Bez kategorii
Like

Smoleńskie Ministerstwo Prawdy (2)

23/06/2012
447 Wyświetlenia
0 Komentarze
25 minut czytania
no-cover

Działanie „seryjnych samobójców”, choć może lepsze byłoby tu określenie „szwadrony śmierci”, ma na celu pozbywanie się osób, które często przez przypadek lub z racji pełnionych obowiązków dowiedziały się zbyt dużo.

0


 Z Julią M. Jaskólską i Piotrem Jakuckim, publicystami niezależnymi, rozmawia Free Your Mind

 

FYM: Wspomniałem o niebezpiecznym zajęciu, choć wydawać by się mogło, że chodzi o zwykłą lotniczą katastrofę, a nie np. poruszanie się po terenie takiej katastrofy, na którym może eksplodować paliwo i wybuchnąć pożar zagrażając potencjalnym świadkom zdarzenia (nawiasem mówiąc, Bogu dziękować, iż tej ewentualności nie brał pod uwagę „polski montażysta”, biegnąc na Siewiernyj po „upadku” – „jak ten pies ogrodnika”). Czemu zajmowanie się śledztwem smoleńskim to takie niebezpieczne zajęcie? Jak Państwo sądzą?
 
JMJ: Mamy do czynienia z zagadką, choć to może nie najszczęśliwsze określenie, z serii Gibraltar, zabójstwo prezydenta Kennedy’ego, czy 11 września 2001 roku. Przy wszystkich różnicach i nieporównywalności przypadków, już dziś można z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że tak jak w przypadku śmierci generała Sikorskiego, tak i przy zamachu smoleńskim prawda ma najprawdopodobniej nigdy nie ujrzeć światła dziennego, a zmowy milczenia nie uda się naruszyć przez kolejne dziesięciolecia.
 
Warto może zatrzymać się na chwilę przy podobieństwach pomiędzy katastrofą gibraltarską, a smoleńską. W obu tych wypadkach przekonuje się nas, że miały miejsce tragiczne wypadki. Ale jeśli tak, to dlaczego Anglicy o kolejne pół wieku przedłużyli utajnienie akt dotyczących śmierci generała Sikorskiego. Czy dlatego, że jak mówił w programie Dariusza Baliszewskiego z lutego 2008 roku Antoni Chudzyński, były sekretarz ministra Tadeusza Romera, major brytyjskiego kontrwywiadu MI 6, „nigdy nie było żadnej katastrofy gibraltarskiej”? Zdaniem Chudzyńskiego w samolocie, który został wyłowiony z wód Gibraltaru, w ogóle nie było ciała generała Sikorskiego, a Naczelny Wódz i premier Rządu Polskiego na Uchodźstwie miał zostać zamordowany wcześniej w Pałacu Gubernatora. O tej i innych sprzecznościach pisze także w swoich książkach, m.in. „Zamach” i „Po zamachu” Tadeusz A. Kisielewski.
 
Co ponadto ma wspólnego Gibraltar ze Smoleńskiem? Otóż, w obu przypadkach wiemy, że doszło do tragedii, znamy bilans strat, ale wiemy też, że nie było tak jak się nam to przedstawia, bo przedstawiany scenariusz kłóci się z logiką i zdrowym rozsądkiem. W jednym i drugim przypadku jest całe mnóstwo dziur i niekonsekwencji w oficjalnych wersjach, sprzeczne są też relacje świadków. W przypadku 10 kwietnia jedni, jak na przykład Jacek Sasin, widzieli ciała ofiar na Siewiernym, inni, jak dajmy na to operator Sławomir Wiśniewski, nie widzieli szczątków poległych na sugerowanym miejscu zdarzenia. No i w obu przypadkach jest też podawany do publicznej wiadomości zupełnie niejasny i nieprawdopodobny przebieg „katastrofy”. Katastrofy takie się po prostu nie zdarzają.
 
