Stanisław Michalkiewicz: “Z frontu walki z kibicami”.
18/05/2011
378 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
„O, bo są takie duszy piekła, którym fizyczne nie dorówna.
„O, bo są takie duszy piekła, którym fizyczne nie dorówna. Spróbuj przypomnieć Szmaciakowi, że nie jest orłem, wylazł z gówna. Tylko się potem nie dziw bracie, że cię w ulicy ciemnej stukną, albo w UB na przesłuchaniu będą cię dźgali w nerwu włókno” – przestrzega w „Towarzyszu Szmaciaku” Janusz Szpotański. I rzeczywiście! Po straszliwej zniewadze „imienia Pańskiego”, czyli właściwie świętokradztwie, jakiego na poznańskim stadionie dopuścili się kibice, rozwijając na całej szerokości trybuny transparent z napisem „Szechter! Przeproś za ojca i brata!!!” – uruchomiona została cała państwowa machina. Premier Tusk zamyka jeden po drugim stadiony, prokurator generalny, pan Seremet, wytryska pomysłami, niczym były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa „koncepcjami”. A to żeby karać kibiców za zasłanianie twarzy, a to żeby wprowadzić karę dożywotniego zakazu wstępu na stadiony… Policja dokonuje masowych aresztowań, a stojąca w awangardzie płomiennych szermierzy wolności „Gazeta Wyborcza” skwapliwie tym wszystkim poczynaniom basuje.
Jak tak dalej pójdzie, to najpierw kibicom, a potem również wszystkim innym, policja zabroni wychodzić z domu – bo jużci; iluż nieszczęść można by uniknąć, gdyby ludzie nie wychodzili z domów? Oczywiście nie przez cały czas; co to, to nie. Z rana powinni wychodzić do roboty, żeby zarobić na podatki, a zwłaszcza – na „obsługę długu publicznego”, czyli procenty dla lichwiarskiej międzynarodówki – ale potem – do domu, gdzie za pośrednictwem tak zwanej „betoniary”, czyli telewizora, pan redaktor Lis, albo inny zasłużony funkcjonariusz, dokumentnie wyłoży, że tak właśnie jest najlepiej, bo nie ma wyrzeczeń, jakich nie można by ponieść w służbie bezpieczeństwa. Wprawdzie podnoszą się głosy przeciwko stosowaniu zasady odpowiedzialności zbiorowej, ale kto by się tam przejmował takimi drobiazgami.
Już Franciszek Maria Arouet, pisujący pod pseudonimem Voltaire zauważył, że „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku” – a przecież w tym przypadku zelżywościami napełniony został nie jakiś tam „Padyszach”, tylko sam pan redaktor Michnik, przed którym cały tubylczy rząd skacze z gałęzi na gałąź, a który za tę zniewagę najwyraźniej postanowił pokazać mniej wartościowemu tubylczemu motłochowi ruski miesiąc. W tym zresztą przypadku interes znieważonego Majestatu akurat pokrywa się z nadzieją naszych Umiłowanych Przywódców na urządzenie pokazuchy, po której każdy się przekona, że „wolność, prawo, lud, masoni – wszystko to taki lajkonik” – bo jak władza zechce kogoś uderzyć, to zawsze kij znajdzie. W ten oto sposób na naszych oczach dochodzi do coraz ściślejszego sojuszu Tronu i Ołtarza – bo pan redaktor Michnik pełni w naszym nieszczęśliwym kraju obowiązki najwyższego organu władzy duchownej w obrządku dyktowanym przez mądrość etapu.
