Społeczna nauka Kościoła wg. towarzysza Szmaciaka
10/03/2012
404 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
„Jestem stuprocentowym wolnorynkowcem w warstwie tworzenia PKB. W redystrybucji jestem, owszem, solidarnosciowcem, wyznawcą społecznej nauki Kościoła, ale doprawdy jedno z drugim się nie kłóci”
– napisał europoseł PiS – obecnie w Solidarnej Polsce – Jacek Kurski w odpowiedzi na pytanie internauty. Wydaje się, że poseł Kurski, twierdząc, jakoby był „stuprocentowym” wolnorynkowcem, trochę przesadza. Zresztą sam chyba zdaje sobie z tego sprawę, dodając, że tylko „w warstwie tworzenia PKB”. Zatem tak naprawdę jest wolnorynkowcem zaledwie 50-procentowym, bo „w redystrybucji” wolnorynkowcem już nie jest, tylko „solidarnościowcem”. „To takie słowa są?” – dziwili się z ostentacyjną obłudą gitowcy w opowiadaniu Marka Nowakowskiego o wieczorze literackim w poprawczaku. Inna rzecz, że polityk pragnący uchodzić za prawicowego nie może przecież przyznać, że „w redystrybucji” jest socjalistą, więc ten „solidarnościowiec”, w dodatku podlany sosem „społecznej nauki Kościoła”, jest jakimś wyjściem z tej kłopotliwej sytuacji.
Ciekawe, że podobnie tłumaczył te zawiłości robotnikowi Deptale towarzysz Szmaciak w słynnym poemacie Janusza Szpotańskiego. „Na tym się świata ład opiera, że jeden sieje, drugi zbiera”. Czyż ta formuła nie odzwierciedla wiernie modelu nakreślonego w zacytowanej odpowiedzi posła Kurskiego? „Warstwa tworzenia PKB”, to przecież nic innego, jak produkcja i usługi – ponieważ produkt krajowy brutto (PKB) oznacza to wszystko, co zostało w kraju wytworzone i sprzedane. Tutaj poseł Kurski wolałby się nie angażować i nie wtrącać – w czym zresztą nie jest odosobniony. Ta powściągliwość ma stary rodowód – co ilustruje opinia średniowiecznego poety francuskiego Franciszka Villona o ówczesnych ważniakach: „nie są podobni do mularzy, którzy mur wznoszą w wielki trudzie; tu się pomocnik nie nadarzy…”. Za to „w redystrybucji” – aaa, to co innego! Do „redystrybucji” chętni pchają się jeden przez drugiego, słusznie przewidując, że jeśli tylko przedstawią jakiś pozór moralnego uzasadnienia, to nie tylko uzyskają władzę nad bogactwem wytworzonym przez innych, ale przede wszystkim – że uszczkną sobie z niego tak zwaną „lepszą cząstkę”. Solidarność, a zwłaszcza – „społeczna nauka Kościoła” na taki pozór moralnego uzasadnienia nadają się, jak rzadko co. „Sam kombinezon bym przyodział, lecz jest niezbędny pracy podział. Gdy jeden wiosłem macha żwawo, drugi kieruje wtedy nawą” – perorował robotnikowi Deptale towarzysz Szmaciak.
Trzeba oddać sprawiedliwość posłowi Kurskiemu, że nie idzie tak daleko, jak Hilary Minc, jeden z trójki wszechmocnych Żydów, którzy z łaski Józefa Stalina uszczęśliwiali Polaków socjalizmem. Gospodarczy ideał Hilarego Minca sięgał znacznie dalej, obejmując nie tylko „redystrybucję” ale również – „warstwę tworzenia PKB”, wyrażając się w postaci „planu doprowadzonego do każdego stanowiska pracy”. W ten sposób miał się realizować pojmowany po marksistowsku ideał sprawiedliwości: od każdego według jego możliwości, każdemu – według potrzeb. Warto zwrócić uwagę, że aby ten ideał realizować, trzeba mieć rzetelną wiedzę zarówno na temat „możliwości”, jak i „potrzeb” – bo w przeciwnym razie żadnej sprawiedliwości nie można by praktykować. No dobrze – ale skąd wziąć taką wiedzę? Pomijając już fakt, że człowiek ma naturalną skłonność do pomniejszania swoich możliwości, a powiększania potrzeb (ekonomista Gary Stanley Beceker dostał w 1992 roku Nobla za odkrycie, że ludzie zachowują się tak, jakby kalkulowali), to przede wszystkim nikt tak naprawdę nie zna własnych możliwości. Zatem nie ma innego wyjścia, jak powołanie Centralnego Planifikatora, którego decyzje zarówno co do możliwości, jak i potrzeb, będą przyjmowane powszechnie i bez zastrzeżeń. Z tego właśnie powodu w marksistowskim modelu realizacja sprawiedliwości musiała odbywać się w warunkach braku wolności. Albo myć ręce, albo myć nogi; jeśli ma być sprawiedliwość, to bez wolności, bo jeśli ma być wolność, to bez sprawiedliwości.
