Bez kategorii
Like

Stanisław Michalkiewicz: Męczeństwo Andrzeja Leppera

08/08/2011
335 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
no-cover

Smierć Andrzeja Leppera wskutek powieszenia na sznurze od treningowego worka bokserskiego w warszawskim biurze Samoobrony, wywołała spory rezonans ale również w niektórych państwach ościennych, a nawet odległych.

0


 Ślepokura stwierdził wprawdzie, że do śmierci Andrzeja Leppera nie przyczyniły się „osoby trzecie”, ale warto zwrócić uwagę, że nic nie powiedział, to znaczy – ani nie wykluczył, ani nie potwierdził ewentualnego udziału osób drugich. A ponieważ osób drugich może być tak samo sporo jak trzecich, to wszystko skłania do podejrzeń, iż przyczyną śmierci Andrzeja Leppera, podobnie zresztą, jak wszystkiego, co ostatnio dzieje się w naszym nieszcześliwym kraju, mógł być „błąd pilota”.

Jest to hipoteza równie dobra, jak każda inna, a może nawet jeszcze lepsza od niektórych innych, więc w tej sytuacji warto zbadać, od kiedy właściwie Andrzej Lepper znalazł się „na kursie i na ścieżce”, która doprowadziła go do katastrofy. Wspominając początki kariery Andrzeja Leppera można powiedzieć, że jego, że tak powiem – akuszerem – był Leszek Balcerowicz. Leszek Balcerowicz bowiem, przedstawiany w charakterze autora „planu” wobec którego „nie było alternatywy”, pod koniec roku 1989 przeforsował w skołowanym Sejmie pakiet ustaw zwany w skrócie „planem Balcerowicza”, wśród których była również ustawa o uporządkowaniu stosunków kretytowych. Miała ona na celu ściągnięcie z rynku tzw. „gorącego pieniądza”, pozostałego po gospodarce socjalistycznej. Rządy PRL drukowały pieniądze, którymi płaciły chłopom za produkty, a robotnikom za pracę, wskutek czego inflacja w roku 1989 osiągnęła poziom trzycyfrowy. Ściągnięcie „gorącego pieniądza” z rynku miało tę inflację zahamować i wygasić, wyprowadząc gospodarczą nawę na spokojne wody. Ta celowa i potrzebna operacja możliwa była do wykonania na dwa sposoby; albo rząd ściągnąłby „gorący pieniądz” sprzedając za gotówkę mieszkania, domy, place i inne dobra, których wtedy jeszcze był właścicielem – bo komunalizacja mienia panstwowego nastąpiła dopiero później – albo poprzez bezekwiwalentne wydrenowanie tych pieniędzy od obywateli.

W pierwszym przypadku obywatele zostaliby wprawdzie pozbawieni „gorącego pieniądza”, ale w zamian staliby się właścicielami różnych dóbr, natomiast w przypadku drugim – po prostu zostaliby z tych pieniędzy wycyckani. Wicepremier Balcerowicz, będący podówczas gospodarczym dyktatorem Polski, przyjął metodę drugą, dzięki czemu na jednym ogniu upiekł dwie pieczenie: zdjął z rynku „gorący pieniądz” pozostawiając grupie trzymającej władzę całą własność państwową, a po drugie – a może nawet po pierwsze – złamał kręgosłup zalążkowi polskiej klasy średniej, która mogłaby stanowić potencjalną konkurencję dla uwłaszczonej właśnie nomenklatury. Ponieważ byłoby niegrzecznie posądzać prof. Balcerowicza, że nie zdawał sobie sprawy z następstw przyjętej metody, to musimy przyjąć, że w ten sposób wykonał zadanie, dla którego został nastręczony znanemu ze słynnej „postawy służebnej” premierowi Tadeuszowi Mazowieckiemu. W ten sposób położył fundamenty pod funkcjonujący do dzisiaj model kapitalizmu kompradorskiego, w którym o dostępie do rynku i możliwości funkcjonowania na nim decyduje przynależność do sitwy, której najtwardsze jądro stanowią tajne służby. W rezultacie ustawy o uporządkowaniu stosunków kredytowych, a zwłaszcza – przyjętej tam zmiennej stopie oprocentowania kredytów (zamiast umownych 4 proc. rocznie – ustawowe 40 proc. miesięcznie) prawie wszyscy kredytobiorcy, wśród których dominowali zamożniejsi chłopi i drobni przedsiębiorcy, stanęli w obliczu bankructwa.

