Nic więc dziwnego, że młody jeszcze komunizm powziął śmiertelną nienawiść w stosunku do Polski i wszystkiego, co się z nią wiązało.
Kiedy w sierpniu 1980 roku rodził się ruch związkowy „Solidarność”, byłem u progu mojej kariery studenckiej w Wenezueli – kraju, w którym się urodziłem. Cała moja rodzina, zarówno ze strony ojca (pochodząca z Łotwy), jak i ze strony matki (Hiszpanie, osiedli od kilkuset lat w Wenezueli) podzielała przekonania antykomunistyczne. Stąd w całkiem naturalny sposób odczuwałem sympatię wobec pragnących wyzwolić się spod komunistycznego jarzma Polaków. Pojawiające się w prasie wiadomości na temat strajków w stoczniach, zdjęcia tłumów protestujących przeciwko ateistycznemu reżymowi i stawiających na ulicach opór oddziałom milicji podnosiły mnie na duchu. Pomagały mi też w dyskusjach z kolegami ze studiów, dowodząc, że komunizm nie jest rajem, jak kłamliwie twierdzą gazety i telewizja. Skoro bowiem Polacy, którzy go zaznali, walczą o wydostanie się z jego szponów, to chyba najlepszy dowód, że system ten zarówno w wymiarze społecznym, jak i gospodarczym jest wielką pomyłką. Oburzało mnie, że niektórzy moi rozmówcy z braku argumentów w dyskusji przytaczali zaraz antypolskie dowcipy, w których Polak występował zawsze jako ignorant i nieuk, który niczego nie rozumie.
W Wenezueli mieszkało niewielu Polaków, najwyżej trzy tysiące – osobiście znałem tylko jednego – stąd nie bardzo rozumiałem, dlaczego stają się oni tematem żartów, skoro tak niewiele o nich wiadomo, a także skąd wziął się taki właśnie stereotyp, w dodatku fałszywy. Później mieszkałem w wielu krajach Europy i Ameryki (objechałem praktycznie całą Amerykę Południową) i w każdym z tych miejsc dosięgały mnie dowcipy o Polakach.
Fakt, że dowcipkuje się o sąsiadach, jest na całym świecie rzeczą zupełnie naturalną. To właściwy nam mechanizm psychologiczny, skłaniający nas do wyśmiewania wad i przywar otaczających nas ludzi. Jednak wymyślenie dobrego dowcipu wymaga świetnej znajomości mentalności ludzi, którym chcemy przypiąć łatkę. Zupełnie naturalne jest to, że Argentyńczyk śmieje się z Chilijczyka i na odwrót, że Kambodżanin wykpiwa Wietnamczyka, a Szwed Norwega i vice versa. Kraje te wszak cieszą się sąsiedztwem i całą złożonością wzajemnych kontaktów pozwalających na doskonałe poznanie wzajemnych sposobów egzystencji. Są również kraje, które dzieli ogromny dystans geograficzny – jak na przykład Stany Zjednoczone i Japonię – a mimo to, dzięki obfitej wiedzy o sobie, czerpanej z filmów, telewizji i prasy, dobrze się wzajemnie poznają, a to daje początek dowcipom.
Nie jest zatem normalne strojenie sobie żartów z kogoś, kogo nie zna się z bliskiego sąsiedztwa i nigdy nie miało się z nim bliskiego lub zgoła żadnego kontaktu. Z grubsza rzecz ujmując, Holender nie opowiada kawałów o Nowozelandczyku, a Brazylijczyk o Ukraińcu. Aby takie dowcipy powstały, potrzeba jakiejś siły, która zajęłaby się ich szerzeniem, bowiem spontanicznie i w normalnych warunkach taki proces nie zachodzi.
