Pogróżki i listy z obelgami, jakie otrzymuje codziennie profesor Wiesław Binienda, są nie tylko dowodem, że obrońcy kłamstwa smoleńskiego doceniają znaczenie pracy polskiego naukowca, ale świadczą o reakcji całkowicie naturalnej dla proweniencji tych osób.
Gdybyśmy nie posiadali setek innych przesłanek podważających wersję warszawsko-moskiewską – ta jedna okoliczność – związana z próbami zastraszenia naukowca, powinna wystarczyć. Pozwala ona również dostrzec rodowód środowisk wspierających putinowskie łgarstwa oraz ocenić wartość merytoryczną ustaleń MAK i tzw. komisji Millera.
W świecie niedostępnym dla Polaków – świecie cywilizowanych reguł – informacje o zastraszaniu naukowca, wywierania na niego wpływu, obrzucania wyzwiskami czy podważania osiągnięć naukowych – wywołałyby nie tylko reakcje mediów i opinii publicznej, ale skłoniły ludzi rozumnych do głębokiej refleksji. Równie mocną przesłankę stanowiłby żenujący spektakl tchórzostwa ze strony tzw. ekspertów komisji Millera, którzy jak jeden mąż odmówili rzeczowej konfrontacji z tezami profesora Biniendy. Wśród ludzi nauki tego rodzaju rejterada zostałaby odebrana jako miażdżąca kompromitacja i zakończyła „karierę” delikwentów.
Nietrudno też zauważyć, z jakich tradycji wywodzi się praktyka zastraszania ludzi nauki. Przez dziesięciolecia stosowali ją komuniści i ich młodsi bracia spod znaku swastyki. Dziś te same metody stosują środowiska bliskie tym zbrodniczym ideologiom.
Można byłoby wspomnieć o dwóch przypadkach stosowania gróźb wobec naukowców, które miały miejsce w ostatnich miesiącach. Pierwszy dotyczył dr Pawła Nowaka z Zakładu Leksykologii i Pragmatyki UMCS, który był biegłym opiniującym na zlecenie sądu znak Narodowego Odrodzenia Polski. Na podstawie tej opinii, symbole NOP zostały zalegalizowane. Wkrótce potem tzw. aktywiści lewackich organizacji namalowali na drzwiach Nowaka celownik, rozwiesili plakaty wzywające do bojkotu naukowca oraz zaczęli wysyłać do niego anonimowe emaile z wyzwiskami i pogróżkami.
Podobnych działań doświadczył niemiecki historyk polskiego pochodzenia, Grzegorz Rossolinski-Liebe z Uniwersytetu w Hamburgu, autor rozprawy doktorskiej zatytułowanej "Stepan Bandera: Życie i po życiu ukraińskiego faszysty (1909-2009)".
W marcu br., pod patronatem ambasady niemieckiej oraz Fundacji Heinricha Bölla historyk zaplanował na Ukrainie cykl wykładów w trzech miastach uniwersyteckich. Jednak na tydzień przedtem, wszystkie wykłady zostały odwołane, zaś Rossolinski-Liebe stał się obiektem gróźb telefonicznych i mailowych, na tyle poważnych, że po przybyciu do Kijowa objęto go opieką ambasady niemieckiej
Podobnej metody „dyskusji naukowej” doświadczył dr Kazimierz Nowaczyk. Nie tylko cenzurowano jego teksty na „niezależnym” Salonie 24 i grożono mu w korespondencji emailowej. Do dziś nie wyjaśniono przyczyn groźnej choroby, na jaką zapadł dr Nowaczyk po powrocie z Brukseli w marcu br., gdzie brał udział w prezentacji przygotowanej przez komisję Antoniego Macierewicza.
Dla uzupełnienia obrazu, należałoby jeszcze przypomnieć o klasycznej próbie wykorzystania organów ścigania w celu zastraszenia niepokornych naukowców. Doświadczyli jej dr Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk – autorzy książki "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii", którym prokuratura zamierzała postawić zarzut ujawnienia tajnych dokumentów.
W działaniach tych można było dostrzec inspiracje wynikające z instrukcji płk. Komorowskiego z Wydziału IV Departamentu III MSW skierowanej do Naczelników Wydziału III KWMO, KMMO, KSMO z dn.20 marca 1973, w której zalecano poddanie „wnikliwej ocenie przygotowywanych do wydania prac, szczególnie opracowanych przez osoby znane z wrogiego stosunku do PRL i socjalizmu oraz wywodzące się ze środowisk wrogich.”
Wszystkie, tego rodzaju zdarzenia nieomylnie wskazują na źródło inspiracji. Jest nią zawsze systemowa nienawiść wobec prawdy, wsparta na mentalności sowieckiego żołdaka. Ten bowiem nie zawracał sobie głowy dysputami akademickimi ani subtelnościami logiki i rozstrzygał wszelkie spory według uniwersalnej „metody naukowej” – strzałem w tył głowy.
Gdy nie da się dłużej zamilczeć głosu wybitnego naukowca, pozostają zatem prymitywne drwiny lub haniebna ucieczka. Kiedy nie sposób zakrzyczeć faktów lub ukryć własnego zaprzaństwa – sięga się po groźby i wyzwiska.
Gdy nadejdzie czas prawdy i poznamy wszystkie okoliczności tragedii smoleńskiej – po jakie metody sięgnie wówczas grupa rządząca?
Cytowane za: blogmedia24.pl