W obronie pierwiastka turańskiego, a pośrednio bizantyjskiego.
Adam Danek
Turański pierwiastek
Publicyści identyfikujący się z historyczną spuścizną po endecji mają zwyczaj polegający na rzucaniu na Józefa Piłsudskiego i jego obóz polityczny możliwie wielu oskarżeń. Oskarżenia te są niekiedy bezczelnie oszczercze, niekiedy zgoła zabawne, z reguły zaś niezbyt inteligentne. Niektórzy spośród ich autorów swoje uprzedzenia usiłują (z miernymi na ogół efektami) przystrajać w szaty głębszej refleksji i w tym celu m.in. wykorzystują aparat pojęciowy teorii cywilizacji prof. Feliksa Konecznego (1862-1949). Twierdzą mianowicie, iż Marszałek Piłsudski szkodził Polsce, należącej do cywilizacji łacińskiej, ponieważ wcielał w niej w życie wzorce charakterystyczne dla cywilizacji turańskiej, która w znacznej mierze ukształtowała go (za pośrednictwem carskiej Rosji) jako polityka. Oskarżenie to o tyle odstaje od pozostałych, że jeśli pominąć prymitywną zazwyczaj formę artykulacji, zawarta w nim hipoteza jest ciekawa i zasługuje na chwilę namysłu.
Teoria cywilizacji polskiego historiozofa, ceniona zwłaszcza (choć przecież nie tylko) w rodzimych środowiskach nacjonalistycznych, prezentuje cywilizację turańską, podobnie jak inne cywilizacje Wschodu, jako zdecydowanie pośledniejszą od cywilizacji łacińskiej. W niniejszym szkicu brakuje miejsca na rozwinięcie jej analizy i ewentualnej krytyki. Ograniczymy się do stwierdzenia, iż powierzchowni endeccy czytelnicy prof. Konecznego zwykle przypisują mu poglądy, których nie głosił, albowiem z teorii o hierarchicznym uszeregowaniu cywilizacji nie wynika, jakoby cywilizacje zajmujące w hierarchii niższe miejsca od łacińskiej były zupełnie bezwartościowe, pozbawione jakichkolwiek zdrowych elementów. Natomiast jej nie wyrafinowani publicystyczni interpretatorzy demonstrują stosunek do innych formacji cywilizacyjnych, do którego pasuje pewien termin nadmiernie eksploatowany w dzisiejszych czasach (głównie przez lewicę), mianowicie: szowinizm. Stosunek ów opiera się bowiem na ukrytym założeniu, jakoby poza cywilizacją łacińską rozciągała się wyłącznie na pół zwierzęca dzicz, zaś jedynym dla jej mieszkańców sposobem nadania własnemu życiu jakiejkolwiek wartości pozostawało odrzucenie własnej tradycji i mechaniczne odwzorowanie łacińskich wzorców w każdej dziedzinie życia. Zastanawiająco przypomina on postawą, jaką przybierali dziewiętnastowieczni szerzyciele liberalnej francuskiej civilisation czy liberalnej niemieckiej Kultur względem krajów i ludów nieznających jeszcze wątpliwych dobrodziejstw liberalnej wizji świata. Trudno się jednak dziwić popularnej prymitywizacji okcydentalizmu Konecznego. Analogicznymi uprzedzeniami przejmowały się nieraz spostrzegawcze i wrażliwe umysły, jak np. w Polsce faszyzujący nacjonalista Jan Emil Skiwski (1894-1956), który pisał w 1955 r.: „Nauczmy się wreszcie rozumieć, że jest tylko jedna cywilizacja, cywilizacja tout court, zachodnia, europejska”. Skoro złudzeniom o cywilizacyjnej unilateralności świata