Polscy przyjaciele, z którymi wiele razy rozmawiałem na ten temat, twierdzili, że winę za to ponosić mogą tzw. polish jokes opowiadane w Stanach Zjednoczonych. Gdyby tak było, rozumiałbym ich popularność w Wenezueli, kraju pozostającym pod silnym wpływem kultury północnoamerykańskiej, ale w jaki sposób zawędrowały do Chile, Paragwaju i innych miejsc, w których wpływy północnoamerykańskie były w latach osiemdziesiątych znikome? Inni Polacy uważali, że antypolskie dowcipy szerzyli naziści, którzy zadekowali się w Ameryce Południowej po II wojnie światowej. Gdyby tak było, krążyłyby one głównie w Brazylii, Argentynie czy Chile, gdzie ukryło się wielu niemieckich uciekinierów, ale nie w Peru czy Trynidadzie i Tobago. Ponadto, kawały zwykle zmieniają się z pokolenia na pokolenie. To, co śmieszy dziadków, rzadko bawi ich wnuki. Jak zatem wytłumaczyć tak długo trwającą produktywność antypolskich dowcipów? Osobiście nie mam wątpliwości, że stoi za tym jakaś machina.
Ale jaka? Komu może zależeć na tak szerokim i długotrwałym rozpowszechnianiu kalumni w formie żartów?
Nieco historii
W roku 1920 międzynarodowy ruch komunistyczny borykał się z wieloma problemami, lecz w perspektywie rysowały się znaczące podboje. Wojna domowa w Rosji powoli rozstrzygała się na korzyść Czerwonych – zwycięstwo wydawało się już tylko kwestią czasu. Armia Czerwona rosła w siłę, Biali zaś nie byli w stanie zjednoczyć rozproszonych sił. W Niemczech, cały poprzedni rok upłynął pod znakiem lokalnych komunistycznych zamachów stanu (którym w części regionów, na przykład w Bawarii, udało się nawet ustanowić efemeryczny rząd) zwalczanych jednak zaciekle przez ultraprawicowe Freikorps, przy słabej, niezdecydowanej i niebudzącej zaufania postawie władz centralnych. Ukształtował się w tamtym czasie rodzaj równowagi między komunistami a ruchem antykomunistycznym. Radykalna zmiana byłaby możliwa, gdyby na scenę wkroczył charyzmatyczny przywódca pokroju Lenina, umiejący przyciągnąć niezdecydowanych lub gdyby do walki włączyła się zewnętrzna siła, zdolna przeważyć układ sił na korzyść komunistów. Tymczasem na Węgrzech upadł komunistyczny rząd Beli Kuna, a w innych krajach komuniści czekali na jakiś sygnał lub wydarzenie, które rozbudzi entuzjazm i poderwie masy do działania. Ogromna większość mieszkańców Europy nie miała pojęcia, lub bardzo mętne, o tym, jaką ideologią jest komunizm – ich wiedza ograniczała się często do sloganów dowartościowujących chłopstwo i najniższe klasy społeczne, co sprawiało, że prawdziwa natura i cele komunizmu pozostawały nieujawnione.
W powyższej sytuacji, międzynarodowy komunizm uznał, że najwyższą potrzebą chwili jest wkroczenie wojsk komunistycznych do Niemiec i pomoc w zainstalowaniu tam stabilnego rządu komunistycznego. Gdyby się to powiodło, gdyby komuniści zdołali przejąć kontrolę na Rosją i Niemcami, niewiele krajów środkowoeuropejskich byłoby w stanie oprzeć się naciskowi własnych partii komunistycznych, nawet najsłabszych, które w tym momencie zyskałyby potężne wsparcie militarne i polityczne. Gdyby powstał tak ogromny terytorialnie blok komunistycznych państw, rozciągający się od Niemiec po Syberię, rodzący się komunizm zdobyłby prawdziwie niebezpieczny prestiż i realną władzę.