Pyta Pan o niebezpieczeństwa związane z zajmowaniem się 10 kwietnia. Mamy tu do czynienia z potężnymi grupami interesów, zarówno tymi krajowymi – konfidenci, służby specjalne, agentura wpływu – jak i międzynarodowymi… Kto stoi na ich drodze, ten popełnia „samobójstwo”. Czy do dziś pojawił się jakiś wiarygodny świadek związany ze sprawą śmierci Lecha Kaczyńskiego i wymordowania delegacji? I Pan i ja wiemy, że nie. Ludzie się boją, a milczenie jest polisą na życie. Elementy odstraszające, myślę tu chociażby o przypadkach Grzegorza Michniewicza i Eugeniusza Wróbla, działają bardzo mocno na wyobraźnię, gdyż pokazują, jak bardzo długie ręce mają „seryjni samobójcy”.
 
Ponadto dziwnym trafem sprawy tego typu kończą się z reguły nie wykryciem sprawców i umorzeniami postępowań. Po tragedii był jednak jeden wyjątek, do którego nawiązał profesor Jacek Trznadel w artykule „Mój komentarz późniejszy” (kwiecień-maj-lipiec 2011 roku): „Naliczono już przez ostatni rok kilka tragicznych zgonów powiązanych w ten czy inny sposób ze sprawą smoleńską. Tylko jedno wydarzenie było całkowicie obnażone i jawne. W atmosferze politycznej „posmoleńskiej”, morderca, przeciwnik PiS-u, chcąc zamierzyć się na Jarosława Kaczyńskiego, dokonał znanego mordu w biurze łódzkim PiS-u. Użył skutecznie broni palnej, a potem noża, ale druga zaatakowana ofiara przeżyła. To morderstwo polityczne tak ewidentne i głośne, w efekcie społecznym odegrało jednak w jakimś sensie rolę maskującą, pozwalającą mniej myśleć ludziom o innych sprawach wysoce podejrzanych.” W tym konkretnym wypadku odwrócono uwagę od morderstwa dokonanym na Eugeniuszu Wróblu. Można powiedzieć, stary dobrze sprawdzono sposób: przykryć niewygodne wydarzenie innym, typu „Tomek zatruty grzybami”, „poszukiwania małej Madzi”, które lokuje się w centrum uwagi, mimo że tego typu nieszczęścia nie są odosobnione w Polsce. Społeczeństwo jednak daje się nabierać, tym bardziej gdy gra się czułych strunach, nie każdy zna przecież mechanizmy tej dezinformacji…
 
Rzecz jasna, pozbywanie się niewygodnych świadków nie dotyczy wyłącznie Polski. Przypomnę spalenie żywcem w rozpalonym piecu hutniczym pułkownika GRU Olega Pieńkowskiego, uznawanego za najbardziej wartościowego szpiega amerykańskiego i brytyjskiego doby zimnej wojny. Można przywołać zamordowanie w Londynie przez KGB i bułgarskie KDS dysydenta Georgi Markowa. Tu wykorzystano tzw. bułgarski parasol, zakończony wysuwaną igłą, z której po wbiciu w ciało wystrzeliwała kulka, zawierająca około pół miligrama rycyny. Najbardziej spektakularnym, w rozumieniu – odstraszającym – morderstwem było jednak otrucie byłego podpułkownika KGB/FSB Aleksandra Litwinienki polonem podanym w herbacie.
Sygnał jasny – występowanie przeciw systemowi nie popłaca.
 
PJ: Podobnych przykładów można wymienić więcej, nie wszystkie kończyły się eliminacją fizyczną, że wspomnę tylko porwanie w Rzymie i uwięzienie w Izraelu Mordechaja Vanunu, który wcześniej w wywiadzie dla „London Sunday Times” ujawnił światu fakt posiadania przez Tel-Awiw broni jądrowej.
 
Ale generalnie działanie „seryjnych samobójców”, choć może lepsze byłoby tu określenie „szwadrony śmierci”, ma na celu pozbywanie się osób, które często przez przypadek lub z racji pełnionych obowiązków dowiedziały się zbyt dużo. Być może taka właśnie była przyczyna „samobójstwa”, Grzegorza Michniewicza, który powiesił się na sznurze od odkurzacza 23 grudnia 2009 roku. Oficjalną wersję w wątpliwość podawał podczas przesłuchania kierowca Michniewicza. „Czy to bowiem zwyczajne, że w dużym domu, w którym nie brak odpowiedniego miejsca i wysokości, człowiek wiesza się niemal na klamce, jak w więziennej celi? Za drzwiami pomieszczenia zobaczyłem przewrócony odkurzacz. Po lewej stronie odkurzacza zobaczyłem Grzegorza Michniewicza w dziwnej pozycji, niby klęczącego, siedzącego jednocześnie na piętach. Wokół szyi Grzegorza Michniewicza widziałem zaciśniętą pętlę ze sznura odkurzacza, który zawiązany był na ukośnej belce w przejściu z kuchni do pokoju”- zeznał.
 
