Sfingowane procesy wracają?
08/12/2011
599 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
Sfingowane procesy polityczne za czasów Stalina osiągnęły szczyt „rozwoju”. Po wojnie były w Polsce „znakomitym” narzędziem utrwalania władzy ludowej a swoje kariery zrobiło dzięki nim paru „sędziów”
(np. Stefan Michnik oraz wielu znanych później adwokatów). Wielce prawdopodobnym jest jednak, że chociaż teoretycznie komunizm upadł, sfingowane procesy mają się znakomicie i wciąż są sędziowie, którzy nie wahają się w nich orzekać.
Na wzór WRONu
Modelowym przykładem takiego procesu może być sprawa Daniela Kloca, skatowanego przez policjanta w cywilu Andrzeja Czajkę. Daniel Kloc w trybie przyspieszonym został skazany na karę trzech miesięcy pozbawienia wolności oraz zapłatę 300 zł odszkodowania policjantowi, który kopał go w głowę.
Taki wyrok wydała Sędzia Sądu Rejonowego w Warszawie – Iwona Konopka. Oczywiście sędzia nie uznała za stosowne zapoznać się z nagraniami z miejskiego monitoringu. Sporządziła za to uzasadnienie swego orzeczenia, którego lektura kojarzyć się może chyba tylko z uzasadnieniami orzeczeń stalinowskich sądów, ewentualnie tymi z czasów rządów generała Jaruzelskiego i jego towarzyszy z WRONu. W uzasadnieniu sędzina stwierdziła, że przy Danielu Klocu nie znaleziono żadnych niebezpiecznych narzędzi, ale fakt, że 11 listopada przejechał on w „zorganizowanej grupie” wiele kilometrów do Warszawy, wskazuje, że jechał z zamiarem ataku na policjanta. A jego „agresja” polegała na „odepchnięciu ręki” funkcjonariusza policji. Wyprowadziła stąd wniosek, że pokrzywdzonym nie jest skatowany Kloc, tylko policjant w cywilu, który katował. Pani sędzia, powołując się na wykonywanie przez „funkcjonariusza Czajkę” „obowiązków służbowych” nie wyjaśniła, od kiedy należy do nich obezwładnienie gazem i kopanie w głowę bezbronnego człowieka, ani od kiedy zupełnie naturalny odruch zatrzymania ręki, które uderza, jest „agresją” i „atakiem”.
Na dobrą sprawę, czytając owo „uzasadnienie”, nie sposób nie współczuć sędzinie. Skończyła niełatwe studia i zrobiła niełatwą aplikację. Pewnie jako młoda dziewczyna wierzyła w niezawisłość i niezależność sądów w Polsce a tu spotkało ją takie zaskoczenie. Okazało się, że coś takiego jak niezawisłość sądów najprawdopodobniej nie jest oczywista a niektóre orzeczenia zdają się być wydawane według „klucza”, czyli pod czyjeś dyktando.
„Tęgi” umysł czy wplątana w system?
Trudno jest sobie wyobrazić, żeby którykolwiek sędzia zlekceważył nagranie z kamer monitoringu, oparł się na zeznaniach tylko jednej strony i uznał że do Warszawy przyjeżdża się tylko w celach chuligańskich. A po przeczytaniu uzasadnienia sędzi Iwony Konopki można odnieść wrażenie, że właśnie to zrobiła. Idąc tokiem myślenia obecnym w uzasadnieniu można przypuszczać, że pozostałe czterdzieści tysięcy ludzi, którzy przyszli na Marsz Niepodległości też wyszło z domu w celu pobicia policji. Trzeba niezwykle „tęgiego” umysłu, żeby wyciągnąć tak niebywały wniosek. Chyba, że wcale nie wyciąga się wniosków, tylko działa pod czyjeś dyktando.
Opublikowane w Internecie nagrania dowodzą wyraźnie, że cała hucpa zarówno na Placu Konstytucji, jak i na Rozdrożu od początku do końca była zwykłą „ustawką”, do której przyłączyło się faktycznie kilku zadymiarzy, nie mających nic wspólnego z Marszem Niepodległości, natomiast oberwały osoby, które miały pecha być na trasie policji. Być może chodziło w tym wszystkim o sprawdzenie systemu – złapanie kogo popadnie, zawleczenie do sądu, skazanie, osadzenie w więzieniu – szybko, sprawnie, skutecznie. Zadowolenie z tej metody wyrazili już panowie Tusk i Komorowski, którzy dzięki „sprawnej akcji policji” zobaczyli, że w razie społecznych protestów bez problemu będą mogli „wziąć naród za mordę”.
A jakie jest w tym wszystkim miejsce sędziny? Najprawdopodobniej wejdzie do kanonu budzących wątpliwości uzasadnień wyroków. Przy odrobinie „szczęścia” o jej „geniuszu” usłyszą nawet w Strasburgu. Ciekawe, czy o takim sukcesie marzyła?
Aldona Zaorska