uległ tej klasy pisarz i myśliciel, tym bardziej nie powinniśmy się dziwić ich występowaniu w płodach piór nierównie niższego gatunku. Wbrew jednak ich spłaszczonej wizji rzeczywistości, w granicach barbarzyńskiego ponoć Wschodu, bizantyjskiego bądź turańskiego, zachowały się liczniejsze i większe enklawy świata tradycyjnego, niż w nowoczesnych resztkach po cywilizacji łacińskiej. Tu warto przypomnieć, iż zarówno cywilizacja bizantyjska, jak i turańska znalazły wspaniałych, konserwatywno-tradycjonalistycznych apologetów, pierwsza w osobie największego rosyjskiego reakcjonisty Konstantyna Leontjewa (1831-1891), autora zwłaszcza ważkiej pracy „Bizantynizm i Słowiańszczyzna” (1875), druga wśród protagonistów eurazjanizmu, m.in. etnologa i lingwisty Mikołaja księcia Trubieckoja (1890-1938) oraz historyka i historiozofa Lwa Gumilowa (1912-1992). Orient, którym władała między innymi cywilizacja turańska, przechował tradycyjny sposób istnienia człowieka w świecie zauważalnie lepiej, niż Europa po liberalnej i laickiej „belle epoque”, która za wyłącznych nosicieli cywilizacji uznała mieszczanina, handlarza, dziennikarza i parlamentarzystę. A skoro tak, to czy ewentualnego otwarcia Polski na wpływy turańskie przez Józefa Piłsudskiego i jego obóz nie należałoby ocenić dodatnio?
Polski naród ukrywa w swej duszy zarody pewnych ujemnych tendencji, które nieraz ujawniały się w dramatycznych momentach jego dziejów – z katastrofalnymi skutkami. Polska niechęć do podporządkowywania się komukolwiek, uznawania czyjejkolwiek zwierzchności nad sobą samym, wynikająca z egalitarnej mentalności, rodziła wrogość do wszelkiej władzy i obojętność na losy państwowej całości. Za tę predylekcję do politycznego indywidualizmu, frakcyjności i warcholstwa Polacy zapłacili utratą własnej państwowości oraz szeregiem klęsk narodowych w późniejszym stuleciu. Po odzyskaniu niepodległości dały o sobie znać te same zgubne tendencje, z pewnością niebezpieczne dla świeżo powstałego państwa, zupełnie pozbawionego tradycji silnej władzy. W tym kontekście dobrodziejstwem mogło się okazać przeniesieniu po maju 1926 r. przez obóz legionowy do Polski turańskich archetypów cywilizacyjnych: prymatu kategorii wspólnotowych nad indywidualnymi (odpowiadającego konserwatywnemu „myśleniu całościami”) oraz zasady wodza (Führerprinzip), jako surowego lekarstwa na anarchiczne skłonności. Faszyzujący nacjonalista Jerzy Drobnik (1894-1973), analizując w książce „Przed startem” (1937) politykę piłsudczyków, dostrzegał w niej właśnie taki wektor – dążenie do zaszczepienia w Polsce pierwiastków, do stworzenia ośrodka mocy politycznej, którego zawsze jej brakowało, a który młodemu państwu stał się egzystencjalnie potrzebny: „Tych pierwiastków nie posiadała i nie posiada masa ludności. Posiadają je za to żołnierze przyzwyczajeni do karności, do dyscypliny bezwzględnej i surowej, przyzwyczajeni do łamania oporów siłą, gdy tego potrzeba, nie wydający z siebie sentymentalnych okrzyków wobec twardych wymagań rządzenia, rozumiejący