wołanie, w tym właśnie wykonaniu, i w tej dokładnie stylistyce, jest prawdziwie wzruszony. I podobnie jak ja, czuje tę siłę, ten wiatr, tę prawdę.
Oczywiście, DePress to ani nie pierwszy, ani tym bardziej nie jedyny zespół muzyczny, który treści czy to patriotyczne, czy, tak jak w tym wypadku, religijne, przenosi do publicznej domeny przy pomocy dźwięków jakby z zupełnie innego zakresu kulturowego. Mieliśmy w ostatnich latach dość liczną grupę muzyków, niosących przez swoją sztukę słowa o Bogu, Honorze i Ojczyźnie, i używających do tego jednocześnie ciężkiej, agresywnej wręcz ekspresji. Jednak zawsze przy tej okazji pojawiały się głosy, że efekt takiego podejścia jest zbyt komiczny, żeby mógł być traktowany poważnie. Że nie ma nic głupszego, czy wręcz żałosnego, gdy jakiś punk rocker, czy metalowiec, ze swoim pełnym artystycznym emploi, i z pełną estetyczną oprawą próbuję śpiewać, że Jezus jest Panem, lub że Jego Miłość jest niezwyciężona.
Jednocześnie, zawsze w pełni akceptowalne było to, gdy ci sami młodzi muzycy, dokładnie w tym samym muzycznym obrządku, chwalili anarchię, przemoc, czy wręcz niepojętą moc szatana. Tu wszystko zawsze było na swoim miejscu, i tu też, nawet jeśli komuś akurat ten typ działań artystycznych, czy estetycznych, nie pasował, zawsze mógł powiedzieć, że to akurat nie jest jego działka, że on się nie zna, nie lubi. Ale żeby już się śmiać – to nie bardzo.
Co takiego się stało – poza oczywiście Mgłą i DePress – że postanowiłem wziąć się dziś za ten temat? Otóż tak się składa, że mam trochę kolegę, trochę znajomego, a tak naprawdę kiedyś, jeszcze w moich latach szkolnych, ucznia, który jest muzykiem grającym tak zwany „czarny metal”. Czy on jest satanistą? Trudno mi powiedzieć. Z tego jak się zachowuje na poziomie muzycznej oferty, którą wspólnie z kolegami przedstawia, można by sądzić, że jak najbardziej. Tu akurat on znajduje się mniej więcej na poziomie narzeczonego piosenkarki Dody Elektrody i jego zespołu Behemoth. Z drugiej strony, tak jak sobie niekiedy rozmawiamy, mam wrażenie, że on jest zaledwie ateistą, dla którego Jezus jest taką samą fikcją , jak ów Behemoth, tyle że o wiele mniej interesującą i inspirującą. No a poza tym, jemu naprawdę się ten black metal podoba. Uczeń mój i kolega jest wprawdzie artystą powiedzmy z trzeciego miejsca na plakatach, ale nie na tyle oczywiści byle jakim, by nie mieć na koncie pewnych konkretnych osiągnięć. A więc gra on jako tzw. support na koncertach wybitnych przedstawicieli sztuki black metalowej z Norwegii i Szwecji, no i sam nagrywa płyty. Ponieważ mnie lubi i szanuje, zawsze pamięta, żeby przy okazji kolejnej premiery, podarować mi swój kolejny krążek.
Ja z kolei black metalu nie lubię, ale dla niego zawsze jestem gotów starannie zapoznać się z jego kolejną propozycją. Tak też było ostatnio. Tu muszę wrzucić parę słów wyjaśnienia. O czym pewnie większość czytelników nie wie, czarny metal, w odróżnieniu tzw. death metalu, czy metalu bardziej popowego, bywa grany w bardzo wolnych tempach. Nie zawsze, ale bywa. Niekiedy nie dość że jest wolny, to jest akustyczny, a niekiedy nie dość że akustyczny, to wręcz folkowy. Pomysł tej muzyki, o ile relacjonuję sprawy właściwie, sprowadza się do wielbienia i oddawania czci pogańskim bogom, czy to w ich konkretnym wcieleniu, czy pod postacią jakichś drzew, wiatru, ziemi, czy diabli – właśnie! – wiedzą czego. To jednak co wszystkie te tempa i nastroje łączy, to pełny monumentalizm. A więc – i tu przepraszam bardzo wszystkich oburzonych tym porównaniem – wszystko to w pewnym sensie zbliża nas bardzo do śpiewanej przez Andrzeja Dziubka Suplikacji.
Bo o co chodzi? Otóż black metalowcy tworzą swoją muzykę na chwałę. Każdy dźwięk który grają jest tworzony tylko po to, żeby oddać hołd. Żeby dać też przy tym świadectwo wierności i oddania. A więc na ten swój dziwaczny sposób oni się zwyczajnie modlą.
Do czytania całości zapraszam na www.toyah.pl
"Gdy tylko zobaczysz, ze znalazles sie po stronie wiekszosci, stan i pomysl przez chwile" - Samuel Langhorne Clemens"