W Polsce ukazało się wiele publikacji nt. Świadków Jehowy. Zdecydowana większość z nich obejmuje perspektywę Kościoła rzymskokatolickiego…żeby nie było, że jestem stronniczy przytaczam przykład z kościoła prawosławnego…
Jak długo należałeś do Świadków Jehowy?
Ponad 11 lat. Byłem tam "głosicielem Dobrej Nowiny". Przez 2 lata wykonywałem funkcję "sługi pomocniczego", a przez 3 lata "starszego zboru".
Czy możesz powiedzieć coś więcej o sobie i swej drodze do Świadków Jehowy?
Urodziłem się na Podlasiu, w rodzinie prawosławnej z tradycjami kapłańskimi. Obecnie mam ok. 50 lat, ukończyłem studia inżynierskie. Mieszkam z żoną w Białymstoku, mamy trójkę dzieci. Żona jeszcze przed ślubem miała sporadyczne kontakty z kobietą Świadkiem Jehowy, ale po ślubie tej znajomości nie utrzymywała. W szufladzie biurka pełno było Strażnic, Przebudźcie się i innych czasopism. Czasem bez większego zainteresowania zaglądałem do nich. Uczęszczałem, choć nieregularnie, na niedzielne nabożeństwa do cerkwi. Żona nie czuła takiej potrzeby. Gdy urodził nam się syn, ochrzciliśmy go w cerkwi. Od 1980 r. zaczęli intensywniej odwiedzać nas Świadkowie Jehowy. Kupiłem od nich protestanckie wydanie Pisma Świętego. Pokazali mi tam zapisane w kilku miejscach imię Boże "Jahwe". Po kilkunastu wizytach skusiłem się, by pójść na ich zebranie. Trafiłem akurat na tzw. Pamiątkę śmierci Chrystusa, na której po półgodzinnym przemówieniu podawano z rąk do rąk kielich z winem oraz opłatek, jednak nie spożywając. Wytłumaczono mi, że są to tylko emblematy. Od tego czasu przechodziłem wewnętrzne rozterki i nie byłem w stanie stwierdzić, po której stronie leży prawda. Postanowiłem zrobić przerwę. Tak upłynął rok. Urodziła nam się córka, którą ochrzciłem w cerkwi. Chętniej czytałem publikacje Cerkwi prawosławnej i czułem się gorliwym chrześcijaninem. Po trzech latach od tamtych rozmów spotkałem na ulicy jednego ze znajomych Świadków. Zachęcał mnie do studiowania Pisma Świętego. Powiedziałem, że to czynię i przytoczyłem, co Jezus w Ewangelii Mateusza powiedział o fałszywych prorokach. Mój rozmówca ze spokojem zaproponował mi spotkanie i rozmowę na wybrany temat religijny. Uzgodniliśmy, że rozważymy naukę o świętości Marii Panny, której Kościół prawosławny oddaje szczególną cześć. W tym czasie nie tylko nie wątpiłem w nauki Kościoła prawosławnego, ale wychodziłem z założenia, że to ja muszę pomóc błądzącemu. Czułem, że mam argumenty i wiarę. Byłem przekonany, że łatwo udowodnię Świadkom Jehowy, że się mylą.
A jak dzisiaj oceniasz swoje przygotowanie?
Kompletnie nie byłem przygotowany. Nie znałem dobrze Pisma Świętego, ani teologii wiary. Nie znałem też nauki Świadków Jehowy i żadnych poważnych argumentów przeciw ich argumentom. Rozmówca zarzucił mnie cytatami z Pisma Świętego. Zacząłem się zastanawiać nad biblijnością i prawdziwością wyznawanych prawd. Zamiast jednak potem pójść do kogoś wykształconego w teologii, zamiast lepiej poznać naszą naukę, chodziłem sam pełen wątpliwości. Zgubiła mnie pewność siebie, pycha, stawianie na własny rozum. Zgodziłem się na dalsze dyskusje. Świadkowie zaczęli ze mną regularne cotygodniowe studium biblijne, omawiając książkę Prawda która prowadzi do życia wiecznego. Całkowicie wywracali nauki i tradycje cerkwi prawosławnej i innych kościołów chrześcijańskich. Po roku studium nienawidziłem wraz z nimi wszystkich nauk Kościoła. Byłem pewny, że dane mi było wyjątkowe szczęście poznać prawdę, a cała ludzkość poza Świadkami Jehowy tkwi w ciemności i mocy szatana, jest nieszczęśliwa i pójdzie na zatracenie.