konieczność poświęcenia nawet czyjegoś życia, gdy tego zachodzi potrzeba. Te pierwiastki muszą się stać udziałem każdej warstwy rządzącej w narodzie, muszą się stać również udziałem przyszłych rządzących warstw cywilnych. Nie wezmą ich one z szerokiej masy, bo ich tam nie ma, nie wezmą z tradycji, bo jej nikt nie przekazał przez 150 lat niewoli, wezmą je za to od dzisiejszej warstwy rządzącej, od warstwy żołnierskiej, która je w sobie w twardej i krwawej szkole wykształciła. Zadaniem dzisiejszego obozu rządzącego jest przekazać narodowi swoje żołnierskie zalety, stworzyć źródło, umiejętność, a przede wszystkim tradycje władzy. Od warstwy dzisiaj rządzącej dziedziczyć ją muszą i dziedziczyć winny przyszłe warstwy rządzące, choćby już nawet nie wywodziły się z pokolenia kombatanckiego, bo przecież nie co rok będzie wielka wojna. Z tego punktu widzenia, z punktu widzenia historycznego, fakt, że w Polsce zadanie urządzenia państwa wzięli w rękę żołnierze, jest dla przyszłych dziejów Polski wydarzeniem brzemiennym w błogosławione skutki. Może to niejednej, zbyt delikatnej naturze nie odpowiada, może tu i ówdzie ci i owi krzyczeć będą o ‘pogwałceniu praw’, jak przewrażliwione kobiety, może wreszcie tu i tam niejeden przykro odczuje twardą rękę władzy, gdy dławić będzie jego instynkty warcholskie. Wszystko to jest bez znaczenia w stosunku do istoty tego, co się dzieje, a co my nazwiemy wychowaniem narodu w kierunku decyzji i umiejętności rządzenia i stwarzaniem tradycji władzy”. Anarchiczność musiała zostać zgnieciona, by zamienić się w hierarchiczność. Co do związków z cywilizacją turańską, przeciwnicy piłsudczyków postrzegali przenikającą obóz legionowy wolę panowania jako obcą dotąd Polsce cechę orientalną i przypisywali im styl myślenia politycznego zaczerpnięty ze Wschodu. Jak pisze Drobnik, nie umieli mu jednak przeciwstawić niczego poza propozycjami powrotu do stanu politycznej atomizacji i bezhołowia: „Nie jest to nic innego, jak owa zgubna zasada ‘liberum veto’, przyznająca każdemu półgłówkowi prawo osobistego rozporządzania swoją osobą i swoją zgodą w takich rzeczach nawet, na których się zupełnie nie zna. (…) Zasada przekonywania każdego, zasada ‘wolnej i nieprzymuszonej’ zgody, zasada ‘dumnego’ obywatela, którą demagodzy przeciwstawiają jako rzekomo ‘zachodnią’ rzekomemu ‘wschodniemu despotyzmowi’ i zapędom ‘dyktatorskich’ jednostek, jest – i była zawsze w historii – po prostu narzędziem demagogów, którzy tymi górnymi frazesami podniecają ludzi. Z tym nie skończyłyby rządy cywilne w Polsce, z tym skończyć może tylko psychika wojskowa, która jest przeciwstawieniem tej zasady. Cóż by było, gdyby każdy żołnierz miał z własnej woli dopiero wyrażać zgodę, czy słuszne jest wykonanie rozkazu. I stąd ‘militaryzacja’ rządów w Polsce ma zwłaszcza w początkowym okresie budowania państwa polskiego olbrzymie znaczenie wychowawcze”. Znamienne, że w teorii prof. Konecznego militarny charakter życia zbiorowego należy do głównych cech cywilizacji turańskiej.
