Bez kategorii
Like

Seks i przemoc jako dźwignia sprzedaży druków zwartych

29/05/2011
364 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
no-cover

Nie mogę spokojnie patrzeć jak ludzie niedoświadczeni lub doświadczeni zbyt mocno zabierają się za opisywanie obyczajowości intymnej.

0


 Bardzo lubię napisać co jakiś czas tekst korespondujący z treściami, które przekazuje swoim czytelnikom Toyah. Dziś będzie podobnie. Przeczytałem bowiem to co nasz kolega umieścił wczoraj na blogu i bardzo mi się to spodobało. Rzecz dotyczyła Rafała Aleksandra Ziemkiewicza i jego twórczości, którą podobnie jak Toyah oceniam krytycznie. Tym co mnie najbardziej irytuje w prozie „najwybitniejszego polskiego publicysty”, nie tylko jego zresztą, także Wildsteina, są wątki obyczajowe. Wiem, że można obydwu panom postawić zarzuty poważniejsze, ale czyni to już tyle osób, że moje argumenty przeciwko nim są doprawdy zbędne. Poza tym w sferze obyczajów, szczególnie intymnych, czuję się ekspertem. Czuję się również – tak, tak Spirito Libero – ekspertem w zakresie konstruowania prostych, ale ciekawy dla czytelnika narracji. Nie mogę przez to spokojnie patrzeć jak ludzie niedoświadczeni lub doświadczeni zbyt mocno, bo i Łysiak ma w tym o czym tu mówimy różne grzechy na sumieniu, zabierają się za opisywanie obyczajowości intymnej. Jest to z ich strony nie dość, że nieudolne, to jeszcze nieuczciwe.

 

Nie ma dziś żadnego powodu, by pisać w książkach o seksie. Nie ma tego powodu potrójnie. Po pierwsze; ludzie i tak wszystko wiedzą i to znacznie lepiej niż Ziemkiewicz, Wildstein czy Łysiak. Po drugie; są bardziej wyrafinowane sposoby by dotrzeć do młodego czytelnika, wobec którego szalenie łatwo się skompromitować opisując w sposób nieszczery jakieś ekscesy, które nie były udziałem autora, a jedynie słyszał on o nich gdzieś kiedyś, dawno temu. Po trzecie wreszcie; opisywaniem takich spraw zajmują się kolorowe tygodniki i nie ma powodu by powtarzać to co tam jest pisane w kółko co tydzień. Właśnie dzięki takim tygodnikom autor powyższego czuje się ekspertem w opisywaniu sytuacji intymnych, był bowiem niegdyś zatrudniony na etacie doradcy seksualnego w pewnym niemieckim wydawnictwie.

 

Jeśli ktoś decyduje się wstawiać w książkach pełnych poważnych i dojrzałych treści jakieś kawałki o przysłowiowej dupie i przysłowiowych huzarach, to znaczy, że ktoś doradził mu, aby tak zrobił. Powiedział także ów ktoś, że zabieg takie podniesie sprzedaż książki oraz wprawi czytelnika w niepokój i drżenie, kobietom zaś rozbudzi wyobraźnię do tego stopnia, że nie będą one w stanie myśleć o nikim i niczym tylko o autorze takiego tekstu i o samym tekście. Świat niestety jest pełen oszustów i oni jako jedyni osiągają w życiu sukces za sukcesem. Powyższe zaś porady, bo zakładam, że Ziemkiewiczowi i Wildseinowi ktoś doradzał, są typowym przykładem jak wpuścić osoby przytomne, a przynajmniej za takie się podające w kanał. Ludzie bowiem, którzy zajmują się na co dzień polityczną publicystyką nie mogą tak po prostu, ni z gruchy ni z pietruchy napisać jakiegoś obscenicznego kawałka. I nie chodzi tu nawet o to, że wyjdzie to nieszczerze, chodzi o to, że w ten sposób straci taki autor sporą grupę czytelników. Większość z nich w dodatku będą stanowić kobiety. Nieszczerość zaś jest produktem ubocznym takich poczynań.

