Bez kategorii
Like

Rzeczpospolita do naprawy!

26/02/2011
484 Wyświetlenia
0 Komentarze
33 minut czytania
no-cover

 III Rzeczpospolita to państwo upadłe. Wiara wielu Polaków, że wzniesie się na skrzydłach orła białego do normalności, ma coraz bardziej kruche podstawy w rzeczywistości, oklapła w lamusie pozorowanej demokracji.W partyjnych dołkach wciąż te same gęby prężą muskuły do kolejnego biegu w maratonie po konfitury władzy. Rok za rokiem, krok za krokiem, decyzja za decyzją – oddalamy się od nadziei, że sprawy idą na lepsze. Płyniemy wprawdzie przed siebie, bo cały świat płynie. Tyle, że świat – na mapach geopolityki – ma różne twarde interesy, tempa oraz cykle hossy i bessy, a my płyniemy jakby w pijanym widzie, w dryfie wstecznym – do ostatecznego upadku. Jakby komuś zależało, żeby nie było mocnej Rzeczpospolitej. Jakby Polską, z tylnego siedzenia, rządziły obce agentury. […]

0


 III Rzeczpospolita to państwo upadłe. Wiara wielu Polaków, że wzniesie się na skrzydłach orła białego do normalności, ma coraz bardziej kruche podstawy w rzeczywistości, oklapła w lamusie pozorowanej demokracji.W partyjnych dołkach wciąż te same gęby prężą muskuły do kolejnego biegu w maratonie po konfitury władzy.

Rok za rokiem, krok za krokiem, decyzja za decyzją – oddalamy się od nadziei, że sprawy idą na lepsze. Płyniemy wprawdzie przed siebie, bo cały świat płynie. Tyle, że świat – na mapach geopolityki – ma różne twarde interesy, tempa oraz cykle hossy i bessy, a my płyniemy jakby w pijanym widzie, w dryfie wstecznym – do ostatecznego upadku. Jakby komuś zależało, żeby nie było mocnej Rzeczpospolitej. Jakby Polską, z tylnego siedzenia, rządziły obce agentury. Mocne słowa? Nie, wciąż niedostateczne.

Kto więc rządzi w Rzeczpospolitej?

Bronisław Komorowski jako Prezydent Najjaśniejszej i Donald Tusk jako premier? Formalnie tak, a w rzeczywistości Najjaśniejsza tkwi w szponach stad sępów. Wyszarpują z niej, co potrafią bezkarnie przewłaszczyć, kołują nad jej polami, gdzie ludzie i firmy chcą pracować na swój chleb. Po odnalezieniu nowego łowiska, gotowe są cierpliwie czekać na okazję, gdy da się dopaść do padliny i wyszarpać jej serce lub wątrobę.

Sępy, rozbestwiły się, czują bezkarność, zew krwi. Dbają o utrzymanie status quo, wspierają prawo do nepotyzmu i korupcji dla silniejszych w hierarchii, byle nie dopuścić do reform, do modernizacji, do nowego spojrzenia na stare sprawy i problemy. Bardziej nowoczesnego, organizowanego po gospodarsku, z koncepcją i strategią długofalowych reform. Czy dlatego, że taka jest natura demokracji? Nie. Taką naturę ma tylko żerowisko.

Gdy jesteś z sępiego stada troszczysz się, by Polska nie stała się tygrysem. Trzymasz ją z daleka od koncepcji reform, które zaprowadzą ład prawa tygrysów gospodarczych… Ustrój musi być przyjazny dla padlinożerców. I jest? Rozmnażają się i żerują, w stadach urzędników, polityków, w klanach cudzoziemskich korporacji finansowych, przemysłowych, medialnych. Kluczem do tego świata są zasady nepotyzmu i popierania cudzego interesu.

Prezydent i Premier w takim modelu państwa są najwyżej strażnikami i zakładnikami w więzieniu. Przy czym nie zauważają (lub zauważają), że pilnują skazańców, by odbyli swe kary, ale i sami są pilnowani w celi dla białych kołnierzyków przez wyższych nadzorców.

