Służba Kontrwywiadu Wojskowego niszczy ludzi
21/03/2012
811 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
Służba Kontrwywiadu Wojskowego chciała zniszczyć życie Dziennikarza TVN, który zamierzał zająć się niewygodną dla tej formacji sprawą.
Dziennikarzowi TVN, który dokumentował sprawę objętą postępowaniem sygn. akt PG.Śl 11/12 (Warszawska Prokuratura Garnizonowa w Warszawie), dotyczącym m.in. przekroczenia w okresie od 2005 do 2012 r. "uprawnień przez funkcjonariusza publicznego – ustalonego żołnierza w stopniu pułkownika ze Słuzby Kontrwywiadu Wojskowego i działania na moją szkodę poprzez bezprawne uzyskiwanie informacji mnie dotyczących wskutek posługiwania się urządzeniem podsłuchowym typu IMSI Catcher", wpisano niedawno sms-a następującej treści (cytuję za oryginałem):
"Uderza w kichy i jaja nawet leb zachacza to zbyt malo zeby zapomniec kim byli chcieli u swojeg mulkkjtl okryc siebyli i co znacku hwale tym co ostatnio odeszli i onstalo psdr brt".
Dziennikarz TVN powiadomił mnie o treści dziwnego sms-a czytając ją wprost z folderu "utwórz wiadomość" (tam przestępcy ją zostawili). Nie od razu zrozumiałam istotę przekazu – z przyczyn, które z łatwością zauważy każdy czytający. Wiadomość trafiła także do Redakcji Nowego Ekranu i do osób, które znają się na pracy operacyjnej służb specjalnych. Opinia tych osób jest zbieżna z moją. Otóż mamy do czynienia z precedensową sprawą, której ucina się łeb od chwili, gdy zawiadomiłam prokuraturę. Mamy do czynienia ze sprawą, która – żyjąc od 2005 r. własnym życiem – pożera kolejne ofiary.
Dziennikarz TVN jest niepoślednią ofiarą Słuzby Kontrwywiadu Wojskowego, ponieważ przestępcy uderzyli
z pełną premedytacją w jego słabe strony (skąd je znali?!).`Dziennikarz przestraszył się do tego stopnia, że nie ukrył tego zdarzenia i (na szczęście) powiadomił mnie o zajściu; wiedział, że mogę mu wytłumaczyć, w jaki sposób umieszczono wiadomość sms w jego telefonie – bez jego wiedzy. Pomogliśmy razem – ja i Redakcja Nowego Ekranu.
Po kilku jeszcze mniej spektakularnych próbach przestępcy zostawili Dziennikarza w spokoju; pogrozili mu, co prawda, utratą pracy, gdyby dalej grzebał w sprawie, doprowadzili do kilku kłótni z żoną, ale skończyło się tylko na nieukrywanym strachu.
Nam pozostał wielki niesmak. Nie tylko po treści wiadomości umieszczonej w telefonie Dziennikarza, nie tylko po bandyckiej metodzie pracy funkcjonariuszy Służby Kontrwywiadu Wojskowego, nie tylko po stylu pełnienia służby w imieniu Rzeczypospolitej, ale głównie po hucpiarskim poczuciu bezprawia. Wszak do umieszczenia wiadomości w telefonie Dziennikarza potrzebny był sprzęt do realizacji czynności operacyjnych – w zgodzie z ustawą. Czy osoby wpisujące Dziennikarzowi treść sms-a miały zgodę sądu na taką czynność? Czy funkcjonariusze SKW w ogóle mieli zgodę na wkraczanie w prywatność Dziennikarza i moją? ! Bo przecież skądś musieli wiedzieć, że Dziennikarz kontaktuje się ze mną, zbiera materiały, pyta i umawia się na spotkania z osobami mającymi wiedzę na temat sprawy.
Dziennikarz TVN nie był pierwszym, który zainteresował się sprawą (vide: "Wyrok", Paweł Pietkun, Nowy Ekran).
I nie był pierwszym, który był do niej zniechęcany metodami typowymi dla służb specjalnych. O sprawie byli informowani w latach 2005-2012 najpoważniejsi dziennikarze śledczy w kraju. Oni także dostawali sygnały, aby zaniechać, aby nie grzebać. Dziennikarze, którzy pojawiają się na pierwszych stronach gazet, odstępowali. Podobnie, jak wstrzymywali się od dokumentowania sprawy porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika – na wstępnym etapie dramatu. Jednak ostatecznie nie wszyscy odstąpili (vide: "Syborg – wielka tajemnica państwa", "Wyrok", "Oskarżenie" – Paweł Pietkun, "Inwigilacja przez komórkę, instrukcja obsługi" – Tomasz Parol, Nowy Ekran).
