„Walczymy o pieniądze!” mówią protestujący pracownicy administracyjni sądów, m.in. protokolanci, sekretarze, asystenci sądowi, kuratorzy sądowi, a nawet woźni. I, na znak protestu, wysyłają do ministra sprawiedliwości listy protestacyjne z postulatami strajkowymi. Do każdego listu protestujący przyklejają jednogroszową monetę czyli – jak to nazywają – „grosz biedy” symbolizujący ich biedę.
W niektórych sądach nie odbędą się rozprawy. Pracownicy administracyjni sądów – a jest ich, nie licząc sędziów, 35 tysięcy osób w całej Polsce – przyszli dziś do pracy ubrani na czarno, wywiesili na budynkach sądów flagi i plakaty informujące o strajku. Gdzieniegdzie tylko pracują normalnie. Protestują, bo od 2010 roku nie dostali żadnej podwyżki i uważają, że po ostatniej podwyżce kwoty najniższego wynagrodzenia, ich pensje niebezpiecznie zbliżają się do tej granicy.
Protesty i strajki w sądach oznaczają jednak dla interesantów duże utrudnienia. W Tarnowie zostały odwołane wszystkie sprawy (poza dwoma, które musiały się odbyć), a w Lublinie większość. W Opolu strajk przyjął inny wyraz. Znakomita większość pracowników sądu w Opolu o 7:30 rano poszli oddawać krew, pozostali wzięli urlopy. W Poznaniu również wzięli urlopy i wcale nie przyszli do pracy. W warszawskim Sądzie Apelacyjnym trwa natomiast strajk włoski co oznacza, że pracownicy pracują nadzwyczaj skrupulatnie i bardzo powoli.
Strajkujący protokolanci, sekretarze, asystenci sądowi, kuratorzy sądowi i woźni twierdzą, że są najbardziej niedocenianą grupą zawodową. 18 czerwca to, jak podkreśla Renata Pszczółkowska-Kozub ze Związku Zawodowego Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości, pierwszy dzień zakrojonej na skalę całego kraju akcji protestacyjnej pod nazwą „Dość pracy za grosze”. Pszczółkowska-Kozub twierdzi, że podwyżek, ani nawet waloryzacji wielu administracyjnych pracowników sądów nie dostało nawet od ośmiu lat, a rozmowy prowadzone z partią rządzącą przez ostatnie 8 lat nie przyniosły żadnych efektów. Zarobki w sądownictwie kształtują się bowiem na poziomie od 1750 do 2500 zł brutto, co w obecnej sytuacji graniczy z najniższymi wynagrodzeniami.
– Jeśli nasze żądania nie zostaną wysłuchane będziemy zaostrzać protest, nie mogę na razie powiedzieć w jaki sposób, ale będą to z pewnością działania dopuszczalne prawem – mówi Robert Paszkiewicz ze Związku Zawodowego Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości. – Z pewnością dalsze protesty będą dokuczliwe, nie tyle dla interesantów ile dla osób władnych do podjęcia decyzji o naszych zarobkach.
W tym miejscu warto dodać, że od dłuższego czasu przez Polskę przewala się fala protestów i strajków w szpitalach. Protestują pielęgniarki i położne, które domagają się nie tylko dużych podwyżek – co najmniej 1500 zł brutto – ale przede wszystkim rozwiązań systemowych, które pozwolą na zainteresowanie młodych kobiet – głównie kobiet, bo to wciąż zajęcie zdominowane przez kobiety – zawodem pielęgniarki. Pielęgniarki podkreślają, że jest ich tak mało, a średnia wieku jest zatrważająco wysoka, że wkrótce zwyczajnie ich zabraknie. Wiele z nich bowiem wyjeżdża do pracy za granicę, gdzie zarabia więcej i może rozwijać się zawodowo, a inne wkrótce odejdą na emerytury. Tej góry wakatów nie da się załatać „z łapanki” prowadzonej np. przez urzędy pracy. No chyba, że kosztem życia i zdrowia pacjentów. Ten szczególny zawód wymaga bowiem wyjątkowego wykształcenia, którego nie można zdobyć na weekendowym kursie za unijną kasę.
Wygląda zatem na to, że zanim skończy się lato i nastanie gorący okres wyborczego wyścigu do koryta, w Polsce zagotuje się i zapłoną opony, bo do pielęgniarek, kuratorów, protokolantów i woźnych dołączą wkrótce nauczyciele, kolejarze, górnicy, a z czasem zapewne służby mundurowe i przedsiębiorcy ciągnący ten budżetowy kulawy wóz z mozołem, czyli małe i średnie firmy.
/mp
Napisz do nas jeśli w Twoim otoczeniu dzieje się coś, co wymaga interwencji dziennikarskiej redakcja@3obieg.pl
4 komentarz