Ale celem tego przedsięwzięcia nie było wyłącznie postawienie tych ludzi w obliczu bankructwa. Pieniądze drenowane od nich z tytułu podwyższonego oprocentowania kredytów, trafiały do banków, gdzie na podstawie innych postanowień planu Balcerowicza podwyższone zostało oprocentowanie lokat terminowych. Wiadomo było, że bankruci lokat nie mieli, zatem pieniądze wydrenowane od bankrutów musiał zbierać kto inny. Kto? Żeby to wyjaśnić, musimy przypomnieć trzeci element sławnego „planu” w postaci stabilizacji kursu dolara na poziomie 9,5 tys zł. Członkowie lichwiarskiej międzynarodówki wymieniali dolary po stałym kursie 9,5 tys. zł, umieszczali wymienioną w ten sposób forsę na wysoko oprocentowanych lokatach i po roku, ze stuprocentowym zyskiem wycofywali je z banków, wymieniając po stabilnym kursie 9,5 tys zł. z powrotem na dolary i odpływali w siną dal. Według szacunkowych wyliczeń, w ten sposób z Polski moglo zostać wyssane nawet 17 mld dolarów. Taki obrót sprawy wywołał falę niezadowolenia wśród postawionych w obliczu bankructwa. Na czele tej fali spróbował stanąć Andrzej Lepper i dzieki sile nośnej, jaką ta fala zawierała – wystartował.

Nie były to jednak wysokie loty: w wyborach parlamentarnych w 1993 roku Samoobrona uzyskała 2,7 proc. głosów i do Sejmu nie weszła. Jeszcze gorzej było w roku 1997 – bo zaledwie 0,08 procenta. Wydawało się, że katastrofa jest nieuchronna, ale to było tylko odejście na drugi krąg, bo w wyborach prezydenckich w roku 2000 Andrzej Lepper uzyskał już 3,05 procenta, zaś w wyborach parlamentarnych w roku 2001 Samoobrona przekroczyła 10 procent głosów, wspinając się na wysokość zbliżoną do przelotowej. Na ten wynik zapracowała kompromitacja AW”S” pod przewodnictwem charyzmatycznego premiera Buzka i Leszka Balcerowicza, który wraz z „partią zagranicy”, czyli Unią Wolności, z tego tonącego okrętu próbował w czerwcu 2000 roku uciec. Nic mu to jednak nie dało, poza oczywiście posadą prezesa NBP, bo w międzyczasie generał Gromosław Czempiński przeprowadził mnóstwo rozmów i bliskich spotkań III stopnia, w następstwie czego na scenie politycznej pojawiła się Platforma Obywatelska, początkowo kierowana aż przez „trzech tenorów”, a później – tylko przez jednego. Warto przypomnieć, że prawie jednocześnie z Platformą powstało Prawo i Sprawiedliwość, ale nie miało to wtedy większego wpływu na wynik wyborów w roku 2001, które wygrał Sojusz Lewicy Demokratycznej, zdobywając ponad 40 proc. głosów. Wkrótce jednak w łonie grupy trzymającej władzę doszlo do nieporozumień na tle podziału łupów z rozkradanego państwa i w rezultacie wytworzyła się polityczna próżnia. Bezpiecznicy musieli się częściowo zdekonspirować i przejść na ręczne sterowanie przy pomocy rządu Marka Belki, ale w tej politycznej próżni znalazło się wystarczająco dużo miejsca nie tylko dla PiS i Platformy Obywatelskiej, ale i dla Samoobrony, która osiągnąwszy w wyborach w roku 2005 aż 11,41 procent, poszybowała na bezpiecznej, zdawałoby się, wysokości przelotowej.

Aliści pamiętamy z „Wielkiej Improwizacji” z III części „Dziadów”, jak to diabły postanowiły senatora Nowosilcowa najpierw „w pychę wzdąć” by potem jeszcze doktliwiej „w hańbę pchnąć”. Znalazłszy się na wysokości przelotowej oraz – jak zapewne sądził – „na ścieżce i na kursie”, Andrzej Lepper zaczął dawać do zrozumienia swoim kolegom z politycznej elity, że jeśli nie posuną się na ławce jeszcze bardziej gwoli zrobienia mu miejsca, to on zacznie ich niszczyć. W roku 2001 oskarżył Andrzeja Olechowskiego i Włodzimierza Cimoszewicza o powiązania z różnymi szemranymi postaciami, a za podszeptem niejakiego pana Gasińskiego – przedstawił również rewelacje o talibach, panoszących się w podolsztyńskich Klewkach. Najwidoczniej właśnie wtedy w gronie starszych i mądrzejszych uznano, że Andrzej Lepper poleciał za wysoko i za daleko, więc wieża kontrolna zwolna zaczęła sprowadzać go na ścieżkę i na kurs wiodący ku katastrofie. Przede wszystkim w sukurs obrażonym kolegom z elity ruszyły niezawisłe sądy i w pewnym momencie pan Andrzej miał bodajże aż 137 procesów – zaś rewelacje o talibach zostały z podziwu godną synchronizacją wyśmiane przez wybitnych przedstawicieli niezależnych mediów, m.in. panią red. Iwonę Trusewicz i pana red. Piotra Pytlakowskiego – co skłaniało do podejrzeń, że za uszczelnianie różnych tajemnic wzięli się naprawdę pierwszorzędni fachowcy. Inna rzecz, że kiedy zaintrygowana tymi rewelacjami pani red. Maria Wiernikowska ruszyła w Polskę ich tropem, z narastającym zdumieniem stwierdziła, że pogłoski uważane nawet za najbardziej fantastyczne, sprawdzają się co do jednej – aż wreszcie zgorszone takim wścibstwem władze państwowej telewizji odebrały jej ekipę i kamerę, więc swoje spostrzeżenia mogła odnotować tylko w książce pod asekuranckim tytułem „Zwariowałam”, która zginęła w medialnym jazgocie, nie wywołując już żadnego rezonansu. Tedy wprowadzany zwolna przez kontrolerów kontrolujących w naszym nieszczęśliwym kraju wszystkie wzloty i upadki na zdradliwy kurs i taką samą ścieżkę pan Andrzej Lepper jeszcze przez pewien czas się wznosił aż do stanowiska wicepremiera w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, ale już Centralne Biuro Antykorupcyjne zaczęło przygotowywać aferę gruntową, zaś niezależnie od tego – również pani Aneta Krawczykowa zaczęła odczuwać coś na kształt wyrzutów sumienia. Wprawdzie premier Kaczyński oferował panu Andrzejowi miękkie lądowanie – oczywiście już tylko na spadochronie – gdyby sam oddał się do dyspozycji prokuratury, ale by Samoobrona nie wychodziła z koalicji rządowej, jednak przewodniczący Samoobrony, być może na podstawie wysokościomierza ciśnieniowego sądził, że wyląduje awaryjnie, a potem zatankuje i znowu odleci. Skończyło się tedy na dymisji całego rządu zwłaszcza, gdy okazało się, że i minister spraw wewnętrznych Janusz Kaczmarek składa w Mariotcie nocne meldunki sytuacyjne. Odtąd pan Andrzej z narastającą szybkością pikuje ku ziemi; w roku 2007 Samoobrona, z której zresztą natychmiast wypączkowała Partia Regionów, uzyskała w wyborach zaledwie 1,53 proc. głosów, a to przecież był drobiazg w porównaniu z powolnym przerabianiem pana Andrzeja przez niezawisłe sądy z wicepremiera na szubienicznika.

