Jak długo w „wolnej Polsce” będzie trwała rosyjska jurysdykcja nad polskimi trumnami zalutowanymi w Moskwie?
Jak ujawnił generał Sławomir Petelicki w wywiadzie dla tygodnika „Wprost”– „Tuż po katastrofie czołowi politycy PO otrzymali SMS-a z instrukcją na temat tego, jak mają się wypowiadać na temat katastrofy: „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił".
Wydawać by się mogło, że ta informacja w normalnym demokratycznym kraju wzbudzi sensację. Niestety nie w Polsce. Poseł Halicki z PO zaprzecza, lecz bardzo dziwi fakt, że tak skora do składania zawiadomień o przestępstwie w wypadku Jarosława Kaczyńskiego, partia miłości poprzestaje jedynie na owych zaprzeczeniach. Dlaczego Platforma Obywatelska nie wytoczy generałowi Petelickiemu procesu?
Wiemy również dzięki generałowi, że ów sms miał zostać wysłany przez kogoś z trójki Tusk, Arabski, Graś. O czym to by miało świadczyć. Czy tylko o cynizmie, obrzydliwej politycznej grze tragedią, moralno-etycznym upadku i wyjątkowym odczłowieczeniu tych podłych ludzi?
Otóż nie, sprawa jest o wiele bardziej bulwersująca i pewnie, dlatego załogi z Czerskiej i Wiertniczej wolą dyskutować o cytowaniu przez prezesa PiS, wierszy Zbigniewa Herberta i znowu po raz kolejny używać wdowy po nim do swoich politycznych nikczemnych gierek. Jak wiemy w kampanii wyborczej Katarzyna Herbert poparła Bronisława Bul-Komorowskiego. Śledząc ową listę komitetu honorowego kandydata Platformy Obywatelskiej na prezydenta lista zakazów nałożonych na Kaczyńskiego powinna być znacznie rozszerzona.
Nie powinien on na przykład publicznie jeść pączków od Bliklego, chodzić na koncerty Pendereckiego czy oglądać w kinie filmów Wajdy i Agnieszki Holland. To wszystko świadczyłoby, bowiem o cynicznym wykorzystywaniu dla własnych niecnych politycznych celów, twórczości wielkich artystów z cukierniczym wirtuozem włącznie.
Ale wracając do sms-a. Zauważmy, że jego krótka i zwięzła treść – o ile jest oczywiście prawdziwa – jak w pigułce zawiera w sobie skondensowaną treść raportu MAK.
Jak to możliwe, że tuż po katastrofie trójca Tusk, Arabski, Graś, ponoć tak wstrząśnięta tą tragiczną wieścią, proroczo przewidziała, jaką konkluzją za kilka miesięcy zakończy się raport generałowej od Putina?
Jako, że podobno żyjemy w wolnym i demokratycznym kraju mogę chyba posunąć się i do takiej oto teorii spiskowej oraz hipotezy badawczej, według której wysnuję logiczny wniosek, że ów sms świadczyć może i o tym, że to, co stało się 10 kwietnia pod Smoleńskiem dla pewnej grupy osób zaskoczeniem żadnym nie było.
Idąc dalej tym tropem powiem, że treść tej krótkiej wiadomości tekstowej musiała również w jakiejś formie dotrzeć do większości mediów. Nikt przecież nie zaprzeczy, że cała medialna narracja niemal natychmiast po katastrofie to nic innego jak ten twórczo rozwijany sms.
Teraz pozostańmy dalej w temacie telefonii komórkowej z tym, że od wiadomości tekstowych przejdziemy do pewnego połączenia głosowego. Połączenie to niemal od początku nie daje mi spokoju i spycha moją osobę w kierunku tych nieodpowiedzialnych środowisk zwanych oszołomami, które wszędzie wietrzą spiski masonów i cyklistów.
