Chodzi o dwie różne sprawy, z jednej strony ustawienie światowej gospodarki, a z drugiej umocnienie amerykańskiej pozycji na półwyspie koreańskim. W istocie są to przejawy tego samego przedsięwzięcia: – powrotu Stanów Zjednoczonych na niekwestionowane przewodnictwo na świecie. Czy Trump działa w tym względzie z pełną świadomością celu, ryzyka i kosztów? Z chaosu wypowiedzi i różnorakich więcej „zapowiedzi” niż czynów – nie można jeszcze orzec. Rozstrzygnięcie w sprawie Korei nie wiele tu zmienia, ono jest już dokonane gdyż inaczej by nie doszło do spotkania w Singapurze i ma charakter jednej z wielu wymienionych zapowiedzi. Statystycznie Trump odniósł jeszcze jeden sukces traktowany jako niemal zwycięski triumf, rzeczywistość w najbliższym czasie zweryfikuje praktyczną wartość tego sukcesu. Miejsce ma znaczenie symboliczne, ma zademonstrować do […]
Chodzi o dwie różne sprawy, z jednej strony ustawienie światowej gospodarki, a z drugiej umocnienie amerykańskiej pozycji na półwyspie koreańskim.
W istocie są to przejawy tego samego przedsięwzięcia:
– powrotu Stanów Zjednoczonych na niekwestionowane przewodnictwo na świecie.
Czy Trump działa w tym względzie z pełną świadomością celu, ryzyka i kosztów?
Z chaosu wypowiedzi i różnorakich więcej „zapowiedzi” niż czynów – nie można jeszcze orzec.
Rozstrzygnięcie w sprawie Korei nie wiele tu zmienia, ono jest już dokonane gdyż inaczej by nie doszło do spotkania w Singapurze i ma charakter jednej z wielu wymienionych zapowiedzi.
Statystycznie Trump odniósł jeszcze jeden sukces traktowany jako niemal zwycięski triumf, rzeczywistość w najbliższym czasie zweryfikuje praktyczną wartość tego sukcesu.
Miejsce ma znaczenie symboliczne, ma zademonstrować do jakich rezultatów dochodzi się współpracując ze Stanami Zjednoczonymi.
Singapur, jako kolonia brytyjska prosperował dobrze, ale dopiero zawdzięczając amerykańskiemu zwycięstwu z Japonią i umożliwieniu stworzenia „miasta – państwa” stał się czołową pozycją w światowym dobrobycie.
Europejczycy, ale też i Azjaci, a nawet najbliżsi sąsiedzi USA przyzwyczaili się od dziesiątków lat do nadwyżek eksportowych i przywilejów dla własnego eksportu na amerykańskim rynku.
Po raz pierwszy ktoś upomniał się o zrównoważenie parytetów i to uznano za „niesprawiedliwość”, skutki realnych posunięć w dziedzinie wyrównania bilansu obrotów zagranicznych Stanów Zjednoczonych mogą być bardzo daleko idące. Trzeba jednak przyznać, że z owych 800 mld deficytu amerykańskiego zaledwie 150 mld przypada na UE, główny ciężar to daleki wschód z Chinami na czele i kraje dostarczające naftę.
W Europie to Niemcy ucierpiałyby najpoważniej, a z nimi, niestety polski przemysł uwieszony u niemieckiej klamki.
Proces bezpośredniego wejścia Polski na rynek amerykański jest niesłychanie trudny i przy największym natężeniu wysiłków wymaga dłuższego czasu.
Jak na razie poza specyficznymi artykułami spożywczymi niewiele możemy temu rynkowi zaoferować.
Pożądana redukcja pozycji Niemiec wywoła bardzo niebezpieczne dla obecnego stanu polskiej gospodarki konsekwencje.
Jest to nieuchronny rezultat „transformacyjnych” zabiegów polegających na likwidowaniu wszelkich objawów autonomiczności polskiej wytwórczości.
