Spotkałem prawdziwego księdza
18/08/2011
473 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
Przed chwilą otrzymałem kod pozwalający utworzyć blog na NE, za co Łażącemu Łazarzowi serdecznie dziękuję, lecz staropolskim naszym zwyczajem nie potrafię niczego rozpocząć, póki się nie przedstawię.
Przyszedłem tu, nie dlatego, że zgadzam się ze wszystkimi głoszonymi tu poglądami, a dlatego, że uważam iż Polacy powinni ze sobą rozmawiać, nawet, gdy tymi poglądami się różnią. Kilka osób mnie już poznało, z kilkoma wymieniłem zdanie, nawet kilka mnie już nie lubi, no cóż, kochałem się w balladach Jacka Kaczmarskiego i zawsze odpowiadała mi rola „śpiewaka” z ballady „Mury”. „…Kto sam ten nasz największy wróg, a śpiewak także był sam…” Więc nie oczekujcie, że będę gonił za wszystkimi, będę się cieszył, gdy ktoś będzie obrażał innego człowieka, raczej będę osobą, która jak Rejtan stanie przeciw zgodnemu głosów chórowi, choćby mieli przejść obok, głupcem nazywając mnie.
Ale cóż, każdy swą postawę wynosi z dzieciństwa a ja miałem to szczęście, a może nieszczęście, że spotkałem w życiu Prawdziwego Księdza. Był zwykłym szarym człowiekiem o pięknej duszy, także jak Tadeusz R. pracował wśród redemptorystów, lecz ich wiara jakże byla różna. Dziś wielu „księży” nie zostawiło by na nim suchej nitki, lecz to właśnie on nauczył mnie być niezależnym człowiekiem.
To On, nam, grupie zwykłych chłopaków powiedział, nie wierz w to, co Ci o Bogu chcą powiedzieć a szukaj go w pięknie każdego zakamarka ziemi, w każdym człowieku. To On, nam idącym do pierwszej komunii tłumaczył, abyśmy otrzymanych prezentów nie przynosili do święcenia, bo nie święci się rowerów, zegarków, aparatów, samochodów, fabryk, urzędów, zaś spowiedź to nie klepanie księdzu na ucho grzechów wymienionych w książeczce, lecz proste uczciwe i męskie przyznanie się do własnych przewinień. Zaś osoba, która przed spowiedzią nie pojednała się z tymi, z którymi miała konflikt, z którymi się nie zgadza, żadne słowa księdza, rozgrzeszenia nie udzielą. Bo rozgrzeszasz się Ty sam poprzez pojednanie i uczciwe przed sobą przyznanie się do własnych przewinień, a nie ksiądz. Modlitwa wieczorna to nie klepanie paciorka, lecz chwila zadumy nad dniem, który właśnie się kończy, nad tym, czym mogę się pochwalić, a czego mi wstyd. Kościół, to nie urząd, gdzie każdy papierek sprawdzasz, a miejsce, gdzie wierzysz człowiekowi w to, co on mówi, bo mówiąc własnym honorem o tym świadczysz, a warto rano popatrzeć w lustro, widząc tam twarz uczciwego człowieka.
To On nas uczył krytycznej analizy Pisma Świętego mówiąc, że stajenka i karczma, w której nie było miejsca dla Maryi to błąd tłumacza. Karczma to okrągła zagroda, gdzie w środku stoją zwierzęta chronione przed drapieżnikami, a przy ścianach są legowiska dla pasterzy, gdzie naturalnie na oczach wielu mężczyzn nie było warunków dla kobiety do urodzenia dziecka. Która z was, drogie panie chciałaby rodzić w takich warunkach? A stajenka, to grota, w jakich po dziś dzień mieszkają pasterze, gdzie można było stworzyć w miarę komfortowe warunku rodzącej.
To On nam tłumaczył, aby analizować wszystko, co o Bogu mówią, bo pod płaszczykiem religii można cię okraść z własnej duszy i życia. To on, gdy osiągnęliśmy wiek, w którym chłopak próbuje sprawdzić jak smakuje alkohol, powiedział nam, jeżeli musicie koniecznie napić się wina i po przeliczeniu pieniędzy okaże, się, że starczy wam na najtańsze, przyjdźcie do mnie, ja wam dołożę do dobrego wina. Po dziś dzień kiepskiego alkoholu do ust nie wezmę. Piję tyle, że stać mnie na trunek markowy.
To On, gdy zaczęliśmy oglądać się za dziewczynami, sprowadził nam Panią ginekolog, która nie tylko wyjaśniła nam skąd biorą się dzieci, lecz omówiła dokładnie wszystkie, ale to wszystkie metody antykoncepcji, mówiąc o ich wadach i zaletach. Właśnie ta Pani Doktór (przez szacunek dla niej) zaczęła wyjaśnianie antykoncepcji od słów "dzięki kalendarzykowi spłodzona została połowa ludzkości". Dzięki niej wiedziałem, że seks to nie kopulacja, a wielopłaszczyznowy proces zaczynający się ujęciem ręki dziewczyny. I smakować go trzeba jak najlepsze wino, po kropelce.
To On w stanie wojennym uczył nas polskości, sprowadzając byłego więźnia radzieckich obozów, który przez ponad dwie godziny opowiadał nam o radzieckich kopalniach węgla i innych przeżyciach, a myśmy słuchali tak, że gdyby nie była to zima, lot muchy brzmiałby jak salwa armatnia. To on mówił o Katyniu, a gdy byłem w Anglii i w bibliotece polskiej można było bezpłatnie do kraju zabrać dwie książki, jedną z nich była książka o Katyniu.
Dziś ksiądz ten już nie żyje, lecz ja nadal pamiętam jego nauki i przekazuję je memu dziecku. Ja jestem mu wdzięczny, lecz może właśnie przez z jego winy nie rozumiem nauk płynących z Torunia. Bo ja wiem, że Chrześcijaństwo to religia ludzi równych, którzy wspierają się i szanują bez względu na status społeczny a Katolicyzm… ech… gdy patrzę na dzisiejszą hierarchę kościelną, na międzynarodowy zakon mieniący się jedynym wyrazicielem polskości, na wielometrową figurę Jezusa Króla, nie widzę tam Chrystusa.