I poczułeś misje nawracania "zagubionych"?
Najpierw przekonano mnie, że powinienem się ochrzcić. Odbyło się to na kongresie w Białymstoku. Pół roku później została "ochrzczona" także moja żona. Chodziliśmy na zebrania trzy razy w tygodniu, zabierając ze sobą nasze małe dzieci. Do końca zerwaliśmy z chrześcijaństwem. Dlaczego tak szybko? Jest to zasługa wielkiej aktywności Świadków Jehowy i "psychologicznej techniki szokowej"?
Na czym polega ta "technika szokowa"?
Głównie na bombardowaniu słowami, przekonywaniu i ośmieszaniu symboli, znaczeń i praktyk pobożności chrześcijańskiej, takich jak Trójca Święta, post, spowiedź, Eucharystia, kapłaństwo, modlitwy, krzyż, chrzest, Święci, objawienia, Kościół. W zasadzie wyśmiane są wszystkie sakramenty, praktyki, zwyczaje i nauki Kościoła. Bezpardonowa krytyka osób duchownych, odrzucanie tradycji itd. Jest to totalne oddziaływanie na psychikę i konsekwentne pustoszenie wnętrza w uprzejmych i pozornie niewinnych rozmowach. Świadkowie, "pod krawatem i z teczką u boku", nie szczędzą czasu i sił. Chodzą od domu do domu, poszukując łatwowiernych i naiwnych. Lubią dużo i długo mówić. Jeżeli domownik zdecydowanie nie zgadza się z ich nauką, wówczas na ogół nie chcą kontynuować rozmowy. Idą dalej, szukać tych, którzy na ich "orędzie" zareagują bez zbytniego powątpiewania. I zawsze takich ludzi znajdują. Aktualnie w Polsce jest ponad 127 tys. Świadków Jehowy i stanowią trzecią pod względem liczebności grupę wyznaniową. Przy tym są to wyznawcy ślepo wierzący we wszystkie nauki podawane w Organizacji.
Organizacji?
Świadkowie mówią o Organizacji Świadków Jehowy. Organizacja składa się z dwóch klas "braci". Pierwsza – to klasa czy raczej kasta wybrańców. Określają siebie "wiernymi niewolnikami" lub chętniej "wybrańcami Boga Jehowy". Twierdzą, że są wybrani, by tworzyć "małą trzódkę braci w Chrystusie" czyli prawdziwy Kościół Chrystusowy. Jest ich na świecie ok. 8565 osób – według danych za rok 2003. Klasę tę reprezentuje kilkunastoosobowe "ciało kierownicze" z siedzibą w Brooklinie w Nowym Jorku w USA. Druga klasa to tzw. "wielka rzesza" zwykłych braci lub inaczej"drugich owiec". Nie należą oni do kościoła, tylko wspierają "braci Chrystusa". Obecnie jest ich ponad 6 milionów na całym świecie. Cała ta Organizacja, to system totalitarny. Będąc w niej, nie można mieć swego zdania, nie można wygłaszać innych poglądów niż uznane. Wolna wola tam nie istnieje. Ma być ślepe i fanatyczne posłuszeństwo, wszystko musi być przyjmowane bezkrytycznie. Wyznawcy z własnej woli stają się ubezwłasnowolnieni i dają się wykorzystywać, np. pracując za darmo przy różnych przedsięwzięciach, na budowach, rezygnując z pracy zawodowej, z normalnego życia, angażując jako "pełnoczasowi pionierzy" lub "pionierzy pomocniczy" itp.
I nie budzą zdziwienia interpretacje wyraźnie naciągane, sprzeczne z Pismem?
