Scenariusze piekielnie alternatywne.
03/09/2011
486 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
Polska demokracja pozorów przebija kolejne dno gloryfikowania bezprawia w majestacie prawa. Tak da się odczytać niezborne ruchy PKW. W grze o prawo Sąd Najwyższy zdaje się trzymać litery prawa i prawidłowo odczytywać meandry Ordynacji Wyborczej.
Ale po namyśle pojawia się pytanie: A co, jeśli ponad płaszczyzną litery prawa i sporów kompetencyjnych prawników uwikłanych w doraźne boje polityczne, unosi się zamysł i duch prawa, który niekoniecznie chce, aby Rzeczpospolita powróciła na ściezkę normalności? A co? A nic! Wówczas mamy zabawę w złego i dobrego policjanta, a cel pozostaje ten sam i niezmienny: nie będziecie nam tu podskakiwać, bo my jesteśmy starsi i mądrzejsi. Nasza władza nigdy nie zniży się do służby suwerenowi.
Donald Tusk musi odejść. I po wyborach faktycznie odejdzie. Odpadnie jak kleszcz od steru, zejdzie z mostku kapitańskiego państwa, co wygląda na herezję i rzecz nieprawdopodobną, gdy nagrzane sondażownie dają PO blisko 50 proc. poparcia, a konkurentom politycznym stoi sztanga w miejscu lub opada.
Bruner nie z nami takie numery. Sondaże odleciały w bajer. Pijar propagandowej służby grupie trzymającej władzę w Polsce traci wiarygodność – tylko kiep lub fanatyk wierzy po ostatnich wpadkach w wyrocznię słupków. Po kolejnej kompromitacji, którą zobaczymy 9 października, badania poparcia dla partii, wykonywane na zlecenie partii i/lub mediów, powinny być ustawowo zakazane – jako prymitywny instrument manipulowania świadomością obywatelską.
Donald Tusk musi wygrać wybory, by ostać się u steru i nie odpaść jak kleszcz. I wie, że stawka jest większa niż życie. Jeśli przegra, choćby nieznacznie (o 1 proc.) z PiS, wypada z siodła. Taka, nieznaczna przegrana, nie oznacza jeszcze wcale, że PO nie utrzyma się u władzy. Może się utrzymać, jeśli mainstream skutecznie wbije do łepetyn polityków SLD i PSL dogmat o braku zdolności koalicyjnej PiS. Tyle, że wówczas – kto to wie – do gry wróci Grzegorz Schetyna i kiku jego chłopaków.
Dogmat o nieumiejętności Jarosława Kaczyńskiego tworzenia spółek z ograniczoną odpowiedzialnością, nadawany przez mainstreamowe media od wielu lat, stał się zresztą przedmiotem gorliwej wiary sporej części elektoratu. I zdaje się, będzie miał nieobliczalny wpływ na ostateczne decyzje niejednego wyborcy przy urnie. Przeciwnicy nierządów Tuska mogą myśleć np. tak: Skoro PiS nie wygra większością bezwzględną, lepiej odpuścić sobie wycieczkę do urny, oddać głos nieważny lub zagłosować na komitet, który przekroczy próg 3 proc. (dotacje z budżetu) lub 5 proc. (kilka mandatów w ławach sejmowych i dodatcje z budżetu).
Decyzje wolnego głosowania – zgodnie z własnym sumieniem i nie na mniejsze zło – w ostatecznym rezultacie są zazwyczaj racjonalne. Zakreślają nowe tendencje na mapach polityki i re-definiują część reguł demokratycznej gry. Hipoteza, że tym razem frekwencja może być najniższa w historii III RP, zaś komitety, którym udało się zarejestrować własnych kandydatów, odzyskują szansę na pozyskanie części głosów odebranych wielkim, nie musi być od razu wrzucona do worka z napisem political fiction. A gdyby jednak uaktywniła się w narodzie moda na postawy buntownicze? Nie idę do wyborów lub głosuję na każdego, byle nie kandydata promowanego przez komitet tzw. bandy czworga! Takie głosy da się słyszeć tu i ówdzie, jako szept obywateli poza głównym nurtem lansowanych narracji. Pojawiają się na nawet tam, gdzie wczesniej panowała głucha cisza.
Tymczasem, PKW pracuje na pełnych obrotach nad ustawieniem składu zawodników, którzy zagrają w meczu o mandaty. Po skandalach z rejestracją Obywatelskich List Wyborczych Komitetu Nowego Ekranu, gdzie sam Sąd Najwyższy postawił do pionu harcowników z PKW, mamy wysyp kolejnych skandali. Marek Król, startujący do Senatu z list komitetu „Obywatele do Senatu“ stał się niewidzialny dla arbitrów z komisji warszawskiej. Złożył w terminie ustawowym 2 500 podpisów, były kamery reporterskie filmujące zdarzenie i pieczęcie urzędów potwierdzające fakt złożenia kart w komisji, ale dla urzędników-sędziów nie istnieje. Komitet Wyborczy Wyborców Romana Sklepowicza wniósł skargę do Sądu Najwyższego przeciwko PKW i zażądał dodatkowego wydłużenia terminu zbierania podpisów do dnia 2. października. Perturbacje wokół rejestracji list Nowej Prawicy i dziwne opowieści z okolic frontu kampanii Marka Jurka tylko zaogniają obraz możliwych nieprawidłowości i wskazują na wytężoną pracę kretów z okolic służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa. Coś dziwnego zaczyna się bełtać wokół tej kampanii i tego nie da zamieść się pod dywan. Polecą głowy. Kiedy i czyje?
