Bez kategorii
Like

Kochanie, zabiłam nasze koty

03/11/2012
417 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
no-cover

To najsłabszy kawałek prozy, który wyszedł spod ręki Doroty Masłowskiej.

0


 Przeczytałem najnowszą powieść Masłowskiej z recenzenckiego obowiązku. Jestem fanem Wojny polsko-ruskiej (przeczytałem ją trzy lata po premierze, gdy dym krytyki już zeszedł). ‘Pawia Królowej’ nie czytałem z osobistych powodów. Ale ‘Kochanie, zabiłam nasze koty’ to najsłabsza z rzeczy, które spod jej pióra wyszły (wliczając w to dwie teatralne sztuki).

            Dlaczego tak się stało, że utalentowane złote dziecko polskiej literatury napisało tak nieistotny kawałek prozy? Czy Masłowska zostanie dla mnie autorką jednej (genialnej) książki. Może za wcześnie na tego typu wnioski, ale najnowsza powieść każe się nam zastanowić, dlaczego jest tak słaba. Szwankuje  tu fabuła (Masłowska ewidentnie nie potrafi nadać swym utworom fabularnej formy, choć tym razem stara się to zrobić, ale nie wychodzi). Bohaterowie to wydmuszki (nie umie zatem tworzyć pełnokrwistych postaci, chyba że tak miało być). Język jest stylistycznie hiperpoprawny, ale u kogoś, kto tak go zrewolucjonizował w poprzednich ‘odsłonach’, wydaje się to czymś nieszczerym, a co najmniej nieudanym, jest próbą opowiedzenia historii w sposób klasyczny, co autorce nie wychodzi.

            Zdania są krótkie, pozbawione ozdobników czy słowotwórstwa. Fraza nie płynie sama. Powstaje wrażenie, że autorka nad tą książką się bardzo męczyła, że pisała ją gnana koniecznością spłacenia długu u wydawcy, że zawiódł ją pomysł, bo go tu właściwie nie ma. Jest formalna i treściowa pustka.

Niby mamy tu język odnoszący do reklam i ogłoszeń, motywy wyjęte z filmów czy seriali, ograne chwyty – jednak Edward Redliński w świetnej ‘Telefrenii’ lepiej sobie poradził z przedstawieniem świata, w którym na owych rzeczach zasadza się kominikacja. To ‘perfekcyjne planowanie przypadków, w ramach których wpadała potem na aktualny obiekt

swych uczuć z kubkiem wrzącej kawy’, czyli stan świadomości zbudowany z przekazów filmowych czy reklamy, u Doroty Masłowskiej jest jakby wymuszony, a akcja, sama w sobie banalna. Z tej książki bije przerażająca pustka (ale nie horror vacui, raczej pusty, nieistotny głos w dyskusji).

            To zła książka. Zamiast ją polecać, zachęcam do powtórzenia sobie przyjemności z czytania ‘Wojny…’ (albo, przy okazji, bo o niej wspomniałem, Redlińskiego ‘Telefrenii’. Z wielkiej chmury (dziesiątki wywiadów z autorką we wszystkich tytułach) mały deszcz.

            Przy okazji zaś tych wywiadów, wszyscy zauważyli nagle Masłowską konserwatystkę, ale ja zawsze twierdziłem, że ona myśli osobnie, że nie przypisuje się do Krytyki Polit., jak chcieliby niektórzy, nie ma zestawu poglądów w pakiecie, ale ma dar obserwacji i wyciągania wniosków i to jest optymistyczne. Ale to inna historia. Nie udała się Dorocie Masłowskiej nowa książka. Czekam jednak na kolejną, bo wierzę, że talent ma, tylko niech za nim idzie, a nie próbuje a to uciekać od Polski w wyimaginowane światy quasi-Nowego Jorku (choć bez oceanu) z obco brzmiącymi imionami, a to budując formy, w których nie czuje się prawdy (wątpliwe koncepty). Coś jest w ‘Kochanie…’ z Palahniuka, ale niepotrzebna jeszcze jedna, choćby żeńska, jego wersja.

0

stefan sarmata 2

64 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758