Polski model systemu parlamentarnego, ordynacja wyborcza, medialne teatry mainstreamu zatoczyły koło nad historią III RP i wróciły do starych standardów awansu społecznego. Musisz należeć do klanu samych swoich – nie ważne w parafii, gminie, korporacji, czy państwie. Jesteś nasz, ścieżki stoją otworem. Nie przynależysz do sfory, nie ma pracy, nie ma awansu, nie ma biznesu.

Dziś możemy powiedzieć z pełną odpowiedzialnością: telewizja kłamie, stada posłów są jak pawie w orszakach magnatów partyjnych, wyborca nie jest suwerenem, lecz licencjonowanym przez Konstytucję idiotą, poddawanym z premedytacją inżynierii społecznej najemników medialnych i tych od piaru oraz lobbingu.

Wyborca nie ma nic do gadania w III RP, która po rządach Tuska i pod berłem Komorowskiego, stała się nieomal sobowtórem PRL-u. Różnice wprawdzie są, lecz zacierają się w żarnach niezdolności narodu do zrywu, do zbudowania alternatywy dla patologii Najjaśniejszej, czy choćby – jak chce Jarosław Kaczyński – do zrozumienia, że nowoczesny kapitalizm odnosi się do patriotyzmu gospodarczego i nie jest zestawem liberalnych dogmatów o rękach rynku i niewidzialnych samo-naprawach gospodarki. Słowem, człowiek musi kierować każdą naprawą, a dopóki istnieją narody i państwa narodowe, tylko naprawa sterowana z polskiego serca i głowy wpisuje się w twarde interesy Rzeczpospolitej. Od polityki zagranicznej po wybór kursu przy prywatyzacji – to niepoliczone obszary, gdy trzeba myśleć o dobru wspólnym i wspólnych interesach.

Pytanie, o prognozę na najbliższe cztery lata, trzeba zakończyć odpowiedzią: nic się nie zmieni, nic nawet nie drgnie w tematach deklarowanych przez partie w kampanii obietnic o planowanych reformach i modernizacji kraju.

Po wyborach czeka nas czas apatii, recesji, upartego wyciągania z rękawów absurdów na temat polityki finansowej, gospodarczej, reform emerytur, służby zdrowia i każdej innej sfery życia publicznego. Rak niemożności postawienia rzeczy z głowy na nogi wchodzi w fazę kolejnej reemisji i przerzutów, a przy stole pacjenta nie ma ani jednego zdolnego do przeprowadzenia operacji lekarza. Ten stół zamienił się już dawno w stolik do pokera i tak pozostanie.

To dobry czas na podejmowanie decyzji o emigracji wewnętrznej lub zewnętrznej. Bo w Polsce nadal będą się kręcić młyny zatracenia, niemożności uwolnienia społecznej energii i niezdolności do naprawy mechanizmów państwa i gospodarki.

Koalicje i kółka graniaste samych swoich.

Zresztą, policzmy to jakoś. Wybory parlamentarne zbliżają się nieubłaganie. Warto postawić proste pytanie o możliwe układanki na scenie parlamentarnej po wyborach. Niestety, nie idzie na przełom, porównywalny choćby z węgierskim. To najkrótsza konstatacja.

Proste symulacje wyborcze – w oparciu o dostępne sondaże lub o obserwacje dotychczasowej praktyki parlamentarnej III RP – wskazują na kilka możliwych scenariuszy. Dwa z nich mają znaczenie.

Pierwszy to: wygrana PO. Nieważne, jaka, i nieważne, z kim PO utworzy po wyborach rząd. Możliwe układanki – z SLD, PSL, PJN – ustawiają jedynie inaczej preferencje wizażysty. Rząd PO z SLD będzie inaczej nakładał makijaż na trupa Rzeczpospolitej niż rząd PO np. z PSL i PJN. Oznacza to, że kto inny zyska, kto inny straci w wyniku konkretnych roztasowań kart, lecz zasada państwa żerującego na swych obywatelach zostanie podtrzymana. Ni mniej ni więcej, nie ożywi to jednak trupa, nie wyzwoli ruchu obywatelskiego, który uwolni Polskę od układu sępów.