Czy jednak rzeczywiście? Na szczęście marksistowski sposób pojmowania sprawiedliwosci nie jest jedyny i jeszcze w starożytności rzymski prawnik Ulpian Domicjusz sformułował niezwykle trafną definicję sprawiedliwości, której konsekwencją jest zupełnie odmienny od marksistowskiego, wolnościowy model państwa. „Iustitia est firma et perpetua voluntas suum cuique tribuendi” – co się wykłada, że sprawiedliwość jest to niezłomna i stała wola oddawania każdemu co mu się należy. No dobrze – ale i tu musimy dysponować wiedzą, co się komu należy – bo w przeciwnym razie ta piękna definicja na nic nam się nie przyda. Skąd możemy dowiedzieć się, co się komu należy? Ano – każdy może nam to sam powiedzieć. Inna rzecz, że takim deklaracjom nie można bezkrytycznie dawać wiary, bo ludziom na ogół wydaje się, że należy im się Bógwico, podczas gdy tak naprawdę – znacznie mniej. Zatem – czy istnieje możliwy do zastosowania w skali społecznej sposób weryfikowania takich deklaracji? Owszem, takim sposobem są umowy. Umowa polega na tym, że obydwie strony komunikują sobie nawzajem swoje oczekiwania i jeśli obydwie uznają je za uzasadnione, to umowa dochodzi do skutku. Strony umowy tworzą między sobą prawo, które same uznają za sprawiedliwe. Dlaczego, to znaczy – z jakich motywacji tak uważają – to zupełnie inna sprawa. Ważne jest co innego – by umowa była dobrowolna, bo tylko wtedy mamy pewność, iż weryfikacja jest autentyczna. Zatem w modelu „ulpiańskim” sprawiedliwość nie tylpko nie wyklucza wolności, ale przeciwnie – wolność jest warunkiem sine qua non praktykowania sprawiedliwości. Czegóż trzeba więcej?
Zwróćmy uwagę, że o ile w przypadku modelu marksistowskiego władza polityczna pojawiała się nam od samego początku, o tyle w modelu wolnościowym nie pojawia się wcale. Czyżby władza polityczna nie odgrywała żadnej roli w praktykowaniu sprawiedliwości? Aż tak źle nie jest – bo zdarza się, że ludzie nie dotrzymują umów. Wtedy właśnie potrzebne jest państwo, które wykorzysta monopol na przemoc do zmuszenia nieuczciwego kontrahenta by wykonał zobowiązanie, które sam dobrowolnie uznał za sprawiedliwe. Zwróćmy jednak uwagę, że państwo pojawia się dopiero teraz, kiedy trzeba przywrócić sprawiedliwość – natomiast nie ma go w fazie negocjowania umowy. I bardzo dobrze – bo gdyby państwo ze swoją przemocą pojawiało się w tej fazie, nie mielibyśmy żadnej pewności, czy umowa była dobrowolna, a jak wiadomo, dobrowolność jest koniecznym warunkiem sprawiedliwości, bo tylko volenti non fit iniuria, to znaczy – tylko chcącemu nie dzieje się krzywda.
Jeśli tedy wolność „w warstwie tworzenia PKB” jest koniecznym warunkiem sprawiedliwości, to dlaczego miałaby natychmiast utracić tę zaletę „w redystrybucji”? Dlaczego „w redystrybucji” mielibyśmy odejść od ulpianowskiej zasady oddawania każdemu co mu się należy, na rzecz niezbyt jasnej „solidarności”, zwanej też niekiedy „sprawiedliwością społeczną”? Nie bardzo wiadomo, chociaż niepodobna nie zauważyć, że samozwańczy redystrybutorzy bogactwa wytworzonego przez kogoś innego, nieźle z tej redystrybucji żyją. Wydaje się, że jest to jedyny prawdziwy powód ich „wrażliwości społecznej”. Można to zrozumieć, ale nie ma żadnego powodu, by się na taką uzurpację godzić tym bardziej, że Ewangelia w żadnym fragmencie nie nawołuje do socjalizmu. Przeciwnie – dziesiąte przykazanie Dekalogu jest wprost skierowane przeciwko socjalistom, którzy w pierwszym rzędzie rozbudzają w ludziach pożądanie cudzej własności. Jeśli ktoś nie potrafi takiego pożądania opanować, to prędzej czy później złamie przykazanie siódme zabraniające kradzieży, a być może również piąte – jeśli właściciel zechce swojej własności bronić. Zatem powoływanie się na Ewangelię Chrystusową nie jest w tym przypadku słuszne, bo Chrystus nigdy nie postulował nacjonalizacji miłości bliźniego, przeciwnie – kładł nacisk na to, by potrzebujących wspomagać dobrowolnie i ze swojego majątku, a nie z cudzego, odebranego pod przymusem. Ja oczywiście wiem, że w tak zwanej „społecznej nauce Kościoła” przymieszka socjalizmu jest obecnie całkiem spora, ale na szczęście katolik nie jest w sumieniu zobowiązany wierzyć we wszystko, co w ramach „społecznej nauki Kościoła jest niekiedy przedstawiane. Co więcej – sam Kościół tego nie wymaga, o czym mogłem przekonać się osobiście, publikując w latach 80-tych w „Przeglądzie Katolickim” krytyczny artykuł na temat „płacy godziwej”, przedstawionej w encyklice Jana Pawła II „Laborem exercens”.
Deklaracja posła Jacka Kurskiego potwierdza słuszność i trafność rozróżniania polityków i ugrupowań prawicowych i lewicowych według poglądów na preferowany sposób podziału dochodu narodowego; czy przymusowy za pośrednictwem państwa (komuniści, socjaliści i „solidarnościowcy”), czy też dobrowolny za pośrednictwem rynku. Z tego kryterium bowiem można wyprowadzić nie tylko cały ustrojowy model państwa, ale również cały system prawny.
Stanisław Michalkiewicz