 

Rynek książki jest podzielony na segmenty i nie ma nic gorszego jak napisać książkę która nie spełnia wymogów jakie stawiają jej handlowcy, czyli taką, którą dałoby się zakwalifikować do dwóch przynajmniej segmentów. Piszę to jako były przedstawiciel handlowy jednego z dużych wydawnictw i moje przemyślenia na ten temat mają jakieś podstawy, możecie mi wierzyć. Ziemkiewiczowi może się zdawać, że jak ma nazwisko, to żadne segmenty go nie obchodzą. Jeśli ktoś jednak ma okazję sprawdzić jak sprzedają się ostatnio jego książki w stosunku do lat ubiegłych, kiedy pozycja sieci Empik nie była tak mocna, bardzo proszę by to zrobił i porównał te liczby. Rynkiem rządzą handlowcy z sieci, nie autorzy. Ci mogą – jak się dadzą oszukać – próbować sobie podnieść sprzedaż wypisywanie głupstw o seksie oralnym, albo jakichś podobnych dyrdymałów, które „uatrakcyjniają” ich publicystkę i sprawiają, że „staje się ona ciekawa także dla młodego czytelnika”. Nie ma nic gorszego niż kokieteria w wykonaniu starzejących się mężczyzn. To nie do zniesienia dla nikogo, a łatwe do odkrycia dla każdego.

 

Nigdy nie zrozumiem po co publicyści polityczni, ludzie – bądź co bądź – ludzie ze świecznika, zabierają się za pisanie powieści. A niechby już te powieści sobie pisali, ale dlaczego czynią to w tak nędznym stylu i reklamują beznadziejnie. Po przeczytaniu wywiadu Masłonia z Wildsteinem na temat nowej książki tego ostatniego nie można rzec właściwie nic. Książka nazywa się „Czas przeszły niedokonany” albo jakoś podobnie, to bez znaczenia. Występuje tam wątek trzech braci Żydów, z których jeden zaczyna fascynować się Freudem, drugi Heiddegerem, a trzeci Marksem. Pięknie. Jakież to ciekawe. Zakładam się, że jest tak także kilka wstrząsających scen rozbieranych, od których człowiekowi ciarki chodzą po plecach. Wszystko razem przypomina bajkę o głupim Jasiu jego braciach i żywej wodzie. Może właśnie takie ma być, nie mam pojęcia, ale sukcesu tej publikacji nie wróżę.

 

Z Ziemkiewiczem jest jeszcze gorzej, bo on ma tę nieznośną, warszawską, środowiskową manierę, która wyklucza jakąkolwiek polemikę czy nawet szyderstwo. Po przeczytaniu „obyczajowych” kawałków Ziemkiewicza człowiek ma ochotę jedynie wyrzucić jego książkę do śmieci. Ja sam, choć przez trzy lata udzielałem porad seksualnych w kolorowym tygodniku, nigdy nie zdecydowałbym się na umieszczenie jakichś takich elementów w swoich książkach, no chyba że założyłbym się z kimś, że napiszę obsceniczną powieść obyczajową a la Henry Miller i odniosę sukces. W innym wypadku to w ogóle nie wchodzi w grę, bo zwykle psuje narrację i wypada niewiarygodnie. Nie ma poza tym trudniejszej z punktu widzenia autora rzeczy niż pisanie o takich sprawach. To znaczy nie byłby gdyby istniały jakieś hamulce poza środowiskowymi, gdyby ludzie których tu opisuję nie mieli głębokiego przekonania, że ich czytelnicy do ludzie nierozgarnięci, którym trzeba – prócz publicystycznych mądrości – odrzucić także trochę „mięska”. Jedyną zaś „dojrzałą i świadomą” publicznością są ich koledzy z redakcji.