Żadna jednak z tych wszystkich sądówek nie miała aż takiego kalibru, by życie pana Leppera musiało kończyć się na sznurze od worka treningowego – chyba, żeby próbował jeszcze raz oderwać się od miejsca, na którym został uziemiony i przejść na drugi krąg. Taki wzlot przyśpieszony wymagałby jednak potężnej siły nośnej, znacznie potężniejszej, niż wymagało wejście na wysokość przelotową w roku 2001. Cóż to mogłoby być takiego? Tego oczywiście nie wiem, ale przypadkowo tuż przed śmiercią pana Leppera, w której pan Dariusz Ślepokura z góry wykluczył udział „osób trzecich”, pojawiła się wiadomość, że Prokuratura Apelacyjna w Warszawie przedłużyła o kolejne pół roku tajne śledztwo w sprawie tajnych więzień CIA w Polsce. Sprawa podobnież jest tak zagmatwana, że śledztwo nieprędko się zakończy; kto wie, czy w ogóle zakończy się przed upływem terminu przedawnienia, zwłaszcza, że w sprawę – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” zamieszany jest były prezydent Aleksander Kwaśniewski oraz były premier Leszek Miller. To więzienie miało znajdować się w Kiejkutach, dokąd więźniowie transportowani mieli być z lotniska w Szymanach. I Kiejkuty i Szymany leżą nie tak znowu daleko od Klewek, a skoro talibowie mieli lądować nawet w Klewkach, to dlaczego nie w Szymanach? Warto zwrócić uwagę, że wszystko to nałożyło się na czystki, jakich frakcja bezpieczniacka właśnie dokonuje w wojsku w związku z ustalaniem nowej równowagi chwiejnej w tajniaczym dyrektoriacie, a jak poucza Voltaire – „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Nie można zatem wykluczyć, że próba naciśnięcia przez pana Andrzeja przycisku „uchod” została przez osoby drugie udaremniona w sposób wypróbowany kilkakrotnie na uczestnikach morderstwa Krzysztofa Olewnika – a w takiej sytuacji hipoteza błędu pilota jako przyczynie śmierci jest tak samo dobra, jak i każda inna.

W dodatku niepodobna nie zauważyć, że moment śmierci Andrzeja Leppera został wybrany niezwykle taktownie. Oto właśnie szef komisji do spraw nacisków poseł Andrzej Czuma zaskoczył wszystkich deklaracją, że żadnych nacisków nie było. Tymczasem śmierć pana Andrzeja, zwłaszcza bez udziału „osób trzecich”, stawia go w pierwszym szeregu ofiar kaczystowskiego reżymu, obok błogosławionej pani Barbary – co nie tylko dezawuuje zdradzieckiego i niewdzięcznego Czumę, ale przede wszystkim – może zaowocować kultem konkurencyjnym wobec kultu smoleńskiego, dostarczając triumfującej dziś Służbie Bezpieczeństwa własnych męczenników.
 

0

Persona non grata

Blog przeznaczony do publikacji materialów dziennikarzy obywatelskich przygotowanych na zlecenie Nowego Ekranu lub artykulów i listów nadeslanych do Redakcji

422 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758