Przypomnę, że Michniewicz, dyrektor generalny w Kancelarii Premiera Donalda Tuska, pełnomocnik ds. ochrony informacji niejawnych i administrator danych, w latach 2000-2001 pełnomocnik ds. ochrony informacji niejawnych w Rządowym Centrum Legislacji, miał najwyższe poświadczenia bezpieczeństwa, zarówno krajowe, jak i NATO oraz Unii Europejskiej. Przez jego ręce przechodziły niemal wszystkie dokumenty kancelarii premiera, także tajne. Czy te „smoleńskie” także?
 
Czy zadziałały „szwadrony śmierci”? Michniewicz miał popełnić samobójstwo, mimo że wcześniej umówił się z rodziną na wspólne spędzenie Wigilii. Co więcej, prokuratorzy który przejrzeli jego domowy komputer w pliku “Moje plany” znaleźli dokładny plan zajęć na 23 grudnia. Michniewicz miał już kupiony bilet na świąteczny wyjazd do teściów, co w prokuraturze potwierdziła Paulina T., pracownica jego biura: „22 grudnia Grzegorz Michniewicz mówił, że następnego dnia będzie tylko do godz. 14, bo jedzie na święta (…). Według mnie nic, kompletnie nie wskazywało na to, że on może pozbawić się życia (…). Chcę na zakończenie dodać, że ja nie wierzę, aby on popełnił samobójstwo.”
 
Śledztwo, jak w większości podobnych przypadków, umorzono, w decyzji uznano, że Michniewicz powiesił się „nagle pod wpływem impulsu”. Ale jaki to mógł być impuls, skoro człowiek ten umawiał się z najbliższymi na Święta? “Z ustaleń dokonanych przez „Wprost” wynika, że wieczorem 23 grudnia Michniewicz napisał także kilka SMS-ów do swojego przełożonego, szefa kancelarii Tomasza Arabskiego. „Nie wiadomo jednak, czego dotyczyły, ani o której godzinie zostały wysłane. Minister nie odpowiedział na nasze pytania w tej sprawie” – pisał tygodnik.
Temat został szybko bardzo skutecznie wyciszony w mediach.
 
Postawmy następne pytanie: czy Eugeniusz Wróbel, który miał oceniać raport MAK, został pocięty piłą na kawałki, dlatego że nieopatrznie miał się podzielić opinią, że szczątki na Siewiernym nie należą do tupolewa o numerze bocznym 101?
 
A Dariusz Szpineta, zawodowy pilot, ekspert i prezes spółki lotniczej, który powiesił się 2 grudnia 2011 roku w łazience ośrodka wczasowego w Indiach? Wcześniej parokrotnie wypowiadał się w mediach w sprawie Smoleńska, wskazując, że lot Tu-154M był lotem wojskowym, wypowiadał się także w kwestii braku pozwolenia na wlot rządowego tupolewa w rosyjską przestrzeń powietrzną. Pisał Pan zresztą o tym w tekście pt.: „Loty specjalne”. Jeżeli rzeczywiście nie było zgody, to jakim cudem samolot mógłby znaleźć się na Siewiernym?
 