Drugi to: wygrana PiS. Nie rysuje się na horyzoncie wygrana bezwzględna. PiS stanie przed dylematem, z kim, przeciw komu i dlaczego? Z kimkolwiek jednak nie utworzy koalicji rządowej, będzie ona słaba, narażona na weto i podkopywanie racji trwania przez rosnący w siłę obóz Prezydenta Najjaśniejszej Mrocznej, i wściekły atak platformy wspieranej przez media mainstreamu.

Marne są w zasadzie wszystkie scenariusze naprawy Rzeczpospolitej, szanse na jej zainicjowanie w przez kolejny Parlament praktycznie żadne. Zwolennicy Najjaśniejszej Rzeczpospolitej Jarosława Kaczyńskiego wprawdzie liczą na to, że gdyby PiS wygrał zdecydowanie i mógł tworzyć rząd bez zgniłych kompromisów, mający większość konieczną do obalenia wet prezydenta Bronisława Komorowskiego, to nastąpiłby prawdziwy przełom.

Po pierwsze – to pobożne mrzonki: i po drugie – nawet gdyby zdarzył się cud nad Wisłą (pierwszy w XXI wieku), nic nie drgnie w temacie naprawy Rzeczpospolitej.

 

Nie dokona tego ta ani żadna z obecnych na scenie politycznej partii.

Nie tu i nie teraz. Nie to pokolenie, wyuzdanych i wyzutych z przyzwoitości egocentryków, da radę zmierzyć się z ogromem problemów, które zostały wygenerowane przez okrągły stół i ochronę interesów agentur. Nie liczmy na cud, nie liczmy na przełom. Ani w porządku świeckim, ani w obrządku kościelnym, nie ma pośród przywódców nikogo, kto stanąłby na czele ruchu narodowego, zorganizowanego na kształt pierwszej Solidarności. Zresztą, kto wie, czy idea takiego ruchu nie dymi dziś ze świętego komina dziejów Polski czarnym dymem kolejnej mrzonki.

Pokolenie, które dziś rządzi Polską (i rządziło po 89. roku), powinno jak najszybciej zniknąć z areny teatru politycznego. Tu, w tym trudnym do sprecyzowania momencie, widać cień nadziei na gruntowniejsze zmiany. Nie widać jednak, żeby oldboje szykowali się do pakowania walizek. Nie widać również alternatywy społecznej na tyle mocnej, żeby z dynamiki przewidywalnych w analizach procesów społecznych, miało się coś jakościowo lepszego narodzić.

Nie ma w odwodzie kadr zdolnych do naprawy Rzeczpospolitej. Nie ma kolejnego pokolenia, które dałoby radę udźwignąć na swoich plecach ciężar zapaści finansów publicznych, demograficznych holokaustów i walki o przywództwo w Polsce. Młodzi, wykształceni z wielkich miast są albo wyrobnikami, albo sługusami systemu, albo wymoczkami wyciągniętymi z wyżymarki patologicznie poukładanego szkolnictwa i wspierających piramidy kłamstw pralni mediów. Ani tu jedności, siły i inteligencji, ani woli do walki o Polskę nie widać.

Pytanie, dlaczego nie ma nowych i energicznych elit lub, gdzie się pochowały i powyjeżdżały za chlebem, to kolejna iluzja, co najwyżej wytrych do chorych analiz wokół tematów zastępczych. Z matriksu nic ma się nie narodzić. Matriks tak się układa z klocków, żeby był niezniszczalny przez wiele pokoleń i sycił swych założycieli oraz ich dzieci korzyściami, a całą resztę mamił i wyzyskiwał.

Omamione pokolenia mają zatracić ducha walki o swoje interesy i racje. Siedzieć w niszach własnych drobnych egocentryzmów i interesików, cieszyć się, że przynależą już do Unii Europejskiej, ciężko harować na siebie, własne dzieci (jeśli zechcą je mieć) i rosnące armie zasłużonych emerytów. Oto los dzisiejszych dwudziestolatków, trzydziestolatków, ale również dzieci bawiących się w piaskownicy lub dźwigających tornister do szkoły, która przestaje uczyć lekcji przydatnych w życiu i w świecie, który postawił na rzetelną edukację.