Świadkowie nie poszukują i nie dociekają na własną rękę. Niewiele też wiedzą poza tym, co się im serwuje. Nie interesują się historią organizacji ani zmianami nauk. Urobiony Świadek nie powinien się dziwić, że nagle zaczyna się nauczać odwrotnie niż dotychczas. Nie zwracają uwagi na sprzeczności. Przyjmują wszystko, co "bracia w Brooklynie" czyli "ciało kierownicze" postanowiło. A ci co jakiś czas wprowadzają zmiany. Na przykład do 1935 r. wszyscy świadkowie obecni na "Pamiątce" spożywali "emblematy", potem po "oświeceniu" przez J. F. Rutherforda, przestali je przyjmować, choć czytają w Ewangelii Jana: "jeśli kto spożywać będzie ten chleb, żyć będzie na wieki". Takich zmian było bardzo dużo. Na początku lat osiemdziesiątych ja sam nauczałem, jak i wszyscy wówczas Świadkowie, że niektórzy ludzie, pamiętający rok 1914, nie umrą, a doczekają się za swego życia Królestwa Bożego na ziemi". W latach 90. zaczęto już mówić, że dotyczy to tych nielicznych, którzy się urodzili w 1914 roku. A dzisiaj w ogóle przestano tego nauczać. Tak było też z kolejnymi datami końca świata. Wszystkie okazały się fikcją. O nich także się nie mówi, ale mam mapę Boski Plan Wieków, gdzie wyraźnie zaznaczono rok 1975 jako koniec 6000 lat panowania. Świadkowie to zwykle ludzie, którym taki fanatyczny styl, w którym ktoś myśli za nich, odpowiada. Nawet jak mają wątpliwości, to tłumią je w sobie, w obawie, że runie ich całe życie. Często też są już tak wyobcowani w rodzinie i środowisku, że nie mają do kogo się zwrócić.
Czy wielu w Organizacji jest takich, którzy stawiają opór temu totalitaryzmowi?
Ta selekcja odbywa się na samym początku. Spotkałem kilkoro Świadków, którzy mieli podobne opinie do moich, ale bali się ją wyrazić głośno. Jednak bardzo trudno jest odejść, bo presja psychiczna jest ogromna. Znałem tylko jednego, który zerwał. Większość poddaje się i ulega. Ale trudno nie ulec przy tak intensywnym praniu mózgu, gdy trzy razy w tygodniu jest się indoktrynowanym. To jest naprawdę skuteczne, skoro nawet dorośli, czasem wykształceni, mający, wydawałoby się, ukształtowany pogląd na świat, w ciągu paru miesięcy burzą swoje przekonania, niszczą zasady moralne, depczą własną religię, przyjmując bez głębszego sprawdzenia i zrozumienia, na zasadzie ślepego zaufania zupełnie obce nauki. Można się zapytać, jak można jednym pociągnięciem odciąć swoje związki z Kościołem, z rodziną, z najbliższymi, z tradycją. A jednak da się tak urobić człowieka. To jest potężna siła perswazji i sprawdzona socjotechnika, zaszczepiana przez miłych "domokrążców", którzy mają za zadanie przekonać cię, że wszystko robią dla twego dobra. Działają identycznie, jak osoby trudniące się handlem obnośnym, którzy zawsze znajdują klientów, choćby towar na drugi dzień nadawał się na wyrzucenie. Świadkowie sprawiają przy tym wrażenie, że niczego nie chcą poza krótką rozmówką na temat twego dobra i zbawienia.
Kiedy pojawiły się u ciebie wątpliwości?