Kolejne zagadkowe wypadki. 6 czerwca 2011 roku w hiszpańskiej Asturii doszło do katastrofy dwóch awionetek. Pierwsza pilotowana była przez wybitego architekta Stefana Kuryłowicza, który zaprojektował, a następnie realizował projekt m.in. terminala Warszawa-Okęcie, oraz jego współpracownika Jacka Syropolskiego. W drugiej śmierć poniósł Janusz Zieniewicz, były kierownik działu łączności w PLL LOT, potem właściciel firmy Cerberis, zajmującej się zabezpieczeniami elektronicznymi, która również obsługiwała Okęcie. Jak informowała Polska Agencja Prasowa w depeszy z 7 czerwca ubiegłego roku „jedna awionetka z niewyjaśnionych przyczyn spadła na budynek na placu postojowym samolotów w Castrillon. Budynek był wtedy pusty. Druga maszyna spadła do pokrytego eukaliptusami urwiska w pobliskich górach Bayas. Znalezienie samolotu w górach było możliwe dzięki uaktywnieniu systemu lokalizacyjnego zainstalowanego w awionetce. Według mediów lokalnych, w Asturii panowała wtedy gęsta mgła i padał deszcz. Widoczność była poniżej kilometra. Z powodu niekorzystnych warunków atmosferycznych utrudniony był nawet ruch kołowy. Według rządowego komunikatu, wszystkie awionetki były bardzo dobrze wyposażone i leciały na właściwej wysokości.”
 
W grudniu 2010 roku podczas przesłuchania przed smoleńskim zespołem parlamentarnym pracownik kancelarii Lecha Kaczyńskiego Tomasz Szczegielniak powiedział rzecz niezmiernie interesującą, dotyczącą wydarzeń na Okęciu: “Nie widziałem tego, no, z prostego powodu, że cały czas byłem wtedy w tym hanga… w termi… na terminalu i byliśmy zajęci obsługą tych wszystkich osób, które miały towarzyszyć panu Prezydentowi.” Czy to tylko przejęzyczenie, czy faktycznie Szczegielniak był w jakimś hangarze i zajmował się obsługą jakichś osób z delegacji? Dlaczego zespół tego tropu nie podjął?
 
Jakoś tak się dziwnie składa, że mówiąc o Smoleńsku, wracamy do lotniska Okęcie. Co oznaczają słowa Szczegielniaka? Czy to, że pasażerów tupolewa (i być może jaka?) zgromadzono w – zburzonym po 10 kwietnia – nowym hangarze? Czy architekt Kuryłowicz zginął w katastrofie, gdyż np. znał rozkład tuneli pod Okęciem połączonych z hangarami?
 
Pytań jest mnóstwo. W tym kontekście dość interesująco brzmi oświadczenie generała Anatola Czabana z 10 sierpnia 2011 roku o przyczynach jego odejścia z wojska. Opisując swoje samopoczucie podkreślił: „Ludzie pytają, jak się czuję. Odpowiadam – fatalnie – tak jakbym został w ciemnym przejściu podziemnym wrzucony do szczeliny, zasypany kamieniami i jedynym moim pragnieniem jest, aby krew wypłynęła na powierzchnię i wskazała miejsce zbrodni”.
 
O jakiej zbrodni mówi generał? Pytanie wciąż czeka na odpowiedź.
 
FYM: To, że mainstreamowi dziennikarze unikają pewnych „okołosmoleńskich” tematów (np. jakimś szóstym zmysłem wiedzą, że nie należy szukać szczęścia na Okęciu), wydaje się zrozumiałe. W przeróżnych miejscach wszak bywają lub wprost zasiadają „fachowcy wojskowi”, którzy pomagają różne skomplikowane i zawodowe, i życiowe kwestie, że tak powiem, głębiej zrozumieć. Tacy wojskowi pedagodzy mogą np. podpowiedzieć (dobrodusznie, jak nauczyciel historii, taki starej, peerelowskiej daty nauczyciel – uczniowi pytającemu o Katyń): „nie interesuj się”. No ale tak wielu naukowców, tak wielu prawników, tak wielu policjantów, tak wielu urzędników np. kontrolerów NIK itd. też jakby wie, iż „nie interesuj się” ich obowiązuje.
Pytanie zatem ciśnie się na usta: a czemuż to nie wolno się interesować tak prostą sprawą, jak wylot dwóch rządowych samolotów 10 Kwietnia ze stołecznego lotniska i ich przelot w związku z prezydencką delegacją? Co w tym zainteresowaniu może być groźnego, skoro doszło li tylko do lotniczej katastrofy jednego z tychże statków powietrznych? Czy spotkali się Państwo z jakimiś irracjonalnymi wprost lękami (tudzież innymi tajemniczymi stanami), w które wpadały osoby dopytywane na okoliczność np. wylotów polskiej delegacji? Czy na Okęciu też jakby zaszły zjawiska a la UFO?”
 