 

Trochę inaczej wygląda sytuacja w przypadku Łysiaka. On bowiem sprzedaje swoje książki szerokiej publiczności i przez to ma świadomość, że musi brać większy rozmach, wie również, że z czytelnikiem nie ma żartów i jest – jako autor – osamotniony. Popada przy tym jednak w wyrazistą groteskę i ma skłonność do opowiadania po dwa razy tych samych dowcipów. To niezdrowe dla popularnego autora, jego zaś projekcje seksualne, kiedy się je skonfrontuje z osobą samego pisarza wypadają skrajnie niewiarygodnie. No, ale mogę się mylić, w końcu taki Sienkiewicz przebierał się ponoć do sypialni w rzymską togę. Niech mu tam Pan Bóg da zdrowie, temu Łysiakowi i niech sobie pan Waldemar figluje jeszcze długo, bylebym nie musiał o tym czytać.

 

Uważam, że twórczość literacka Ziemkiewicza i Wildsteina jest wyrazem głębokiego kryzysu polskim społeczeństwie. Świadczy bowiem o tym, że autorzy, których uważa się za popularnych, zdolnych, a czasem wybitnych, nie mają żadnego sposobu by trafić do serc czytelników. Jedną bowiem dźwignią ich kariery jest publicystyka polityczna nie literatura. Ich twórczość literacka podkreśla jedynie fakt, że elity lub ludzie do nich aspirujący – tak z lewej jak i z prawej strony – zainteresowani są jednym właściwie – całkowitą izolacją od odbiorców produkowanych przez siebie treści. Tylko to daje im pewność, że są na właściwym miejscu. Nic więcej. Kiedy zabierają się za tę pisanie powieści, czynią to z zawstydzającą bezradnością i bez polotu. Łysiak zaś po prostu się kończy i świadczą o tym dobitnie felietony w „ Uważam Rze”.

 

Pisałem to już, ale jeszcze powtórzę; seks i przemoc to elementy narzędzia sprzedażowego o nazwie skandal. Ono zaś – o czym już mówiłem – nie jest dostępne dla wszystkich. Zostało skutecznie zawłaszczone przez tak zwanych artystów „wyzwolonych”, skandalu używa się bowiem tylko w jednym celu – by uderzyć w Kościół i w jego wiernych. Stąd także płynie dramatyczna niewiarygodność „skandalicznych” opisów obyczajowych Ziemkiewicza i Wildsteina. Bronią się oni jako tako tylko w publicystyce – powtórzymy to raz jeszcze by nikt mi nie zarzucił, że znęcam się nad niewinnymi i niedoceniam zasług.

 

Używanie skandalu jest bezcelowe, bo autor taki jak Ziemkiewicz nie ma w kogo tym skandalem trafić. Może co najwyżej zrobić krzywdę sobie lub czytelnikom. Prawdziwy skandal, którego może użyć prawica, to lustracja, a nie opisy orgii w willi jakiegoś grubego buca. Literatura zaś, taka literatura której można by przypiąć etykietkę „prawicowa”, winna sobie stawiać inne cele. Takie jakie stawiano jej dawniej. Powinna integrować i zbliżać ludzi o podobnych poglądach, a jeśli już ma wywoływać oburzenie to na pewno nie przez to, że ktoś tam się z kimś za przeproszeniem kokosi.

 

Zapraszam więc wszystkich na stronę www.coryllus.pl, gdzie od wczoraj można kupować moje nowe książki: „Dzieci peerelu” i „ Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie”. Nie ma tam żadnych skandalicznych opisów, a jeśli są jakieś wątki erotyczne to jedynie takie, które mogły docierać do świadomości dwunastolatka, a więc zawierające element pogodnej groteski. Sklep znajduje się w prawym górnym rogu strony. Zapraszam.

0

coryllus

swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy

510 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758