Sikhijskie Waheguru
12/01/2013
585 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
CZTERY STRUNY ŚWIATA (53) Przed snem polecam kojący koncert w wykonaniu mojego ulubionego śpiewaka sikhijskiej muzyki świątynnej Bhai Harjinder Singha.
Z czasów, gdy mieszkałem w Indiach (dwa kontrakty: w Gudżaracie i w Biharze) przywiozłem w sercu wiele miłości do tego kraju, jego języków, kultury i muzyki, czemu z odruchu daję czasami wyraz także na moim blogu. Dziś właśnie mam taki muzyczny spazm tego uczucia w odniesieniu do szczególnej wspólnoty Sikhów, w której miałem jednego z najbliższych mi tam przyjaciół, niestety, dziś już nieżyjącego. Zawsze miałem do Sikhów słabość, bo mi się dobrze z nimi pracowało. Na pierwszy rzut oka wyglądają na dużo bardziej egzotycznych niż nimi są. Cała ich egzotyka – turbany, brody, kirpany, muzyka itp. – jest na zewnątrz. W środku są najbardziej do nas podobni ze wszystkich Hindusów. Są otwarci, przedsiębiorczy, racjonalni, energiczni, pozbawieni uprzedzeń i kompleksów, na ogół nieźle wykształceni, komunikatywni i przyjaźni. Wspominam wielu z nich z sympatią i nawet śpiew ten, przypadkowo zresztą wydobyty z sieci, trochę mnie dziś roztkliwia.
Ponieważ koncert będzie długi i po wschodniemu raczej monotonny, proponuję już teraz kliknąć sobie na załączony obraz wideo i słuchając spokojnie doczytać resztę. Na początku jest zajawka muzyczna tego co przynosi Seria T, a więc muzyki indyjskiej w ogóle. Dopiero po niej jest ponad godzinny album Bhai Harjinder Singh Srinagar Wale Har Ram Naam Jap Laha złożony z siedmiu szabadów.
Muzyki tej – jak każdej innej zresztą – słucha się lepiej dopiero wtedy, gdy się o niej coś więcej wie. Musimy sobie zatem na początek uświadomić, że jest to muzyka nie tylko religijna, ale zgoła świątynna, a mówiąc najdokładniej – adoracyjna. Na niej właśnie polega bowiem kult w sikhijskich gurdwarach, które są otwarte stale i dla wszystkich, zawsze wypełnione taką muzyką i pełne zasłuchanych ludzi.
I to jest pierwsze usprawiedliwienie monotonii, która zresztą u energicznych, bardzo barwnych, bardzo męskich i zawsze ciekawych Sikhów wcale nie jest dotkliwa. Ten śpiew ma być stale w świątyni obecny, ma się sączyć z głośników na okolicę, nieść po wodzie jeziora, wzbijać nad światełkami na dachu, karmić ryby w wodzie i ptaki w locie, wzmacniać pszczoły, zasilać rośliny, być jak kadzidło które napełnia świątynie sakralną wonią, albo jak czaur z białego włosia, którym znad świętej księgi niczym muchy odpędza się bhuty (złe duchy), być jak woda, która oczyszcza dusze ludzi, być jak święty ogień arati, spokojnie płonący w lampkach z topionym masłem ghee… Ma oczyszczać, a nade wszystko przenikać i koić dusze wierzących i pielgrzymów. Musi więc być spokojny, miękki, nieinwazyjny. Słucha się go zazwyczaj lekko kiwając w milczeniu albo nucąc z zamkniętymi oczami. I tak go przyjmijmy, chociaż zamiast zamykania oczu radziłbym aby odbyć wzrokową wycieczkę do wnętrza gurdwary i pooglądać w niej Sikhów.
Śpiewanie ma też dla Sikhów ważną funkcję praktyczną. Jest formą indoktrynacji religijnej, bowiem wyśpiewywany tekst jest fragmentem tekstu ze świętej księgi Sikhów Adi Granth, którą potocznie nazywają oni Guru Sahib (Pan Przewodnik). Wsłuchawszy się zauważymy, że każda z pieśni ma stosunkowo niewiele słów tekstu, ale że są one wierszowane i w pieśni powtarzane, co jest klasyczną formą wbijania treści w pamięć i w świadomość. To ich kazanie i katechizm.
Łatwo jest także spostrzec, że każda pieśń kończy się słowem Waheguru (Bóg) co jest jakby imieniem pieczęci, które każdy taki tekst sakralizuje i uwiarygadnia. Tu warto zauważyć, że również używane w naszych modlitwach w tej samej funkcji święte słowo Amen pochodzi przecież ze starożytnego Egiptu, gdzie było też pierwotnie imieniem boga (Amona) i też pieczętowano nim na końcu każdą modlitwę, prośbę lub dziękczynienie. Słowa Amen lub Amin używają też żydzi i muzułmanie. Dalej na wschód od Pendżabu, też w Indiach i dalej, w Tybecie i w Indochinach, rolę tę przejmuje święte słowo OUM.
Ponieważ chciałbym stopniowo przedstawić więcej koncertów i kilku dalszych wykonawców, bo każdy z nich ma osobny styl i interpretację, o Sikhach będzie jeszcze okazja napisać więcej i przedstawić ich religię. Taki szerszy kontekst będzie potrzebny, aby lepiej wyjaśnić znaczenie szczegółów, strojów, akcesoriów, instrumentów i zachowań, które częściowo już dziś widać na filmie, a które po zasygnalizowaniu jeszcze łatwiej będzie zauważyć. Niech na razie wystarczy nam takie pierwsze optyczne i akustyczne zanurzenie się w atmosferę tej egzotycznej, świątynnej, uduchowionej muzyki. Waheguru.
Bogusław Jeznach