Dziennikarz TVN jest obdarzony wysokim poziomem empatii; widzi rozmiary szkód, które wyrządzili i wyrządzają przestępcy. Trudno mu pogodzić się z faktem, że siła tych ludzi nie ma nic wspólnego z ich rozumem, a jedynie z obezwladniającym ich ofiary strachem. Strachem umiejętnie dawkowanym, gdyż ataki na Dziennikarza były od pewnego czasu dawkowane; zaczęły się tuż po grudniowym (2011) spotkaniu w kawiarni "Blikle" na Kabatach (vide: "A ja sobie jeszcze trochę poczekam", Nowy Ekran). Najpierw odradzano mu "po dobroci", tj. słowem. Potem, gdy się zaangażował, wydzwaniano z jego aparatu do najbliższych mu osób i wpisywano wiadomości sms w jego telefonie komórkowym. Treści były mało przyjazne. Otrzymywał też połączenia z agencji towarzyskich. To doprowadzało do kłótni w domu. Wreszcie wpisano mu groźbę – żeby miał poczucie, iż czuwają, wszystko kontrolują i w dalszym ciągu ostrzegają: jak będzisz niegrzeczny, to zrobimy ci coś równie obrzydliwego, jak zrobiliśmy Niegowskiej. Chyba tego nie chcesz, prawda?
Dziennikarz zrelacjonował działania przestępców w notatce dla prokuratury wojskowej (było to jeszcze przed wpisaniem mu sms-a o treści jak wyżej):
"Piaseczno (….) 12.02.2012. Ja (….) dziennikarz TVN dowód osobisty (….) , PESEL (……) oświadczam, że w czasie przygotowywania programu poświęconego systemowi i urządzeniu do inwigilacji telefonów GSM stosowanych przez służby specjalne otrzymałem sms, który – jak się okazało potem – odszukałem nie w skrzynce odbiorczej, ale w menu wysyłanych przez mnie sms – ów. W tej chwili zniknął jakikolwiek ślad po tych działaniach w moim telefonie.
Zrobiłem jednak innym telefonem komórkowym zdjęcia tych smsów i gdzie sie pojawiały. Informuję dodatkowo, że mój przyjaciel użalał się, że wydzwaniam do niego z telefonu o zastrzeżonym numerze (!) i podawał godziny połączeń; w tym czasie nie dysponowałem takim telefonem i byłem na spotkaniu rodzinnym, do nikogo nie dzwoniłem. Wszystkie wydarzenia miały miejsce w ciągu ostatnich 3 tygogni, ewntulanie miesiąca. W tym czasie zajmowałem się dokumentowaniem sprawy Grażyny Niegowskiej. Potwierdzam prawdziwość tej notatki, z wyrazami szcunku (…..) – adres zameldowania (……..), adres korespodencyjny (…) , tel.(….) cell (….)".
Prokurator załączył notatkę do materiału dowodowego.
Szefostwo Służby Kontrwywiadu Wojskowego ma poważny problem: nie można mnie zabić, bo to już nic nie da; nie można sprawy zamieść pod dywan, ponieważ jest o niej głośno i będzie coraz głośniej; podejmowane przez SKW próby pozbawiania mnie wiarygodności odbiły się
rykoszetem na tej formacji, a dowody z klauzulami tajności wyciekają z instytucji jak woda źródlana. Na dodatek prokurator wojskowy dostrzegł powagę sprawy. Godność tej instytucji została naruszona przez (nazwijmy rzecz po imieniu) gnojków ukrytych pod maskami funkcjonariuszy publicznych, tudzież pod pseudonimem QIU PRO QUO, pod numerami telefonów operacyjnych i pod treściami wiadomości sms wpisywanych Bogu ducha winnym ludziom.
A przecież mogło do tego nie dojść – i wiele uczyniłam, aby zatrzymać szczególnego rodzaju emocje oficera operacyjnego "B", który w międzyczasie nerwowo nie wytrzymał i zdemaskował się na łamach Nowego Ekranu. Wiele uczyniłam, aby opróżnić rezerwuar niechęci, nieustannie napełniany przez "B" w czasie trwania procederu (vide: Paweł Pietkun:"Syborg – wielka tajemnica państwa", "Wyrok", "Oskarżenie").
