Obecne „elity” polityczne utrzymują się u władzy na zasadzie syndromu wściekłego psa. Na czym on polega?
Wśród psychologów zajmujących się badaniem zachowania zwierząt (są tacy naukowcy), znane jest doświadczenie pokazujące pozorną agresję dwóch psów oddzielonych od siebie ogrodzeniem którego nie są w stanie pokonać. Rozwścieczone psy biegają po przeciwnych stronach ogrodzenia, ujadając tak zajadle, że postronnemu obserwatorowi wydaje się, że gdyby nie oddzielający je płot, to pozagryzałyby się one na śmierć. Jednak gdy oddzielające psy ogrodzenie zostaje nagle usunięte, całkowicie tracą one bojowy animusz: po wzajemnym obwąchaniu się i pomerdaniu ogonami, każdy z nich udaje się w swoją stronę, łagodny jak baranek
Identycznie zachowują się polscy politycy, z tym, że rolę oddzielającego ich ogrodzenia odgrywają media. Gdy dany polityk wie, że od swego przeciwnika „odgradza” go jakiś redaktor telewizyjny przeprowadzający z nim wywiad, wówczas z pianą na ustach, niczym wściekły pies atakuje swojego politycznego rywala (rywali), zaś tenże rywal nie pozostaje mu dłużny. Jednak po kilkunastu minutach wywiad kończy się, medialne „ogrodzenie” znika, zaś obaj zdawałoby się skonfliktowani na śmierć politycy, jak gdyby nigdy nic udają się wspólnie do sejmowej restauracji, gdzie w wielkiej zgodzie i przyjaźni biesiadują, oczywiście do czasu aż jakaś telewizja postawi pomiędzy nimi następne medialne ogrodzenia. Wówczas w wytrenowanym odruchu, niczym wściekłe psy rzucają się na siebie, szczerząc kły, warcząc, wyjąc i plując pianą, ku uciesze dziennikarza który ma dużą oglądalność programu, przy zerowym wysiłku własnym.
Stwierdzenie, że polscy politycy całkowicie zeszli na psy, jest w świetle przytoczonych faktów jak najbardziej zasadne
Jaką rolę w polskiej polityce odgrywa syndrom „wściekłego psa”?
Zauważmy, że w „starych” demokracjach zachodnioeuropejskich, o tym która partia polityczna zwycięży w wyborach decyduje to, która z nich przekona wyborców, że właśnie ona jest najlepsza, najuczciwsza, merytorycznie najsprawniejsza!
W Polsce ten mechanizm nie działa, gdyż wszyscy ubiegający się o powtórne (nie wiadomo już które z kolei!) elekcje politycy dali się już poznać wyborcom z jak najgorszej strony: jako nieudacznicy, szemrani biznesmeni, aferzyści, złodzieje, prostacy, chamy, żałośni głupcy i drobni cwaniacy. Jeśli żaden z polityków w obawie przed ośmieszeniem się nie może przedstawić żadnych swoich (czy partii którą reprezentuje) zalet czy osiągnięć gdyż takowych ani on ani jego partia nie posiada, to próbuje przekonać wyborców, że co prawda on sam jest bezwartościową świnią i pospolitym pasożytem, ale jego konkurenci są jeszcze większymi świniami i pasożytami! I ten mechanizm DZIAŁA! Polski wyborca głosuje dla przykładu na PO, gdyż nie chce aby rządził PIS (lub odwrotnie)- gdyż choć wie, że i jedni i drudzy ześwinili się, to uważa, że jednak PO (lub PIS) mniej! Mówiąc inaczej, Polacy mogą sobie wybrać chorobę która ich stoczy, na tej zasadzie, że część wybiera syfilis (gdyż w chwili zarażenia się nim, jest całkiem przyjemnie), a część gruźlicę (gdyż ta przypadłość pięknie wpisuje się w naszą martyrologiczną historię) , w przekonaniu, że choroba którą sobie wybrali jest mimo wszystko mniej zjadliwa i zabójcza!
„Walka” polityczna jaką toczą na niby pomiędzy sobą polscy politycy (na podobieństwo psów oddzielonych płotem) ma przekonać skołowanego wyborcę, ze partia PO (lub PIS) zeświniła się bardziej lub mniej od konkurentki, dlatego też warto na nią głosować!
Ten sprytny mechanizm manipulacji psychologicznej, w połączeniu z zablokowaniem polskiej sceny politycznej dla partii nie wywodzących się z kontraktu „okrągłego stołu”, umożliwia obecność w polityce ciągle tych samych do cna skompromitowanych ludzi ( którzy w normalnym państwie w większości siedzieliby w więzieniach), zamieniających się tylko rolami: władza – opozycja.
Anthony Ivanowitz
www.pospoliteruszenie.org