Straciliśmy rynek rosyjski, który polegał głównie na tanim sprzedawaniu polskich produktów za drogo kupowaną sowiecką broń, która już dawno poszła na złom, a znaczna jej część miała już taką wartość w chwili zakupu.
W zamian nie dostaliśmy niczego, nawet obiecany udział w odbudowie Iraku, jako nagroda za uczestnictwo w amerykańskiej interwencji, przeszedł nam koło nosa.
Spełniamy najgorszą rolę podrzędnego dostawcy niemieckiego dworu uzależnionego całkowicie od jego humorów.
Przypomina to sytuację z czasów wojennej okupacji niemieckiej z rolą Generalnej Gubernii. Próby wyłamania się z tego reżymu są tępione wszystkimi dyspozycyjnymi siłami ze szczególnym wykorzystaniem kolaborantów w Polsce.
Po prawie trzydziestu latach nie mamy ani jednego produktu polskiego o światowym, a nawet europejskim znaczeniu.
Nawet Czechom pozwolono na sprzedawanie produktów z czeskiego oddziału Volkswagena pod własną marką Skody, w Polsce natomiast jedyny przemysł, który mógł występować na świecie pod własna marką – czyli przemysł okrętowy został rozmyślnie zlikwidowany.
To co po nim zostało zawdzięczając nielicznym, którzy pozostali mu wierni, to jest drobne rzemiosło, które jednak zawiera iskrę nadziei na możliwość odbudowy.
Niedawno wyczytałem gdzieś ocenę, że „Balcerowicz zastosował chirurgiczne cięcia w stosunku do polskiej gospodarki”.
Otóż w stosunku do polskiej gospodarki nie zastosowano żadnej „chirurgicznej” operacji, a po prostu ryczałtem ją zniszczono.
Pretekstem była jej niewydolność i zacofanie, tylko że ten sam zarzut dotyczył np. gospodarki czeskiej, ale jej nikt nie niszczył tylko pozwolono na okres dostosowawczy, podobnie jak w byłym NRD, czy nawet na Węgrzech.
Niszczycielski zapał był tak wielki, że właściwie poza nielicznymi wyjątkami takimi jak Wronki czy Rafako nie zostało nic.
Najbardziej bolesne było zniszczenie wielkich zakładów o wiekowej tradycji jak choćby HCP, czy dawnego Lilpopa, wyzbycia się za grosze Wedla itp.
Powierzanie gospodarki takim „specjalistom” jak Balcerowicz czy Waltzowa było nie tylko kpiną, ale celowym zabiegiem zmierzającym do likwidacji autonomicznej polskiej wytwórczości.
Ten cel został osiągnięty i dziś cały nasz rozwój uzależniony jest od faktycznego zarządcy rezydującego nawet nie w Berlinie, a raczej we Frankfurcie.
Na tym tle próby czynione przez premiera w kierunku odbudowy, a właściwie stworzenia na nowo polskiej pozycji w światowym rankingu są zapewne godne poparcia.
Muszą być jednak osadzone w naszej rzeczywistości, możliwe że jest nim polski samochód elektryczny, ale z pewnością nie ten za 175 tysięcy zł, a raczej za jedną trzecią tej sumy. Jeżeli nie jesteśmy w stanie czegoś takiego dokonać to nie ma co marnować środki, a wziąć się za coś co może być natychmiast uruchomione.
Jest kilka dziedzin, które i wymagają i mają realne szanse na uruchomienie polskiej produkcji. Pisałem o tym niedawno.
Wracając jednak do punktu wyjścia, czyli konsekwencji decyzji o światowej gospodarce chciałbym podkreślić, że bez rozstrzygnięcia w dziedzinie energetyki, czyli zapewnienia stałego i umiarkowanego w cenie dopływu nośników energii nie da się normalnie rozwijać nie tylko gospodarki, ale ludzkiej cywilizacji.
Praktycznym probierzem będzie cena ropy i gazu ziemnego, a nie efektowne widowiska jakich nie szczędzi nam Trump.
Jeden komentarz