Zanim polecą głowy, musi pojawić się w głowie pytanie: Ale o co chodzi? Wiadomo, że błędów nie popełnia tylko ten, co nic nie robi, a PKW ma ręce pełne roboty. Niby nic się nie stało: główni gracze zostali dopuszczeni do zawodów a płotki niech sobie szukają wybiegów prawnych, gdyż i tak szans nie mają w walce z Goliatem elektoratu wierzącego w wojnę dwóch obozów, że głos trzeba oddać na PO – przeciw PiS lub na PiS – przeciw PO.
Można przyjąć takie założenie, że cel uświęca środki, przejść ponad łamaniem prawa przez instytucje odpowiedzialne za pilnowania prawidłowości przebiegu wyborów i schować głowę w piasek. Tak było w ostatnich wyborach samorządowych, gdzie skala nieprawidłowości i podejrzeń o fałszerstwa wyborcze przekroczyła rubikon, lecz media wspólnie z politykami PO i PSL, sprytnie ukręciły spiskowej hydrze łeb. Wyśmiano spiskowców (z PiS) i o sprawie nieprawdopodobnie dużej liczby nieważnych głosów dyplomatycznie zapomniano.
Ale o co chodzi tym razem? Najprawdopodobniej, uda się opozycji (PiS) zamontować na 9. października w każdym lokalu wyborczym męża zaufania. Pojawi się więc na scenie alternatywna Obywatelska Komisja Wyborcza, sprawnie zliczająca w drugim obiegu głosy z urn. Czy to spędza sen z powiek Donalda Tuska a raczej grupy trzymającej władzę i sterującej Polską z tylnego siedzenia? A co, jeśli zaryzykujemy hipotezę, że tak jest w istocie?
A to, że wówczas, im więcej nieprawidłowości wokół kampanii i rejestracji list, tym lepiej dla grupy trzymającej władzę. Pojawia się drugie dno i spacerujące po tym dnie Konie Trojańskie. Gdyby np. PiS wygrał, można unieważnić wybory pod byle pretekstem i przejść do wariantu B.
Wariant B, wariant ostateczny. Do zatwierdzenia takiego scenariusza potrzebna będzie pieczęć prezydenta Bronisława Komorowskiego. Czy prezydent III RP ma interes, aby popierać bezwarunkowo interes Donalda Tuska? Otóż, nie. Zdecydowanie nie. Musiałby upaść na głowę lub bać się okrutnie jakiegoś zombi, pogrobowca dawnych czynów, który nagle powstaje z grobu niepamięci i miesza tak, że sytuacja wymyka się spod kontroli.
Postawmy śmiałą hipotezę: Jeżeli wszystko pójdzie normalnym trybem, to Donald Tusk, a razem z nim kilku najwybitniejszych ministrów jego rządu, na czele z Cezarym Grabarczykiem, Radosławem Sikorskim, Vincentem Rostowskim (…), zakończy urzędowanie. Nie napiszemy tu: cześć ich pamięci, lecz raczej odetchniemy z ulgą.
Sam pan Prezydent natomiast ukaże się nam w glorii męża stanu, otoczony aureolą ojcowskiej troski o państwo. Stanie na czele negocjacji koalicyjnych i zacznie zachęcać do tworzenia przejściowego rządu technicznego. Premierem, to ledwie sugestia, będzie bezpartyjny fachowiec, np. szef PAN, Michał Kleiber – to w wariancie nieznacznej wygranej PiS. Albo premierem będzie „wybitny“ działacz zaprzyjaźnionej ostatnio z Pałacem Namiestnikowskim Unii Wolności (kto tam jeszcze został na placu boju?) lub raczej Jerzy Buzek – to w wariancie rządu tworzonego z udziałem nieznacznie przegranego PO.
W wariancie zdecydowanej wygranej PO nic nie zmieni się w naszym locie ku zielonej wyspie. Polska pozostanie na kursie i na ścieżce wytyczonym przez Edwarda Gierka naszych czasów, Donalda Tuska. Już Vincent Rostowski zadba o budżet państwa, nakładając kolejne kontrybucje podatkowe na Polaków. Już Radosław Sikorski zadba o pogłębienie i uwiecznienie przyjaźni małego Narodu Polskiego z wielkim Narodem Rosyjskim i wielkim Narodem Niemieckim. Już Cezary Grabarczyk spokojnie dokończy budowę „Polski w budowie".Umocnią się mocni, przegrani przyklepią własne porażki.
Na tym etapie mądrości etapu spekulacje tu wytoczone mają jednak znacznie większą wartość merytoryczną niż słupki wyborcze projektowane z agenturalnych pracowni badania opinii publicznej i ściema zaprzyjaźnionych z Donaldem Tuskiem mediów. Starajcie się o tym pamiętać, gdy przedstawicie własne scenariusze rozwoju wydarzeń. Hough!
A najlepiej je przedstawicie – to oczywista oczywistość – gdy zagłosujecie zgodnie z własnym sumieniem, czyli nie na facjatę wykreowaną przez tabloid, lecz na polityka, któremu – czy nie za wiele oczekuję – wciąż umiarkowanie wierzycie. Pytanie, komu tu można wierzyć? Komu można wierzyć, gdy ustrój i ordynacja wymusza na politykach parlamentarną służbę – nie dla obywateli Rzeczpospolitej, lecz dla wyższych racji i sił, zaś art. 104. Konstytucji jawnie zachęca wybrańców narodu do zerwania więzi z wyborcami we własnym okręgu.
Przyjdzie nam powalczyć o zmianę ustroju Rzeczpospolitej, ale to już inna i znacznie dłuższa opowieść.
Art. 104. pkt 1: „Posłowie są przedstawicielami Narodu. Nie wiążą ich instrukcje wyborców.”.