W realizacji tych planów przeszkadzała jednak Polska, blokująca skutecznie najkrótszą drogę wiodącą z Moskwy do Berlina. Dla komunistów istniało zatem tylko jedno rozwiązanie – zniszczyć Polskę, ponieważ – jak ogłosił w rozkazie dziennym dowódca Armii Czerwonej, Michaił Tuchaczewski – po trupie Polski wiedzie droga do światowego pożaru. W siedzibie Wszechrosyjskiego Zjazdu Rad Delegatów Robotniczych, Chłopskich i Żołnierskich zawieszono mapę, na której każdego dnia znaczono postępy Armii Czerwonej. Grigorij Zinowiew, członek Biura Politycznego bolszewickiego rządu tak oto opisywał te chwile: Najlepsi reprezentanci międzynarodowego proletariatu z bijącym sercem śledzili postępy naszych wojsk. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że jeśli Armia Czerwona osiągnie zamierzone cele, będzie to oznaczać przyśpieszenie światowej rewolucji proletariackiej. Niemieccy komuniści gromadzili się wzdłuż granic z Polską w mundurach z czerwoną gwiazdą – opowiada Klara Zetkin. W pierwszej fazie ofensywy komuniści parli na zachód tak szybko, że 23 lipca 1920 roku Lenin pisał do Stalina o możliwości wkroczenia do Czechosłowacji, na Węgry i do Rumunii, a na horyzoncie rysowała się rewolucja we Włoszech. Wszystkim niemieckim komunistom przebywającym w Rosji rozkazano przyłączenie się do awangardy Armii Czerwonej w Polsce, a Trocki drukował ulotki po niemiecku, by były gotowe w chwili przekroczenia przez oddziały radzieckie granicy z Niemcami.
Wojna radykalizowała postawy europejskich komunistów. Coraz powszechniej partie komunistyczne zrywały sojusze z socjalistami, bo przyszłość rysowała się im coraz wyraźniej i radykalniej i nie było już potrzeby tolerowania rozwiązań połowicznych. Na początku wojny polsko-bolszewickiej tylko pięć partii komunistycznych w Europie działało niezależnie od socjalistów, pod jej koniec zaś tylko trzy z nich pozostawały dalej w takim sojuszu.
Cudowny dla jednych, tragiczny dla innych zwrot dokonał się niespodziewanie. Polacy dzięki mobilizacji całego narodu zdołali zmienić bieg historii, tak, że pasmo postępów wojsk radzieckich zmieniło się w pasmo odwrotów i już pod koniec 1920 roku stało się jasne, iż bolszewicy wojnę przegrali. Światowy plan komunistycznej ofensywy na co najmniej połowie terytorium Europy nagle i niespodziewanie upadł. Ze snu o potędze pozostały tylko dwa dominia: Rosja i Mongolia. Nie dziwi więc, że młody jeszcze komunizm powziął śmiertelną nienawiść w stosunku do Polski i do wszystkiego, co się z nią wiązało.
Tak oceniał światowe znaczenie rosyjskiej klęski Lenin: Przedwczesny chłód, który przyniósł wycofanie się Armii Czerwonej z Polski, przerwał wzrost rewolucyjnego kwiatu. W Niemczech ustały zamachy stanu, w Portugalii lewicowy rząd stracił poparcie i upadł. Komunizm nie mógł dłużej pretendować w świecie do miana owocu cywilizacji europejskiej i zredukowany został do miana śmiercionośnej osobliwości rodem z azjatyckich stepów.
Nieustająca zemsta
Doceniając wagę powyżej przedstawionych faktów, nie dziwię się wcale, że komuniści, którzy niedługo potem rozkręcili w świecie fenomenalną machinę propagandową, używali swoich wpływów także po to, by oczerniać Polskę. Trudno im było wytłumaczyć się z faktu, że doktryna niosąca powszechne szczęście całej ludzkości została w tak stanowczy sposób odrzucona przez jeden kraj, co w dodatku powstrzymało jej triumfalny pochód w świecie. Jedynym wytłumaczeniem było to, że mieszkańcy owego kraju niczego nie rozumieją, bo przecież tylko jakiś zupełny ignorant i nieuk mógłby pogardzićideologicznym błogosławieństwem, któremu na imię komunizm.
I dlatego, za każdym razem, gdy słyszę niewybredne dowcipy o Polakach, myślę, że taka jest cena prawdziwej chwały. Na Polskę spadają oszczerstwa, bo spełniła swoje historyczne powołanie przedmurza chrześcijaństwa, a podły i podstępny wróg do dziś nie może jej tego wybaczyć.
Valdis Grinsteins