Stefan Bratkowski jak Przymanowski
01/05/2011
458 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Chamstwo Stefana Bratkowskiego i jego nędza zostały tu już szczegółowo omówione przez Toyaha i Kokosa.
Chciałem jednak dodać jeszcze coś od siebie, bo prócz manipulacji, oszustwa i celowej degradacji, jest w tych wypowiedziach pana Stefana coś jeszcze. Jest tam mianowicie bezbrzeżna wprost wiara we własną moc. Stefan Bratkowski nie zauważył jakim nazwiskiem podpisany jest tekst w Warszawskiej Gazecie, nie zauważył celowo, po to by odebrać autorowi prawo do polemiki. Po co to zrobił? Otóż po to by podkreślić, że nikt absolutnie nikt poza ludźmi wskazanymi przez Stefana i jego znajomych nie ma w Polsce prawa głosu. Poza oczywiście redaktorami z telewizji, którzy prowadzą te durne programy. Stefan Bratkowski jeśli już zdecyduje się coś powiedzieć to jest to bezapelacyjne i niepodważalne i nikt a już na pewno nie jakiś tam Osiejuk, nie będzie mu tłumaczył, że może nie mieć racji. Należy bowiem pan Stefan do pokolenia ludzi, którzy zostali swego czasu mianowani na intelektualistów i oni tej nominacji trzymają się jak pijany płotu udowadniając co jakiś czas jak wysokiej jest ona próby. Nie mogą także, wobec jawnego i widocznego dla wszystkich faktu, iż owa nominacja na intelektualistę nastąpiła, dopuścić do tego, by ktoś, kto takowej nie posiada, wypowiadał się równie mądrze, a może nawet mądrzej niż oni. Tu tkwi problem.
Ma on jednak drugie dno. Po każdej, nawet najbardziej zdawkowej wypowiedzi pana Stefana zorientować się można, że nie istotna jest ilość książek, które przeczytał lub jeszcze przeczyta on w życiu. Na tok jego myśli, wyprofilowany dawno temu gdzieś w zakamarkach KC, nie ma to żadnego wpływu lub ma wpływ minimalny i w istocie dla Stefana szkodliwy. Jego funkcją jest bowiem przemawianie i pokazywanie się w telewizji przy okazji różnych ulicznych wystąpień oraz przy okazji wypowiedzi drukowanych w Warszawskiej przez naszych kolegów. W trakcie tych wystąpień Stefan Bratkowski ma tyko jedno zadanie do spełnienia – musi porównać Kaczyńskiego do Hitlera i wyprowadzić jak najwięcej analogii pomiędzy PiS a NSDAP. Takich analogii nie ma wszyscy to wiemy, wie to również Bratkowski, ale zadanie dostał inne stąd musi postąpić tak by wykonać je jak najlepiej, a jeszcze przy tym obronić swoją pozycję intelektualisty. Nie jest to trudne zważywszy na fakt, że prowadzący program traktuje Stefana z niezrozumiałą atencją. Ze mną nie poszło by mu tak łatwo, i nawet opuszczenie studio z stanie krańcowego oburzenia niewiele by Stefanowi pomogło. Oglądalność za to skoczyłaby od razu. W telewizji dzisiejszej jest jednak inaczej. Ewidentny oszust intelektualny, propagandziarz i cham (cham nie jest obelgą o czym przypominam) może się tam podawać za myśliciela. I ludzie w to wierzą. PiS to hitlerowcy, a ludzie na demonstracje 10 kwietnia byli dowożeni i to wszystko zagraża życiu Bratkowskiego i jego rodziny. W roku 1981 Solidarność zagrażała życiu Janusza Przymanowskiego, pamiętam dokładnie jego wystąpienie w Sejmie. On jednak przynajmniej nie podawał się za intelektualistę, co tylko trzeba panu Januszowi zapisać na plus. Bał się, że go Solidarność powiesi, ale nie twierdził przy tym, że jest mądry, albo że coś przeczytał poza swoją własną powieścią o pancernych.
Bratkowski usiłuje nas hipnotyzować swoimi bredniami, a jeśli nie uda mu się to zapewne sięgnie po inne metody, które swego czasy pięknie opisał Jacek Kaczmarski w pieśni o komunistycznych intelektualistach; niech rąk krwią cudzą nikt mi nie kala, dzieje nie takie znają ofiary, niech wie kto chciałby pomniki zwalać, winny nie ujdzie w tym kraju kary. I wypiszemy wszystkim na skórze prawa człowieka i obywatela, prawo do pracy, miejsce przy murze, i syna twarz w plutonie co strzela.
