Sabina i Władysław
12/05/2012
392 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Przeczytałem artykuł w „Naszym Dzienniku” i pomyślałem, że to plugastwo, które kiedyś wkradło się do dziennika nieszczęśliwej kobiety, Sabiny Sebyłowej, znowu nas obłazi. Dzień po dniu.
Sabina Sebyłowa była żoną poety Władysława Sebyły. Jednego z najwybitniejszych poetów międzywojnia.
W tamtych czasach pomysły, by ciągać poetów po sądach, przychodziły do głowy tylko pomniejszym grafomanom i budziły żywe rozbawienie publiczności:
„W roku 1935 podjął poeta pracę w polskim radiu. Co dwa tygodnie prowadził kwadrans literacki, w którym omawiał nowe pozycje poetyckie. W lipcu 1937 roku Władysław Sebyła omawiał na antenie radiowej tomik wierszy pt. „Na cmentarzu biły dzwony” z podtytułem „Śpiewy demoniczne”. Autor tych płodów, aplikant sądowy, Stanisław Szwajcer, poczuł się dotknięty krytyką i wystąpił do sądu ze skargą i roszczeniami, ponieważ Sebyła nazwał je grafomańskimi i nie normalnymi płodami. Sąd uznał poetę winnym i skazał go na dwa tygodnie aresztu z zawieszeniem i pięćdziesiąt złotych grzywny i sto złotych pokutnego, mimo że powołany na biegłego wybitny krytyk K.W. Zawodziński nie uznał, by granice dozwolonej krytyki były przekroczone przez Sebyłę. Sąd jednak nie wziął tego pod uwagę.”
[1]
„Był, choć może o tym nie wiedział, idolem Tadeusza Gajcego […]”
[2]
Małżeństwo mieszkało na Pradze, ul. Brzeska 5. Sabina pracowała w banku PKO, w słynnym, luksusowym gmachu na rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej.
Przeszła specjalistyczne szkolenie grafologiczne i zajmowała się akceptacją czeków. Ówcześnie czek był równie powszechnie używany, jak obecnie karta płatnicza, więc Sabina miała mnóstwo pracy.
Władysław w wydanym w roku 1939 tomiku „Ojcze nasz” pisze:
I znowu tupot nóg sołdackich,
i grzmiący sotni gwizd kozackich,
gwiaździsty nad Europą but,
i mrowi się ludami wschód. (…)
„Latem 1939 roku w stopniu podporucznika Sebyła został powołany do wojska. Po klęsce wrześniowej znalazł się w obozie w Starobielsku.”
Po wybuchu wojny Sabina zaczęła prowadzić dziennik. W pierwszych dniach września dała między innymi piękny obraz zaciemnionej Warszawy. Słynne warszawskie neony wyłączano, żarówki w tramwajach zamieniano na niebieskie, na reflektory samochodowe zakładano granatowe pokrowce, więc nocami miasto było oniryczne, niebieskawe, fiołkowe raczej. Jak najmodniejsze w tamtym sezonie suknie dam. Albo jak damskie kapelusiki elegantek, zdobione fiołkami tyrolskimi.
Do pracy szła przez Mazowiecką, w Małej Ziemiańskiej przesiadywał Kazimierz Przerwa -Tetmajer, widziała go 6 września, nad filiżanką mlecznej kawy. Tuż obok mieszkał Igo Sym, a niedaleko miał biuro pułkownik Kowalewski.
Nie opisała oblężenia prawobrzeżnej Warszawy. Nie opisała potwornego strachu, jaki zapanował tam po podaniu informacji, że prawy brzeg Wisły znajdzie się pod sowieckim panowaniem. Nie opisywała, jak podczas bombardowań ludzie uważnie wpatrywali się w niebo, wypatrując samolotów z czerwonymi gwiazdami.
Lub może opisywała, lecz przecież jej dziennik ukazał się w roku 1985, jako „Notatki z prawobrzeżnej Warszawy”.