Tym właśnie, mówiąc nawiasem, tłumaczę sobie nieubłaganą wrogość „Gazety Wyborczej” do Radia Maryja: „nie będziesz miał cudzych bogów przede mną”. Jeszcze na początku lat 90-tych tę nieprzejednaną wrogość środowisko „GW” kierowało ku „ajatollachom”, co to nie tylko chcieli zainstalować tu „państwo wyznaniowe”, ale w dodatku – co gorsza – niewłaściwego wyznania. Kiedy jednak, po wściekłej kampanii, zaskoczeni i wystraszeni „ajatollachowie” podkulili pod siebie ogony, a niektórzy nawet ostentacyjnie przeszli na drugą stronę, podporządkowując się ideowemu kierownictwu sanhedrynu, jedno tylko Radio Maryja owej „mocy się urąga”. Nic tedy dziwnego, że zagięło na nie parol nie tylko państwo Izrael, którego ambasador interweniował u samego premiera Marcinkiewicza, ale również loża Zakonu Synów Przymierza, której wiceprezydentem jest pan prof. Jan Woleński, który tak naprawdę nazywa się Hetrich i za pierwszej komuny działał w Stowarzyszeniu Atelistów i Wolnomyślicieli – ale gdy zmienił się etap, poczuł inną wokację i jednym susem doszlusował do „Synów Przymierza”, gdzie koleguje m.in. z panem doktorem Jonathanem Britmanem, lekarzem szpitala psychiatrycznego w Tworkach.
I kiedy wydawało się, że wszystko jest na najlepszej drodze do przejęcia rządu dusz mniej wartościowego narodu tubylczego, ni z tego, ni z owego, akurat na stadionach objawił się ludowy ruch, na którym nie robią żadnego wrażenia zatwierdzone autorytety pacanowskie i który – po swojemu, bo po swojemu – ale daje wyraz narodowej dumie. Najwyraźniej futbolowe rozgrywki w coraz większym stopniu stają się pretekstem do manifestacji par excellence politycznych, których przykładem była profanacja pana redaktora Michnika przy pomocy wspomnianego gigantycznego transparentu. Czy ktoś ten ruch zdalnie inspiruje, czy też ma on charakter całkowicie spontaniczny – mniejsza o to, bo jeśli nawet jest on inspirowany, to warto pamiętać, iż człowiek wprawdzie strzela, ale to Pan Bóg kule nosi – zwłaszcza w sytuacji, gdy chodzi o ruch masowy i w dodatku młodzieżowy, któremu niepodobna odmówić ani energii, ani pomysłowości.
Podobnie energiczny i pomysłowy był w swoim czasie austriacki mechanik Schneider, o którym w swoich pamiętnikach wspomina były minister dla Galicji Kazimierz Chłędowski: „Podpatrzył on zapewne, jak Żydzi wojują swoim stowarzyszeniem Alliance Israelite, rozgałęzionym po całym świecie i starał się im także przeciwstawić silną, popularna organizację chrześcijan. (…) Gdy mówić, o Schneiderze z Rappaportem, to pan Arnold dostaje nerwowego drgania, podczas gdy o Luegerze i Lichtensteinie stosunkowo spokojnie rozmawia. Schneider umiał zorganizować agitacyjną kasę; arystokracja, arcyksiążęta zasilali ją cichaczem, a arcyksiężna Teresa, żona zmarłego już arcyks. Karola Ludwika, znacznymi sumami wspierała ten fundusz”.
Bardzo możliwe, że michnikowszczyna i „Synowie Przymierza” zwietrzyli potencjalne niebezpieczeństwo, jakie dla ich planów względem mniej wartościowego narodu tubylczego niesie ten ludowy ruch i wykorzystali okazję, że Siły Wyższe powierzyły administrowanie naszym nieszczęśliwym krajem towarzystwu spod ciemnej gwiazdy, by zlikwidować go, a przynajmniej rozgromić przy pomocy aparatu państwowego. Warto zwrócić uwagę, że pokazucha wobec kibiców rozpoczęła się niemal tego samego dnia, w którym, z błogosławieństwem izraelskiego premiera Beniamina Netanjahu, rozpoczął pracę Zespół Zadaniowy, którego celem jest obrabowanie krajów Europy Środkowej pod pretekstem „rewindykacji majątkowych”. Warto zwrócić uwagę, że środowisko „Gazety Wyborczej” z równą zajadłością traktuje zarówno polskich kibiców, jak i węgierski ruch narodowego odrodzenia.
Stanisław Michalkiewicz