Pan Bratkowski zapomniał już o tej piosence, bo nie sądzę by był na tyle chory, żeby uwierzyć iż to on jest pod tym murem zapędzony tam przez policję polityczną. Pan Bratkowski nigdy i nigdzie nie był pędzony, on co najwyżej wracał spacerkiem do swojego mieszkania. Wszystko ponad to należy zaliczyć do projekcji jego umysłu, niespecjalnie przecież ożywionego i oryginalnego.
Chciałbym, żebyście wszyscy, którzy tu dziś zajrzycie przeczytali także tekst blogerki Izy, bo jest to tekst ważny z tego właśnie powodu, że opowiada o metodzie jaką Bratkowscy stosują wobec intelektualistów prawdziwych, takich jak Toyah czy Kokos. Tyle, że dziś ta metoda jest już nieskuteczna i Bratkowski może robić tylko dwie rzeczy – siedzieć bezpiecznie w telewizji, albo strzelać do ludzi. W każdym innym przypadku zostanie po prostu wyśmiany. Jak to jednak udowadnia blogerka Iza kompromitacja to sankcja działająca jedynie na ludzi inteligentnych, Bratkowskiemu nic by się więc z tego powodu nie stało. Poszedł by sobie spacerkiem do domu lub do telewizji. Gorzej byłoby z tymi, którzy na intelektualistę Stefana B mianowali. Oni mogliby się zdenerwować, co innego bowiem kompromitacja, a co innego kwestionowanie wyników czyjejś wytężonej pracy oraz planów. Tego drugiego raczej nikt nie daruje.
Zmieńmy teraz nieco ton i trochę temat. Czytając co koledzy Toyah i Kokos napisali o Bratkowskim oraz sposób w jaki odniósł się on do ich tekstów i ich nazwisk przypomniała mi się trwająca wiele lat kampania GW opisująca różne pokolenia Polaków. Chwyt był prosty, trzeba było znaleźć target, który kupowałby GW ze względu na to, że coś tam o nim piszą. Przy okazji nakłonić go do pisania listów do redakcji i opisywania własnych przeżyć. Potem można z tego zrobić książkę, doktorat na socjologii albo coś innego. Powstały więc różne fikcyjne byty zatytułowane przez przemądrych redaktorów; generacja „Nic”, pokolenie przegranych itp. Wszystko to nawiązywało do idei straconego pokolenia, cholernego szwindlu, który pozwolił sprzedawać jakieś śmieci przez wiele długich lat. I GW próbowała zrobić to samo. Niestety nie udało się, bo kokon, w którym Gw tkwi jest tak ścisły i tak mocno odizolowany od ludzi czy jak kto woli narodu, że o jakiejkolwiek interakcji nie może być mowy. I wtedy także nie mgło. Ludzie coś tam pisali, coś opowiadali, o tym jak jest źle, jak nie mogą wytrzymać d pierwszego, jak wyjeżdżają na saksy lub że rzuciła ich dziewczyna. I jakoś to leciało, ale było głęboko fałszywe tak samo mniej więcej jak tematyka książek nominowanych do nagrody Nike; Żydzi, kurwy, narkomani oraz apodyktyczni ojcowie. Tam było to samo. No i jeszcze to wciskanie ludziom, że są do niczego, że się nie nadają, że przegrali i nie mają już władzy nad swoim własnym życiem.
To samo robi dziś Bratkowski, bo on przecież nie jest ze straconego pokolenia. On jest z tych, którzy zyskali i zyskiwać będą nadal. Wszyscy inni zaś przegrali. Ten Osiejuk co się nie podpisał pod tekstem i ten cały Kokos, to właśnie przegrani i oni teraz swoją przegraną będą odreagowywać na ulicach. Co innego Stefan, on może siedzieć w domu i myśleć jak zwykle o Hitlerze. Bo o to w gruncie rzeczy chodzi, o to by cały czas myśleć o Hitlerze, tylko wtedy człowiek zasłuży na miano intelektualisty i zaliczą go do zwycięzców. Tylko wtedy.