Po latach przebywania w Organizacji miałem coraz większe obiekcje do niektórych nauk. W 1994 r. w moim mieszkaniu odbywało się cotygodniowe studium, polegające na udzielaniu komentarzy do odczytywanych tekstów. Zacząłem wprowadzać swoje, czasami sprzeczne z Organizacją komentarze. Wtedy brat starszy, prowadzący studium, zaczął mnie strofować i zmienił miejsce zebrań. Mówienie czegoś innego, co nie jest zgodne z oficjalną nauką lub zgłaszanie wątpliwości jest odbierane jako zakłócanie zebrania, cios w Organizację i gorszenie braci. Pytałem, czy na tym ma polegać studium, ale to jeszcze bardziej nastawiało przeciwko mnie "braci"? Zacząłem szukać materiałów niezależnych i dopiero po dziesięciu latach mojego "świadkowania" poznałem prawdziwą historię Świadków Jehowy. Zaczęły mi spadać klapki z oczu. Zauważyłem, że zmieniają nauki, ale nigdy nie przyznają się błędu, nazywając to jedynie "nowym światłem". Coraz bardziej uzmysławiałem sobie też, że wiele propagowanych przez nich nauk biblijnych tak naprawdę nie przystaje do Biblii i jest naciągana. Raziło mnie wręcz nienawistne atakowanie innych wyznań. Budziło sprzeciw wyśmiewanie czegoś tak pozytywnego jak post, choć Biblia zaleca post. Jedną w ważniejszych pomocy, jaką spotkałem na swej drodze, była książka księdza W. Majki Czy tak uczy Pismo Święte? – jej lektura pokrywała się z moimi odczuciami, czytałem ją ze wzruszeniem. Drugą wielką pomocą była praca prawosławnego duchownego ks. Michała Markiewicza Słudzy szatana a Cerkiew Boga. Przykładów błędów i niekonsekwencji znajdowałem coraz więcej i w końcu 1995 r. roku opuściłem Organizację.
I co? Czy nastąpiła ulga?
Otóż, wychodząc z Organizacji byłem rozbitkiem w wierze, miałem pustkę duchową – wiedziałem czego nie chcę i na co się nie godzę, ale nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Do końca jeszcze dzisiaj nie mogę się pozbierać. To jak po odcięciu chorej, zgangrenowanej nogi: uratowałeś życie, ale kuśtykasz. Miałem straszny mętlik w głowie odnośnie zasad wiary. Byłem duchowym rozbitkiem, byłem wypłukany z wszystkiego, co w świecie normalnie i rzeczowe. Na dodatek nadal w tym fałszywym świecie pozostawała moja żona i dzieci. Zostałem sam, choć z rodziną. Żyję w rodzinie, ale rozdartej i rozdwojonej. W moim domu nie obchodzi się żadnych świąt i tradycji. Próbowałem wpłynąć na rodzinę, ale bezskutecznie. Są pod czują "opieką" braci. Mają zakaz rozmowy ze mną na tematy religijne. W ogóle u Świadków jest zakaz rozmowy z "odstępcami" na jakikolwiek temat – chyba, że są to członkowie rodziny. Ta pełna blokada ma zabezpieczać Świadków przed oderwaniem. Ale wierzę w moc modlitwy. Wiem, że modlitwy pomogły mi wyjść z tej przewrotnej organizacji. Mój rodzony brat, który jest duchownym, często się za mnie modlił, dawał "molebień" za mnie w monastyrach, nawet za granicą.
Czy nakaz izolacji tych, którzy odstąpili, jest przestrzegany?
Niemal całkowicie. Nawet widząc na ulicy dobrych znajomych, którzy opuścili Organizację, nie pozdrawiają ich. Udają, że nie znają. Odstępców uważa się za wrogów. Tam nie ma miłości bliźniego, ani tolerancji, liczą się tylko swoi. Jest to wyjątkowy fanatyzm. A przecież większość z nich sama odeszła kiedyś od swojego rodzimego Kościoła, jednak nie tylko nie czują się odstępcami, ale chcieliby, aby ich tolerowano.
Jak wygląda twoja obecna sytuacja?
Ponownie jestem prawosławnym chrześcijaninem. Żyję w wierze swoich przodków. Jestem dumny z nauki Jezusa Chrystusa i dwutysięcznej tradycji Kościoła. Uczęszczam na nabożeństwa, wiele czytam. Wciąż uczę się pokory. Nie ma dnia, bym nie myślał o mojej rodzinie w kategoriach wiary. Między mną a żoną i starszymi dziećmi jest mur. To mój dramat. Widzę w tym także swoją winę. Ta cała sytuacja uczy mnie też pokory. Wierzę jednak w moc modlitwy.
Udało mi się pozyskać moją najmłodszą 14-letnią córkę, która wraz ze mną uczęszcza do cerkwi. Dopiero teraz zostanie ochrzczona.
Dziękuje za rozmowę. Rozmawiał Roman Czepe
za: W Służbie Miłosierdzia
http://www.wsm.archibial.pl/wsm2/art.php?id_artykul=24
...czterdziestoletni moher i katol z kosciola torunskiego ...diecezja podhalanska...lowca jehowitów...