Wszechobecne mechanizmy selekcji negatywnej, nepotyzmu i picu.

Sztuka picowania blichtru nic-nie-robienia wspięła się w czasie kadencji rządu Donalda Tuska powyżej Korony Himalajów. Można nawet rzec, że Platforma z zaprzyjaźnionymi mediami uniosła się w pewnym momencie lotu w pijanym widzie antykaczyzmu ponad ziemię standardów demokratycznych. Przezwyciężyła przyciąganie ziemskie i rozpoczęła samotny lot na Księżyc. To przejdzie do historii jako lekcja o skutecznych technikach robienia z mózgów wyborców lodów karmelkowych.

Księżycowa epoka oderwania świadomości od realiów życia społecznego i gospodarczego mogła pojawić się tylko w Polsce i tylko jako zlepek nienawiści do braci Kaczyńskich i zręcznej propagandy sukcesu. Mity o zielonych wyspach, o braku czarnych dziur w finansach państwa dawało się skutecznie zaszczepić tylko dzięki mediom. Obłąkanym mediom, które zaprzedały duszę Mefistofelesowi lansu chwały samozwańczych elit.

Zły Kaczyński, dobry Tusk z platformami fachowców. Ten propagandowy samograj załamał się co dopiero na początku roku 2011. A wcześniej, każda porażka Tuska była sprzedawana jako wielki sukces.

Pierwszy przykład z brzegu, proszę bardzo: podpisanie wbrew oczywistym interesom gospodarczym Polski pakietu klimatycznego w Brukseli; drugi: odrzucenie i niszczenie polityki jagiellońskiej prezydenta Lecha Kaczyńskiego; trzeci: przegrana, co było oczywiste od pierwszych godzin, ufundowana na fundamentalnym fałszu, batalia o pojednanie z Rosją po tragedii smoleńskiej; i czwarty: kontrakty gazowe z Gazpromem i całe strategie prywatyzacji (czytaj: likwidacji) przemysłów kluczowych dla naszej gospodarki.

Każdy z tych tematów, sam w sobie i z osobna, w normalnym kraju demokratycznym wyzwoliłby mechanizmy obronne. Kompetentnej opozycji parlamentarnej, przy wsparciu czujnych mediów, wystarczyłoby to, aby doprowadzić do upadku rządu i przedterminowych wyborów. W każdym demokratycznym kraju, ale nie w Polsce, gdzie demokracja tylko bananowa i budowana wokół grup interesów, na barach skołowanych wyborców, którzy stracili kontakt z rzeczywistością.

Ostatecznie, to my, wyborcy ponosimy odpowiedzialność za kształt państwa. Również za jego patologie. Ponosimy, bo dajemy sobie wciskać kit. Bo staliśmy się krótkowidzami nie widzącymi niczego, co leży dalej niż nas nos. Bo godzimy się na patologiczne mechanizmy funkcjonowania własnego państwa. Bo idziemy do wyborów i głosujemy na tych samych nieudaczników (z braku innego wyboru, bo tak skonstruowano nam Konstytucję i ordynację wyborczą) lub nie idziemy i oddajemy również swój głos na tych samych nieudaczników, z braku alternatywy.

Bananowa Najjaśniejsza trzyma się mocno. Ona potrwa zresztą jeszcze kilka lat, nawet jeśli kolejne dwa, trzy miliony Polaków wyemigruje za chlebem a grupa wykluczonych urośnie o kolejne miliony.

 

Nie miejmy złudzeń, że winny wszystkiemu jest Donald Tusk.

Nasz (dla niektórych) ukochany Premier to tylko ostatnia ofiara systemu fundowanego na fundamentalnym fałszu założycielskim III RP. Zaczynał od obietnic cudów – z ostrym kursem na ostateczne dobicie poprzednika. Znalazł dla tej wiary wielu wyznawców. Po pierwszych podmuchach światowego kryzysu finansowego wpadł w amok niekompetencji. Obnażył się jego brak przygotowania do pełnienia funkcji, uwierzył też, że realne zagrożenia da się przykryć hucpą narracji i propagandy sukcesu. Jakoś się poukłada i wyjdziemy obronną ręką z kryzysu.