JMJ: Tak, spotkaliśmy się z takim stanem, odnoszącym się właśnie do lotniska Okęcie. Asystent posła Antoniego Macierewicza, powiedział nam wprost w 2010 roku, że zespół nie będzie się tą kwestią zajmował. Dlaczego posłów nie interesowały przyczyny nagłego zepsucia się monitoringu, identyczny przypadek miał przecież mieć miejsce na Siewiernym, dlaczego – mimo, że zespół nie ma uprawnień śledczych, więc nie może nikomu nakazać zjawienia się na posiedzeniu – nie zaproszono na wysłuchanie osób pracujących tego dnia na lotnisku, tak cywilnym jak i wojskowym? Dziwię się temu, gdyż nawet jeśli nie udałoby się otrzymać żadnych informacji, przynajmniej w przestrzeń publiczną poszedłby jasny sygnał, że zespół rozpatruje wnikliwie każdy scenariusz, który może przybliżyć nas do prawdy o 10 kwietnia, a nie posiłkuje się głównie danymi zza wschodniej granicy, a więc z raportu MAK, które w zależności od okoliczności albo uznaje za kłamliwe, albo za wiarygodne.
 
Mówiliśmy już tutaj o tzw. seryjnych samobójcach. W ubiegłym roku poruszyliśmy ten temat z posłem Antonim Macierewiczem, który zaprzeczył w rozmowie z nami, że śmierć Grzegorza Michniewicza może mieć jakikolwiek związek z tzw. katastrofą smoleńską. Usłyszeliśmy natomiast, że tajemniczy zgon jeśli już, to należy łączyć z aferą hazardową. Gdzie Rzym, gdzie Krym można zapytać, ale może też przewodniczący zespołu ma o wiele bardziej dogłębną wiedzę, niż nam wszystkim się to wydaje. Być może, skoro dowiedzieliśmy się od niego też takiej ciekawej rzeczy jak ta, że dowodem na to, iż na lotnisku w Smoleńsku miała miejsce katastrofa jest rozmowa, jaką Lech Kaczyński przeprowadził z pokładu samolotu ze swoim bratem Jarosławem. Niestety dla nas, z uwagi na możliwość fałszowania, jak to miało miejsce choćby w przypadku spreparowanych rozmów telefonicznych z udziałem pasażerów samolotów porwanych 11 września 2001 roku w USA, nie może być to dowód ostateczny. Jeżeli jednak przewodniczący zespołu utrzymywał, że na Siewiernym kokpit tupolewa „był przynajmniej przez 4 godziny, są jego zdjęcia, jest nawet zdjęcie, jak jest transportowany przez helikopter, gdzieś wywożony ten kokpit, tak że to tak nie jest, że on zupełnie wyparował. Jego nie ma na miejscu tam na lotnisku, gdzie jest złożony, no, zrzucony na taką bezkształtną kupę ten wrak samolotu, części samolotu, tam kokpitu rzeczywiście nie ma. No ale gdzieś on istnieje” – to jest to naprawdę jakiś tajemniczy stan …
 
PJ: Na Okęciu, czy też w innych miejscach związanych z wydarzeniami 10 kwietnia, z przyczyn o których wspominaliśmy już wcześniej, panuje  jak przypuszczam, z perspektywy ponad dwóch lat od tragedii grobowe milczenie. Nikt więc nie przekaże informacji i dlatego pozostaje wyłącznie tzw. biały wywiad. Między innymi dlatego też nasza książka nie będzie miała charakteru śledczego. Zresztą prześledzenie okresu rządów PiS oraz przerwanej prezydentury Lecha Kaczyńskiego w kontekście zmian geopolitycznych jest nie mniej ciekawe. Wnikliwa lektura źródeł pozwala zorientować się czyje interesy były zagrożone i kto najbardziej skorzystał na zmianie kursu Polski po 10 kwietnia.
cdn
 
część pierwsza rozmowy
0

Julia M. Jask

filozof, publicystka

19 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758