Oto opowieść Edmunda Klicha wygłoszona przed sejmowa komisją infrastruktury 6 maja 2010 roku:
„Rozpocznę od pierwszej informacji, o której – jak większość pewnie z państwa – dowiedziałem się o katastrofie z mediów. Nawet dzwonił jeszcze syn. Mówi: tato czy wiesz, co się dzieje? Włączyłem TVN 24, widzę, co się dzieje, w związku z tym natychmiast zacząłem się pakować i jadę do Warszawy, bo wiedziałem, że już może być problem prawny. Dlaczego? Dlatego, że samolot jest samolotem – był – samolotem lotnictwa państwowego. Załoga była wojskowa. W związku z tym dotyczy to lotnictwa państwowego, którego nie obejmuje załącznik 13 do konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym”
„Tak gdzieś w połowie drogi, chyba w rejonie Garwolina, bo ja mieszkam w Dęblinie i na weekendy jeżdżę do Dęblina, w tygodniu czy jak potrzeba to mieszkam w Warszawie, także nie ma jakiegoś problemu tutaj dojazdu, szybkości na miejsce wypadku czy coś. W połowie drogi dostałem telefon od pana Aleksieja Morozowa, to jest obecnie przewodniczący Komisji Federacji Rosyjskiej, zastępca pani Anodiny – szefowej Mieżnonarodnej Awiacionnej Komisji… Komitetu, to znaczy Międzynarodowego Komitetu Lotniczego. (…) On zadzwonił i powiadomił mnie, że jest katastrofa w Smoleńsku i traktuje to, jako telefoniczne powiadomienie, natomiast formalne będzie później. I było od razu pytanie o procedury, według jakich będzie ten wypadek badany. On zaproponował załącznik 13 do konwencji, bo myślę, że i według jego wiedzy, i ówczesnej mojej wiedzy, to jest jedyny dokument, który podpisała i strona polska, i Federacja Rosyjska, jako konwencję chicagowską tak zwaną z ’44 roku. Ja wtedy nie wypowiedziałem się jednoznacznie, ale też sądziłem, że to będzie jedyne rozwiązanie, to znaczy rozwiązanie, które ma jasne zasady prawne.”
Widzimy, na jakim to „wysokim” szczeblu i kogo wykorzystując, ruscy forsują załącznik trzynasty jednocześnie promując „swojaka” na polskiego akredytowanego przy MAK.
Edmund Klich, który w poważnym państwie powinien już dawno siedzieć za kratkami zdał sobie w pewnym momencie sprawę z tego, że istnieje coś takiego jak bilingi, które kiedyś w gorszych dla niego politycznie czasach mogą ujrzeć światło dzienne. Dlatego po upływie miesięcy w wywiadzie dla Gazety Polskiej powiedział
GP – Wkrótce potem – jako pierwszy, zanim zrobił to ktokolwiek ze strony polskiej – zadzwonił do Pana Aleksiej Morozow, wiceszef MAK?
Edmund Klich – Przy okazji chcę tu uściślić pewną informację: Morozow do mnie dzwonił, gdy jeszcze byłem w domu, a nie na trasie do Warszawy, jak powiedziałem w pierwszym przesłuchaniu sejmowym
Czy na podstawie słów samego „polskiego” akredytowanego można zaryzykować stwierdzenie, że Klich wyruszył w swoją misję na telefoniczny rozkaz z Kremla? Czy nie, dlatego kłamał mówiąc w pierwszej wersji, że telefon od Morozowa zastał go już w drodze. Miało to w ewidentny sposób wywołać wrażenie, że on, Edmund Klich wyruszył na trasę Dęblin- Warszawy z pobudek patriotycznych gdyż jak wiemy szef komisji badający katastrofy w lotnictwie cywilnym i głównie rejsowym nie miał tam nic do roboty.
Teraz proponuję cofnięcie się w czasie o niemal trzy lata.
Jak pamiętamy pogrzeby ofiar katastrofy CASY pod Mirosławcem, która miała miejsce 23 stycznia 2008 roku odbyły się dopiero 18 lutego. Dlaczego tak późno? Otóż polskie prawo nakazuje wykonanie sekcji zwłok w każdym przypadku śmierci nagłej:
„Na mocy prawa, sekcji powinny zostać poddane zwłoki:
niemowlęcia,
kobiety w ciąży i połogu,
chorego, który zmarł przed upływem 12 godzin od przyjęcia do szpitala lub w drodze do niego,
wszystkie przypadki śmierci gwałtownej (na przykład krwotoki)”
Niemal miesiąc trwała autopsja ciał ofiar, szczegółowe badania patomorfologiczne, identyfikacja i wreszcie tak prozaiczne czynności jak przygotowanie zgodnie z tradycją wojskową, nowych mundurów dla każdej z ofiar. Zastanówmy się i zadajmy sobie pytanie skąd ten pośpiech w przypadku katastrofy smoleńskiej?
Kończąc pragnę zadać głośno trzy pytania Prokuratorowi Generalnemu, Andrzejowi Seremetowi:
Dlaczego prokuratura panicznie unika dokonania ekshumacji? Czy chodzi o czas, jaki potrzebny jest do całkowitego rozkładu tkanek miękkich?
Jak długo w „wolnej Polsce” będzie trwała rosyjska jurysdykcja nad polskimi trumnami zalutowanymi w Moskwie?
Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie (16/2011)