W jaki jednak sposób członkowie obozu legionowego mieli stać się nosicielami turańskiego pierwiastka? Przesądził o tym jakoby pobyt w głębi eurazjatyckiego imperium carów w okresach, które w ich biografiach okazały się momentami zwrotnymi – to wówczas mieli oni nasiąknąć mentalnością człowieka turańskiego. W pierwszej kolejności dotyczy to samego Józefa Piłsudskiego. Nie tylko wychował się on w zaborze rosyjskim, na Litwie, znajdującej się po powstaniu styczniowym pod permanentną okupacją wojskową, ale przede wszystkim spędził kilka lat (1887-1892) na zesłaniu w okolicach syberyjskiego Irkucka, skąd powrócił zdecydowany zaangażować się w polskie podziemie polityczne. W podobnych okolicznościach w rosyjskim interiorze znalazł się jeden z najbliższych współpracowników Piłsudskiego, protagonista autorytarnej „grupy pułkowników” – płk Aleksander Prystor (1874-1941), skazany za konspiracyjną działalność na katorgę, którą odbywał w latach 1914-1917 w twierdzy w Orle. Oswobodzony na fali ogólnopaństwowego rozprzężenia, wywołanego przez rewolucję lutową i obalenie caratu, powrócił na ziemie polskie z początkiem 1918 r., w ostatniej chwili umykając rozkręcającej się machinie bolszewickiego terroru. W samym sercu Turanu urodził się i wychował inny prominentny piłsudczyk – Tadeusz Hołówko (1889-1931), zwolennik cezaryzmu i dożywotniej prezydentury, a także antysowiecki geopolityk. Przyszedł na świat jako syn polskiego zesłańca w Turkiestanie, gdzie od najwcześniejszych lat życia obcował z orientalnymi ludami Turkmenów, Uzbeków, Kirgizów czy Persów. Z ich światem zetknął się też polski eksponent tzw. romantyzmu faszystowskiego Ferdynand Goetel (1890-1960). W 1914 r. podczas próby przedostania się do Legionów Polskich został pojmany przez Rosjan i zesłany do Taszkientu, gdzie kilka lat później na własne oczy oglądał nadejście rewolucji bolszewickiej. Dzieje swojej ucieczki przed bolszewikami oraz długiego powrotu do Polski wykorzystał potem przy pisaniu poczytnej książki „Przez płonący Wschód”. Uciekinierem przed bolszewickim terrorem był wreszcie mocarstwowiec Włodzimierz Bączkowski (1905-2000), jeden z najwybitniejszych przedstawicieli młodego pokolenia piłsudczyków oraz czołowy eksponent prometeizmu – antysowieckiego nurtu w polskiej geopolityce. W Polsce osiadł dopiero w 1925 r. – urodzony na stacji kolejowej Bajkał, dorastał w Mandżurii, dokąd jego rodzina uszła z Rosji po rewolucji październikowej.
Niewątpliwie niewielu ówczesnych Polaków mogło poznać Wschód tak dobrze, jak ci ludzie. Czy doświadczenie to istotnie odcisnęło niezatarty ślad na ich stylu myślenia? Z pewnością umożliwiło im zrozumienie szczególności położenia Polski – położenia (w sensie geopolitycznym) pomiędzy Europą a Eurazją, czyli, jak określiła je klasyczna geopolityka anglosaska, we wrotach Heartlandu, w miejscu nawiedzanym przez dziejowe burze przychodzące ze Wschodu i niezwykle istotnym dla ich przebiegu. Niektórzy spośród wymienionych pozostawali pod pewnym urokiem kultury orientalnej (np. jeszcze w socjalistycznej konspiracji Prystor posługiwał się pseudonimem „Katajama”, a Hołówko – pseudonimem „Kirgiz”). Można pokusić się o spekulację, że pobyt na bezkresnym Wielkim Stepie lub jego obrzeżach objawił im naturę wielkiej przestrzeni, nad którą zapanować może tylko wyższa zasada, na ziemi ucieleśniana przez ośrodek o żelaznej, nawet brutalnej woli, rozporządzający ogromną mocą polityczną.