Przed nim ofiarę na ołtarzu starych bożków komunizmu musiał złożyć Jarosław Kaczyński, żeby już nie wspominać śp. Lecha Kaczyńskiego. Ofiarę złożył Tadeusz Mazowiecki, Lech Wałęsa, czy Jan Olszewski. Każdy z innych powodów, każdy inaczej lawirował w labiryncie pułapek zastawionych przez towarzysza generała Wojciecha Jaruzelskiego, lecz gdy pominiemy powody małostkowe, wyjdzie powód główny: już sama droga do demokracji wybrana przy okrągłym stole była fałszywa, zarażona trądem.

Droga, dziś widać to wyraźniej niż kiedykolwiek, zdrady ideałów patriotycznych (w tym patriotyzmu gospodarczego i pozytywistycznego myślenia o kapitale i pracy) oraz układania się różowych z czerwonymi, towarzyszy z agentami, nie mogła budować Rzeczpospolitej sprawiedliwej, gdzie każdy ma równe szanse i liczą się kompetencje.

Niestety, wiele wskazuje na to, że na Donaldzie Tusku się nie skończy. Po katastrofie smoleńskiej lewiatan jest mocny jak nigdy wcześniej. Gotowy do pożerania kolejnych ofiar. I gdyby tu chodziło tylko o głowy polityków, którzy w zderzeniu z patologicznym systemem, musieli upaść i stracić stołki, dałoby się jakoś przełknąć gorzką pigułkę. Chodzi jednak o coś znacznie bardziej poważnego. O naszą przyszłość, o miliony polskich rodzin i wyczerpywanie się prostych rezerw do podtrzymywania patologii systemu. Inaczej i najprościej: coraz mniej żerowisk dla sępów, a one wciąż nienażarte.

O przyszłości można myśleć patetycznie, naiwnie lub realistycznie. Odstawmy patos i naiwność na boczny tor rozważań. Co dziś da się powiedzieć o możliwych scenariuszach rozwoju sytuacji w Polsce w nurcie realistycznym? Czy istnieją realne przesłanki, że Ktoś lub Coś, zawsze z pomocą Bożą, znajdzie sposób na naprawę Rzeczpospolitej?

Tym kimś nie będzie już Donald Tusk. Miał wyjątkowo komfortową sytuację przez blisko cztery lata. Mało, że nic nie naprawił, to jeszcze, co dało się, spieprzył. Tym kimś nie będzie również Grzegorz Schetyna, Grzegorz Napieralski, czy Joanna Kluzik-Rostowska – z przyczyn tak banalnych, że szkoda strzępić język po próżnicy: to takie mniej udane miniaturki Donalda Tuska wychowanków patologicznego systemu politycznego III RP.

Niestety, Jarosław Kaczyński – wiele na to wskazuje – też nie da rady dosięgnąć Olimpu władzy. Nie da rady w najbliższym starciu wygrać na tyle znacząco, by wdrożyć trudne, twarde, lecz konieczne reformy, już nie tylko gospodarki i państwa, lecz całego ustroju III RP. Pracuje nad tym, aby tak się nie stało, cały układ.

Pomijając możliwe scenariusze wyborcze i układanki koalicyjne, prezes PiS nie ma dziś zaplecza do modernizacji kraju i wiele wskazuje na to, że do wyborów go nie zbuduje.Okopuje się w okopach Świętej Trójcy, bez wiary w zwycięstwo, z gębą, którą mu doklejono, bez wsparcia potężnego ruchu społecznego, skazany jest na zamknięcie w polityce defensywnej. Po ewentualnej wygranej PiS, da radę naprawić i poustawiać na nowych torach kilka lokomotyw i wagonów, lecz nie da rady naprawić Rzeczpospolitej.

Naprawiać Rzeczpospolitą, ale jak?

