Pomawiając PiS o chęć „podpalenia Polski” R. Sikorski daje upust swoim emocjom (dobrze czuje się w klimacie inwektyw rzucanych na przeciwników, jest wtedy ożywiony, energiczny i wyraźnie z siebie zadowolony). Przede wszystkim jednak chce…
Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych i szef kampanii wyborczej PO w nadchodzących wyborach parlamentarnych, odnosząc się do PiS oświadczył ostatnio z emfazą: „Nie damy podpalić Polski!”. Stara to śpiewka działaczy PO drapujących się w szaty obrońców ładu i porządku. Przekaz ów ma przestraszyć Polaków przed głosowaniem na ludzi Prawo i Sprawiedliwość, których obecna władza obsadza w swojej narracji jako „podpalaczy”.
Jako że rządy PO upodabniają się do komuny z lat 70-tych (propaganda, lawinowy wzrost zadłużenia, decyzje – np. w sprawie lokalnych samorządów – podejmowane przez centralę, obsadzanie stanowisk swoimi, kontrola mediów publicznych, pospieszne gaszenie zniczy, usuwanie krzyży z kwiatów), więc trudno się dziwić, że rządzący znaleźli sobie „wrogów ludu” („zaplutych karłów reakcji”, „warchołów”, „ekstremistów” etc.) i nimi straszą. Tak samo jak za komuny czyli na odwrót należy dziś czytać enuncjacje przedstawicieli władzy. Po przetłumaczeniu wypowiedź R. Sikorskiego brzmiałaby: „Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy! Nie damy się odsunąć od władzy! Nie pozwolimy się usunąć z rządowych foteli!”.
R. Sikorski ma powody by kurczowo trzymać się władzy. Ten czołowy polityk Platformy Obywatelskiej, jak na „dżentelmena” przystało, lubi dobrze zjeść i wypić, tyle tylko, że… nie za swoje. Pełniąc funkcję ministra obrony w rządzie PiS (premierem był Kazimierz Marcinkiewicz) przejadał i przepijał ponad 3 tysiące złotych miesięcznie, a rachunki regulował służbową kartą (być może dlatego minister Julia Pitera z PO do dziś nie ujawniła raportu o wydatkach ministrów rządu PiS, aby opinia publiczna nie dowiedziała się o rozrzutności obecnego pupila Platformy). Dziennik „Fakt” onegdaj informował o wykwintnej kolacji R. Sikorskiego z żoną i przyjaciółmi w restauracji „Dom Polski” na Saskiej Kępie w Warszawie ( „Były cielęcina w sosie truflowym, stek z tuńczyka i gęsie wątróbki. Do tego francuski szampan i butelka czerwonego, hiszpańskiego wina”). Rachunek wyniósł 654 zł., a R. Sikorski, „dżentelmen” w każdym calu, kazał go wystawić na Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Cóż, jak powiada znane porzekadło, „dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, oni je mają…”. Później media donosiły o zakupie ekskluzywnego ekspresu do kawy za 8 tys. zł, a także pozłacanych mebli zdobiących ministerialne salony. R. Sikorski zdecydował się też na zakup 76 luksusowych foteli po 10 tys. zł sztuka dla swoich urzędników (fotele owe wymyślili Amerykanie, a ich prototyp stoi w muzeum sztuki nowoczesnej na Manhattanie).
„Dżentelmeństwo” R. Sikorskiego jest wątpliwej próby. Owszem, pan ów mówi po angielsku i ubiera się w garnitur. Przeszedłszy z PiS do PO w czasie kampanii wyborczej w 2007 r. krzyczał na wiecu ochrypłym głosem o konieczności „dorzynania watah” złożonych z niedawnych kolegów. To R. Sikorski (ma prawie 50 lat, jest dorosłym mężczyzną, a każe do siebie mówić per „Radek”- sic!) przy każdej nadarzającej się okazji dworował i drwił ze śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a szyderstwa ubierał w teatralne pozy (szkoda czasu i miejsca na ponure i skandaliczne cytaty). Niedoszły kandydat na prezydenta z ramienia PO kocha luksus, korzysta ile się da z uroków władzy nie oglądając się na cokolwiek i kogokolwiek.
Tymczasem na R. Sikorskim ciąży współodpowiedzialność za fatalne przygotowanie wizyty śp. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego w Katyniu i tym samym katastrofę smoleńską (gwoli przypomnienia – nie ma żadnego „prezydenckiego” samolotu, są samoloty rządowe, którymi podróżuje głowa polskiego państwa. Za bezpieczeństwo Prezydenta RP i towarzyszących mu osób odpowiada rząd, w szczególności szefowie MON i MSZ oraz premier, zwierzchnik służb specjalnych).
Pomawiając PiS o chęć „podpalenia Polski” R. Sikorski daje upust swoim emocjom (dobrze czuje się w klimacie inwektyw rzucanych na przeciwników, jest wtedy ożywiony, energiczny i wyraźnie z siebie zadowolony). Przede wszystkim jednak chce zabezpieczyć swoje interesy – prolongować obecność na szczytach władzy i uchronić się przed odpowiedzialnością za katastrofę smoleńską.
Roman Kowalczyk