To jednak wyłącznie spekulacja. Hipoteza o turańskiej mentalności piłsudczyków z przyjętego przez nas punktu widzenia wydaje się kusząca, lecz nie potwierdzają jej przypadki tych spośród nich, którzy również głęboko poznali Wschód, a mimo to nie nabrali najmniejszej sympatii do jego wzorca cywilizacyjnego lub autorytarnych form władzy. Zwolennikami autorytaryzmu nie zostali nigdy Leon Wasilewski, socjaldemokrata i bliski współpracownik Józefa Piłsudskiego, ani nestor piłsudczykowskiej lewicy Wacław Sieroszewski, chociaż pierwszy dzieciństwo i młodość spędził w Petersburgu, a drugi przez blisko dwie dekady (1880-1898) przebywał na zesłaniu na Syberii. Z Sybirem zdążył się też dokładnie obznajomić inny zesłaniec (w latach 1891-1896) – konserwatysta i nacjonalista Władysław Studnicki (1867-1953), w wyniku czego zamiast przejąć się kulturą turańską, nabrał do niej bezgranicznej pogardy i nienawiści, stając się najbardziej antyrosyjskim z polskich geopolityków. Czasowy pobyt w pewnym środowisku cywilizacyjnym, nawet względnie długotrwały, nie powoduje same przez się zlania się z tym środowiskiem oraz przejęcia jego specyficznych zasad i norm. Hipoteza o wpływie cywilizacji turańskiej na styl myślenia politycznego Józefa Piłsudskiego i jego pretorianów jest niewątpliwie interesująca, lecz nie poparta niczym poza pojedynczym uproszczonym wyobrażeniem. Gdyby natomiast wpływ taki rzeczywiście miał miejsce, niekoniecznie należałoby go oceniać negatywnie.
Jeśli obcujący ze światem Wschodu ludzie obozu legionowego istotnie wynieśli stamtąd pewną wspólną cechę, to był nią antykomunizm. Dzięki osobom – takim jak Prystor, Hołówko, Goetel czy Bączkowski – które same przeszły przez pożogę rewolucji bolszewickiej, wśród elit politycznych Polski wcześniej niż w jakimkolwiek zachodnioeuropejskim kraju szerzona była wiedza o istocie sowieckiego komunizmu. Co znamienne, nawet lewicowcy pokroju Wasilewskiego i Sieroszewskiego współuczestniczyli w antysowieckim ruchu prometejskim.
Powyższa krótka refleksja skłania do krytycznego spojrzenia na prostacki okcydentalizm, który we wszelkich wpływach Orientu każe widzieć zło, a przeżarty do szczętu liberalnym i lewicowym trądem Zachód przedkładać ponad choćby najbardziej konserwatywne społeczności żyjące w cywilizacjach innych niż zachodnia (i poczytując tym społecznościom za najgorsze wady zwykle akurat to, co stanowi ich największe zalety). Istnieją dystynkcje nieporównanie ważniejsze niż zachodni-niezachodni. Nie zapominajmy, skąd przyszło do Europy to, co stało się potem duszą Okcydentu i jego najwyższym tytułem do chwały – chrześcijaństwo. Przybyło do niej ze Wschodu.
haggard.w.interia.pl/turan.html
Inspiracje:
http://carcajou.nowyekran.pl/post/59037,rzbik-posiedzenie-nr-3#comment_442818
http://cygnus.nowyekran.pl/post/63100,cp-obyczaj-i-prawo#comment_486203
http://gps65.nowyekran.pl/post/49957,hierarchia-wladzy
http://circ.nowyekran.pl/post/30310,to-wyszlo-z-tego#comment_251161
By było zupełnie jasne – nie kwestionuję wartości Cywilizacji Łacińskiej ani tego, że nam Polakom bardziej ona leży – mówię tylko, że RzBiK, by był skuteczny i nikt się przy nim nie zachetał (wszak każdy ma swoje życie) musi mieć komponent turańsko -bizantyjski. Tak jest napisana Konstytucja – by rzeczy mogły się dziać, a nie tak, by o nich tylko pisano.
Reszta jest w rękach BiK-ów, a w szczególności członków Rady RzBiK.
Celem musi być SKUTEK – zdobycie wpływu na rzeczywistość. Wszystko co jest temu przeciwne w jakikolwiek sposób – musi ustąpić.
Tu piszę o głównych, choć nie jedynych, cechach struktury RzBiK – czego wielu nie rozumie:
http://t-rex.nowyekran.pl/post/62604,czy-zaslugujemy-na-bycie-cywilizowanym-spoleczenstwem#comment_481315
Uzupełnienie do RzBiK, pośrednie:
http://konfederacjablogerow.nowyekran.pl/post/62218,konfederacja-rzeczpospolitej-blogerow-i-komentatorow-dyskutuje-o-swoich-celach#comment_476601