Czekała na męża, ostatni list przyszedł w marcu 1940 roku:
Starobielsk, 9 III 1940
Kochana moja, nareszcie doczekałem się Twojej kartki w dn. 26 II i czekam teraz na pozostałe listy. Kartkę M-go, wysłaną w tym samym dniu co Twoja, otrzymałem znacznie wcześniej, co mi mocno ulżyło, bo wyobrażałem sobie ciężkie rzeczy i niepokoiłem się. Cieszę się bardzo że wszyscy zdrowi. Podziękuj ode mnie Hieronimowi za pamięć i przyjaźń, tudzież pozdrów S-kich, J-skiego i innych znajomych. Niezbyt wiele mam do powiedzenia o sobie, chciałbym za to więcej wiedzieć o Was. Jestem zdrów i czuję się, jak dotąd zupełnie dobrze. Wiosna, która zaczyna się tu zwykle dość wcześnie, podobno w tym roku jakoś się opóźnia. Ciężka była zima i chciałbym wiedzieć, jakeście ją przeszli. Nic oczywiście, nie piszę, ale rysuję trochę kolegów. Wyglądam aż za dobrze według mojego zdania. Maciej by mnie na pewno nie poznał, brodatego i wąsatego. Czytam trochę, po rosyjsku i ukraińsku, gram w szachy, rozmawiam i rozmyślam. Czasem słucham muzyki przez radio, która tu jest dobra, ale – dziwne do dość -bardzo mi ciężko słuchać, choć jak wiesz, bardzo lubię muzykę. Następną kartkę napiszę, prawdopodobnie, w kwietniu. Napisz mi trochę więcej o sobie, Macieju i Rodzicach. Życzę im dobrego zdrowia. Może by i Maciej co nieco napisał. Gdybyś mogła, wyślij mi Wasze fotografie.
Całuję Was mocno i czekam na wiadomości.
Twój Władek
„W kwietniu 1940 r. został – razem z innymi więźniami starobielskimi -zamordowany strzałem w tył głowy przez oprawców NKWD w Piatichatkach pod Charkowem, ale o tym świat dowiedział się oficjalnie dopiero w 1991 roku.”
W wydanym w roku 1985 dzienniku Sabiny, znakomitym skądinąd, jest kilka fragmentów najwidoczniej dopisanych po latach. Rażą paskudną, propagandową stylistyką. Tak jakby Sabina chciała uchronić swój dziennik, być może rodzinę, przed szpiclami z UB.
To mi się przypomniało, gdy przeczytałem dzisiaj w „Naszym Dzienniku” artykuł
Krzysztofa Losza „Zamordowali Sowieci czy NKWD?”
[3]
„Kto zamordował w 1940 roku w Charkowie Władysława Sebyłę, przedwojennego poetę? Sowieci czy NKWD? Głowili się nad tym posłowie z sejmowej komisji kultury. Ostatecznie ustalili, że poetę zamordowało sowieckie NKWD.
Dyskusję wywołał projekt uchwały w sprawie uczczenia pamięci Władysława Sebyły – w tym roku minęła 110. rocznica jego urodzin. W projekcie w ogóle nie było wzmianki o tym, że Sebyła dostał się w 1939 roku do niewoli sowieckiej i osadzono go w obozie w Starobielsku. A w kwietniu 1940 roku został zamordowany strzałem w tył głowy w Piatichatkach pod Charkowem. Te informacje wpisano tylko w uzasadnieniu do uchwały. Dlatego poseł Piotr Babinetz (PiS) zaproponował poprawkę i w dokumencie miały znaleźć się słowa: "zamordowanego przez Sowietów w 1940 roku w Charkowie". – To bardzo ważna kwestia, to sprawa jego tragicznej śmierci przyczyniła się do tego, że jest dzisiaj pomijany i zapominany – argumentował Babinetz.
Ale natychmiast podniosły się głosy sprzeciwu i poseł Anna Grodzka zaproponowała, aby w miejsce "Sowietów" wpisać "NKWD". – NKWD było służbą sowiecką – odpowiedział Piotr Babinetz. Zapisu o Sowietach bronił poseł Maciej Małecki (PiS). – My powinniśmy nazywać rzeczy po imieniu – podkreślił Małecki. – Jak mówimy o ofiarach niemieckich, nie precyzujemy, że to gestapo – stwierdził. – Ale mówimy, że ktoś został zakatowany przez UB i nikogo to nie razi – replikowała Iwona Śledzińska-Katarasińska (PO), przewodnicząca komisji kultury, też popierająca zapis o NKWD.
Przeciwko takiemu relatywizowaniu historii zaprotestowała Elżbieta Kruk (PiS), wskazując, że ta sytuacja przypomina niemiecką politykę historyczną, gdzie mówi się o zbrodniach nazistów, a nie Niemców. – Dlaczego mamy nie użyć historycznego określenia? – pytała Kruk. – Sowieci to nie jest kategoria historyczna – odpowiedziała Śledzińska-Katarasińska […].
Przeczytałem artykuł w „Naszym Dzienniku” i pomyślałem, że to plugastwo, które kiedyś wkradło się do dziennika nieszczęśliwej kobiety, Sabiny Sebyłowej, znowu nas obłazi. Dzień po dniu.
[1] http://www.zsnr1klobuck.nazwa.pl/klobuck/index.php?option=com_content&view=article&id=120&Itemid=112
[2] http://www.warszawa-stolica.pl/teksty/Wladys%C5%82aw_Sebyla_Stolica-06-11.pdf
[3] http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120511&typ=po&id=po35.txt