Wiele uczyniłam, aby reputacja mojego kraju nie legła w gruzach z tego powodu, że oficer operacyjny "B" otrzymał od swoich szefów specjalne uprawnienia do naruszania mojej prywatności poprzez użycie technik i metod pracy operacyjnej. Otrzymał je pomimo, że Służba Kontrwywiadu Wojskowego nie ma wobec żon oficerów Wojska Polskiego żadnych ustawowowych uprawnień, które pozwalałyby na wkraczanie w ich prywatne życie.
Gdyby oficerowi "B" starczyło wyobraźni, o którą apelował płk. Edward J., pełniący obowiązki szefa Oddziału Dochodzeniowo-Śledczegego Żandarmerii Wojskowej w czasie, kiedy zawiadomiłam wojskowe organy ścigania o działalności "B" (2005 r.) oraz gdyby organom ścigania starczyło woli, determinacji i odwagi, by rzetelnie prowadzić postępowania, byłoby inaczej.
Nie byłoby zobojętnienia, tępoty, udawania, kulenia ogona.
Niestety, w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego nie wymyślono przepisu na zdrowy rozsądek. Służba ta ma w nosie wszelkie przepisy. Zamiast przepisów ma przecież Syborga. I niech im tylko ktoś podskoczy. Wówczas potraktują go jak Dziennikarza TVN, albo jak zagubionego sędziego, z którego "B" zamierzał zrobić "ciotę", gdyby ten nie był posłuszny i wydał niewłaściwy wyrok…Tak, tak, sędzia był młody i ambitny. Mogli go zniszczyć w ciągu trzech tygodni.
Fatalny pomysł oficera operacyjnego "B", nonszalanckie traktowanie, despotyzm, a przede wszystkim deficyt wyobraźni, wywołał trudny do przewidzenia przez "B", a potem przez decydentów, łańcuszek wydarzeń, które można zatrzymać już tylko w jeden sposób: Prokurator Generalny powinien wrócić do umorzonych postępowań,
przyjrzeć się zlekceważonym dowodom, lapidarnie ocenianym faktom. Prokurator winien zapoznać się z materiałami operacyjnymi, które właśnie wyciekły i są ogólnie dostępne, a potem porozmawiać ze mną i poznać mnie; wszak dobrze byłoby wiedzieć, że nie jestem osobą, którą na potrzeby swojej operacyjnej fikcji stworzył oficer "B".
Prokurator Generalny i Minister Sprawiedliwości powinni się dowiedzieć, że zostałam skrzywdzona przez bezwzględnego oficera operacyjnego "B", który jest przestępcą, lecz który nie został prawomocnie skazany tylko dlatego, że posługuje się Syborgiem i innymi technikami pracy operacyjnej, a ponadto, o zgrozo ! jest kryty przez przełożonych.
Nad moim życiem zawisło niebezpieczeństwo trwałej biedy i marginalizacji z powodu przestępczych działań oficera Służby Kontrwywiadu Wojskowego.
Dlatego mam prawo oceniać, ujawniać, publicznie głosić, żądać, domagać się.
Mleko się rozlało, tajne teczki wyciekły. Nie pora, Panie generale Januszu Nosek, na kulenie ogona i na rejteradę. Jeśli się posuwa za daleko w imię władzy, to wcześniej czy później się tę władzę straci. A z władzą straci się być może twarz; bo maska twarzy już nie ochroni.
Sprawa, którą nagłaśniam, jest szyta ściegiem służb, a nie interesem państwa. Jeśli nie zechce Pan zrezygnować z atrybutów swej władzy i w dalszym ciągu będzie Pan wpływał na pracę organów ścigania i ze mnie drwił, to zapewniam Pana, że z czasem trafi Pan pod międzynarodowy osąd. Oni się nie zlękną ani Pana, ani będącego w Pana dyspozycji Syborga.
Na razie publikuję na łamach polskich portali internetowych, ale wkrótce, po umieszczeniu w internecie materiału dowodwego, zacznę publikować na portalach zagranicznych. A właściwie nie tylko na portalach; nie wykluczam artykułów dotyczących tej precedensowej sprawy w renomowanych, zagranicznych tytułach.
Ale o tym jeszcze będzie mowa.