Bez kategorii
Like

Skutki państwowej edukacji

03/09/2012
546 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
no-cover

W pierwszy dzień nowego roku szkolnego, na czołówki mediów wypłynęły tematy o problemach polskiej edukacji. Mało kto zwraca uwagę, że wszystkie te problemy wynikają z tego, że edukacją zajmuje się państwo (czyli urzędnicy).

0


Podstawą systemu edukacji nie jest ani nauczyciel, ani dyrektor szkoły, ani minister oświaty ani – co gorsza – urzędnik tego ministra, ani – co najgorsze – działacz Związku Nauczycielstwa Polskiego. Podstawą normalnego systemu edukacji są RODZICE. To rodzic powinien decydować do której szkoły ma chodzić jego dziecko i jakich przedmiotów się uczyć.  Gdy w rolę rodzica wchodzi urzędnik, zaczynają się problemy.

Urzędnik dobro dziecka i dobro ucznia ma głęboko w dupie. Zainteresowany jest tylko tym, aby utrzymać swoją "ciepłą posadkę" i pensję za nicnierobienie. Dlatego, w obronie swego interesu, gotów jest wymyśleć i wprowadzić w życie każdą głupotę i każdy nonsens. W biurokratycznym bałaganie panującym w Polsce posada urzędnicza stwarza ogromne pole do nadużyć i korupcji. Od wielu lat rodzice skarżą się na wciąż zmieniającą się listę podręczników, na dziesiątki książek, któe dzieci muszą nosić do szkół (krzywiac sobie przy tym kręgosłupy). Wartość większości tych podręczników jest najoględniej mówiąc niska, czego najlepszym przykładem jest podręcznik do przedsiębiorczości współredagowany przez eurosocjalistę Marka Belkę. Do podręczników dochodzą jeszcze ćwiczenia, dodatkowe pozycje, dzienniki, itp. itd. Wszystko dlatego, że urzędnicy MEN biorą łapówki za wprowadzanie podręczników jako obowiązkowych.

Wygląda to w ten sposób: wydawca wydaje bezsensowny zupełnie podręcznik, pełen głupot, bzdur i politycznie poprawnych haseł, a potem idzie z łapówką do urzędnika, aby ten wprowadził to "dzieło" na listę podręczników. W ten sposób "podręcznik" trafi na listę rzeczy, które rodzic będzie musiał kupić. Kupić czyli zapłacić. W ten sposób wydawca gniota zarobi gigantyczne pieniądze (uczniów jest 4,8 miliona), wiec opłaca mu się wręczyć urzędnikowi łapówkę. W efekcie, młody uczeń podstawówki zabiera do szkoły ciężki tornister (krzywiąc sobie przy tym kręgosłup), aby pomieścić wszystkie podręczniki, z których wiedza często jest nieprzydatna. A jego rodzice obciążają portfele. "Wyprawka" dla ucznia czyli komplet podręczników, tornister, zeszyty i ćwiczenia to koszt 700 – 1000 złotych.

I to jest dopiero pierwszy problem. Szkolna rzeczywistość dostarcza później kolejnych problemów: narkotyki, alkohol, agresja i przemoc w szkole, fatalny poziom nauki, spadający poziom dyscypliny. Nauczyciele borykają się zaś dodatkowo z monstrualną ilością papierów, z niskimi zarobkami, ze spadkiem autorytetu, z całą biurokratyczną machiną. Są bowiem kontrolowani przez dyrektorów, kuratorów, nad i podkuratorów, urzędników, kontrolerów, specjalistów od oświaty itp. Jeśli chodzi o efekty edukacji – mieścimy się na szarym końcu świata, jeśli chodzi o papierologię – jesteśmy w ścisłej czołówce.

Dochodzi do tego cały szereg innych problemów, nigdzie indziej nieznanych takich jak: walka o to czy religia powinna być prowadzona w szkołach czy poza szkołą (np. w salkach katechetycznych), polityczna poprawność wtlaczana do głów dzieciom, absurdy w programie nauczania itp. Paradoksalnie jednak wszystkie te problemy rozwiązują urzędnicy a nie rodzice. I to jest właśnie problem.

Sprawdziłem w ustawie budżetowej na 2012 rok. Na edukację zapisano tam 38,7 miliarda złotych. Uczniów w Polsce mamy 4,8 miliona. Oznacza to, że roczny koszt kształcenia jednego ucznia wynosi ponad 8 tysięcy złotych. Nie jest to kwota mała. Jest jednak bardzo źle wydawana. Bo lwia część tej kwoty idzie na utrzymanie armii niepotrzebnych i szkodliwych urzędników.

Problemy polskiej edukacji można rozwiązać w ciągu kilku dni. Wystarczy po prostu… sprywatyzować szkoły, a całą urzędniczą bandę jednego dnia zwolnić. Ktoś może podnieść argument, że wówczas szkoły kształcić będą tylko bogatych. To jest częściowo prawda, dlatego lepszym systemem jest wprowadzenie bonów edukacyjnych. Niech rodzice dostają bon edukacyjny na każde dziecko i niech zanoszą ten bon do tej szkoły, w której chcą kształcić swoje dziecko. A każdy bon to określona kwota, która trafi do wybranej szkoły. W interesie dyrektora (właściciela) będzie więc to, aby zgromadzić jak najwięcej bonów. Wtedy natychmiast zniknie problem przestępczości w szkołach (żaden rodzic nie pośle dziecka do szkoły, w której może mu się stać krzywda), problem złych nauczycieli (właściciel zatrudni dobrych), bezsensownych przedmiotów i wszystkich innych problemów. Po prostu każdy, kto kieruje szkołą, będzie wiedział, że problemy oznaczają mniej klientów. A mniej klientów to mniej pieniędzy. I to wystarczy. I system edukacji poprawi się sam z siebie z miesiąca na miesiąc.

Ale aby to osiągnąć, najpierw trzeba rozgonić tą bandę urzędniczą, która chce tylko brać łapówki kosztem zdrowia naszych dzieci i sposobu ich kształcenia.

0

Leszek Szymowski

Niezale

132 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758