Political fiction ma wiele warstw. W warstwie, którą widać na pierwszym planie, można nakreślić dwie koncepcję naprawy Rzeczpospolitej:
(1) polityka małych kroków i mozolnej pracy organicznej, by punkt po punkcie, debata po debacie, w duchu solidaryzmu społecznego i z poczuciem odpowiedzialności, wypracować jak najlepsze rozwiązania dla konkretnych obszarów życia społecznego i gospodarczego;
(2) polityka, którą poprzedza rewolucja, kończąca żywot polityczny większości współczesnych aktorów.

Niestety, obie te drogi są dziś w Polsce zamknięte, niemożliwe. Pierwsza, bo ludzie, którzy nauczyli się wszystko pieprzyć, nie nawrócą się nagle na styl rzetelnej pracy dla dobra Polski, a innych nie wybierzemy, gdyż – po prostu – nie będzie takich na listach. Druga, bo jest wysoce ryzykowna i obarczona grzechem prowokacji służb oraz szeregiem iluzji, którym lepiej nie nadstawiać głowy pod topór. Druga, ponadto nie uzyska dziś masy krytycznej, (może kiedyś, gdy równia pochyła przechyli się jeszcze bardziej).

Pozostaje droga trzecia: kunktatorskiego lawirowania pośród obietnic uroczyście głoszonych w trakcie kampanii wyborczej, których nie zamierza się spełniać, lecz wyborcom oczy trzeba przecież jakoś zamydlić, by chcieli podtrzymać system i żerowiska dla klasy politycznej.

To trzecią drogą pójdzie polska demokracja. To praktycznie już przesądzone. Nieuchronne, choć ogłoszone zostanie tym razem w stylu bardziej koncyliacyjnym, bez gruchotania kości przeciwnika. Klasa polityczna czuje już bowiem, że przegięła i dalsze stąpanie po cienkim lodzie podsycania wojen domowych i nienawiści doprowadzi raczej do przyspieszenia erozji całej sceny oraz zmian bardziej gwałtownych. A tego nie chce, niezależnie od szyldu kanapy, którą okupuje.

Kochajmy Rzeczpospolitą, póki żyje.

Co mamy zrobić, żeby w świecie dryfującym w kryzysie, Rzeczpospolita złapała wiatr w żagle i przestała tonąć w odmętach nierządu? To niezwykle trudne pytanie. Nikt nie ma na nie całościowej i kompletnej odpowiedzi. Nie ma w Polsce ani na świecie think tanku, instytucji naukowej, guru ekonomicznego, który napisałby program, jak uzdrowić Rzeczpospolitą z chronicznej choroby, wyrwać korzenie patologii.

Rozwiązań musimy poszukać sami, w jakimś niewyobrażalnym dziś odrodzeniu patriotyzmu i ducha solidarności.

Poprzestańmy na kilku skromnych uniwersaliach. To nawet nie są prolegomena do debaty na temat "Jak uzdrowić III Rzeczpospolitą z raka Patologii", lecz jakby zasady heurystyczne o pierwszych zasadach.

Po pierwsze: aby zacząć naprawiać, trzeba przestać psuć; powstrzymaj się od psucia Rzeczpospolitej, głupcze, jeśli jesteś politykiem; powstrzymaj się od wkraczania w obszary własnej niekompetencji.

Po drugie: trzeba przywrócić instytucję debaty publicznej, w języku mowy o rzeczach, ludziach, wartościach, interesach, wyzwaniach, celach, różnicach w poglądach i zadaniach; wyeliminuj, głupcze, jeśli jesteś politykiem, ze swoich ról w teatrze, przemowy pełne nienawiści, pogardy, osaczania przeciwnika z przeciwnego obozu politycznego, bo gra toczy się o dobro wspólne, nie zaś o przynależność do jednej z band, której ławy zająłeś z takiego lub innego powodu.

Po trzecie: debacie publicznej trzeba przywrócić rzetelność i rzeczowość wokół tematów i spraw, dla których trzeba znaleźć rozwiązania i konsensus społeczny; trzeba to jakoś poukładać w bloki tematyczne i merytoryczne; rozmawiać o konkretnych propozycjach, rozwiązaniach, możliwościach, zagrożeniach, kosztach, cenach, przywilejach, wykluczeniach…. punkt po punkcie, stopień po stopniu – tylko tak da się przywrócić rozum i logikę do polityki; program zamiast teatru, profesjonalizm w miejsce popisów retorycznej nowomowy; nie bez udziału kompetentnych dziennikarzy, przedstawicieli świata nauki, ale również z udziałem przedstawicieli związków zawodowych i innych instytucji życia publicznego; jeśli jesteś politykiem, a nie potrafisz tak rozmawiać, najlepiej odejdź z zawodu i nie kompromituj siebie; a poza tym nas nie stać na utrzymywanie szkodników.

Po czwarte: program naprawy Rzeczpospolitej pozostanie utopią, jeśli media nie powrócą w polskiej demokracji na właściwe miejsce; tzw. czwarta władza ma być pluralistyczna, profesjonalna, przygotowana do kontroli władz pozostałych; w zakresie prawa i bez łamania dobrych obyczajów, dziennikarz ma szukać dziury w całym, tam, gdzie ta dziura jest naprawdę, a nie tam, gdzie widzi ją zleceniodawca ze służb lub właściciel wydawnictwa, czy stacji; powołanie dziennikarza polega na stawianiu trudnych pytań, recenzowaniu życia publicznego, weryfikowaniu faktów i danych; jeśli jesteś dziennikarzem, a nie zamierzasz wracać do kanonu etyki zawodowej, to mam nadzieję, że nikt nie będzie czytał twoich artykułów, oglądał programów, a gdy do serca Polski powróci duch naprawy, ty zginiesz pod toporem niesławy, podobnie jak peerelowskie tuby propagandy.

Po piąte: trzeba opracować kanon reguł obowiązujących uczestników debaty publicznej, w tym parlamentarnej; napisać od nowa np. ustawę lobbingową, by niezidentyfikowani lobbyści przestali mieć wpływ za kurtyny anonimowości na tworzenie prawa w Polsce; jawność to ważna sprawa w debacie publicznej, zaś wyborca ma święte prawo do wiedzy o tym, kogo, czyje interesy reprezentuje konkretny ekspert, czy lobbysta. (Jak ważny jest ten ostatni problem widać w ostatnich tygodniach wyraźnie przy tzw. debacie o OFE. Tu trudno odróżnić głos niezależnego eksperta od eksperta pośrednio opłacanego przez instytucje dysponujące już dziś olbrzymimi kwotami na lobbing.)

Po szóste: Rzeczpospolita to dobro wspólne, które zasługuje na szacunek i miłość osób, które chcą uczestniczyć w debacie publicznej; z debaty powinny być stopniowo eliminowani jej uczestnicy, którzy depczą wartości, na fundamencie których chcemy wznosić naszą Rzeczpospolitą; to sfera kultury publicznej, która wymaga wysokiej kultury osobistej.

Po siódme: napisałem te zdania z nadzieją, że otwierają one jakieś pola do debaty.(Sam do tematów tu poruszonych będę wracał w przyszłości).

A tymczasem jest jak jest! Nic, dosłownie nic nie wskazuje, że podążymy drogą normalnych ludzi do zwyczajnej Rzeczpospolitej, która jest domem wszystkich obywateli polskich. Doniesienia z frontu codziennych potyczek, bojowników tych lub innych armii politycznych i grup interesu, dowodzą, że podążamy konsekwentnie w kierunku dorżnięcia watach, pozbawienia bydła jego praw do samostanowienia. Coraz bardziej oddalamy się od zdrowego rozsądku i sumienia, od ducha wspierania i kontynuowania pracy wielu pokoleń przed nami. Co jeszcze ma się zdarzyć, żeby do pustych czerepów powróciło opamiętanie?

Proszę tylko, nie pytajcie, dlaczego tak ostro mówię o konieczności naprawy Rzeczpospolitej. Odpowiem tu lapidarnie – bo ma pogruchotane skrzydła jej orzeł biały i tak głęboko upadł, a ktoś mocniejszy od woli narodu, nie chce pozwolić, by lekarz przystąpił do wyleczenia jego skrzydeł.

 
0

Piotr F.

101 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758