Z ulic zniknąć mają przewozy osób. Zostaną taksówki, więc cena za kilometr wzrośnie. Nowelizacja ustawy o transporcie drogowym ucieszyła korporacje, średnio taksówkarzy, klientów wkurzyła. Rząd przekonuje, że to dobre rozwiązanie. Pytanie – dla kogo?
Choć ustawa weszła w życie na początku kwietnia, nadal budzi kontrowersje. Nie tylko wśród osób, które dotychczas prowadziły działalność polegającą na przewozie osób, klientów, którzy nadal chcieliby płacić jak najmniej za przejazd, ale także wśród samych taksówkarzy, którzy wciąż boją się o swoje miejsca pracy. Ustawa bowiem z jednej strony likwiduje tani przewóz osób, ale drugiej znosi limit licencji na transport drogowy taksówką w danym mieście. Ale … po zasięgnięciu opinii organizacji zrzeszających miejscowych taksówkarzy i organizacji, których statutowym celem jest ochrona praw konsumenta. Taksówkarzem może być teraz każda osoba niekarana, która zda egzamin m.in.z topografii, co jest absurdem w dobie nawigacji satelitarnych. Jednym słowem – dla starych taksówkarzy i tak źle, i tak niedobrze. Zagrożenie dla nich to przewoźnicy przewożący ludzi bez licencji, jak też i ci, którzy wkrótce będą ją mieć.
Ustawa wskazuje pewne wyjątki – licencja nie będzie konieczna w przypadku pojazdu przystosowanego do przewozu ponad siedmiu osób łącznie z kierowcą oraz pojazdu zabytkowego. W innych przypadkach zarobkowy przewóz osób bez licencji będzie zabroniony. Za złamanie prawa będzie groziło 15 tys. zł kary. Przewoźnicy na dostosowanie się do wymogów ustawy mają rok. W tym czasie muszą zdać m.in. egzamin z topografii oraz dostarczyć zaświadczenie o niekaralności.
Komu przeszkadzały przewozy?
Na pewno nie klientom, którzy na nie nie narzekali. Za przejazdy płacili o wiele mniej niż w korporacjach. Mieli prawo wyboru, a wsiadając do taksówki, albo samochodu nie będącego taksówką godzili się na ich warunki przejazdu. A mimo to w uzasadnieniu do ustawy czytamy, cyt. […] Nowelizacja spowoduje ujednolicenie sposobu świadczenia usług przewozowych samochodami osobowymi, przy zapewnieniu tych samych ram prawnych dla wszystkich zainteresowanych takim rodzajem działalności gospodarczej. Poselska inicjatywa ma na celu objęcie przewozu osób na podstawie licencji „nietaksówkowej” regulacjami „taksówkowymi”[…]
Brzmi to może i logicznie, ale od razu nasuwa się mnóstwo pytań. Komu potrzebne jest to ujednolicenie? Co pasażerowie będą z tego mieć? Dlaczego korporacje taksówkarskie są tak mocno chronione przez państwo? Dlaczego rząd równie wnikliwie nie zajmie się innymi środowiskami zawodowymi i gospodarczymi?
Nie ma przecież gwarancji na to, że kierowca mając licencję będzie sympatyczniejszy, bardziej wyszkolony topograficznie i rzetelnie wykona usługę. Jest za to duże prawdopodobieństwo, że gdy zniknie konkurencja stawka za kilometr wzrośnie i to sporo. Nie ma też gwarancji, że przewoźnik bez licencji zawsze będzie tańszy. Pamiętamy przecież przypadki, że np. zamiast 1,90 zł za kilometr przewoźnicy liczyli sobie „złotych dziewięćdziesiąt” (czyli dziewięćdziesiąt złotych), psując opinię i jednym, i drugim.
Nie mamy także pewności, że jeśli znikną przewozy miasto da więcej licencji. Będzie się zasłaniało opiniami organizacji zrzeszających taksówkarzy, którzy, nie okłamujmy się, nie pozwolą na niekontrolowany napływ konkurencji. Będzie stawiało coraz większe wymagania. Trudno sobie wyobrazić sytuację, że Warszawa na przykład wyda nielimitowaną liczbę takich pozwoleń. Sama jest przecież właścicielem Miejskiego Przedsiębiorstwa Taksówkowego. Pozbawi się więc dochodów? Mało realne. W tej sytuacji nie można mówić o wolnym rynku i konkurencyjnym poziomie świadczonych usług.
Wilk syty i owca cała
W krajach cywilizowanej Europy funkcjonują bez przeszkód zarówno przewoźnicy, jak i taksówkarze. Ci ostatni pracują tak jak u nas. Przewoźnicy zaś funkcjonują na nieco odmiennych zasadach – nie mają wyznaczonych miejsc postoju i nie mogą tam czekać na klienta, są dyspozycyjni tylko na telefon i nie mogą zatrzymywać się na sygnał „stop” od przechodnia, który szuka transportu. Lokalne władze dzielą licencje dla jednych i drugich po równo. Można? Można. Tylko w Polsce zawsze inaczej, bardziej skomplikowanie, biurokratycznie, monopolistycznie i mniej sprawiedliwie. Ale za to lobby rozwinięte bardziej niż w jakimkolwiek innym kraju UE.
Rynek nie znosi próżni
I właśnie dlatego jakiś czas temu pojawili się przewoźnicy. Zaroiło się od nich przede wszystkim w dużych miastach. Byli zdecydowanie tańsi. Co prawda nie mogli posługiwać się nazwą TAXI, ale Polak nie w ciemię bity, szybko znalazł na to sposób. A najważniejsze, że klient był zadowolony. Tylko taksówkarzy ogarnęła panika. Przez dziesiątki lat przyzwyczaili się do tego, że rynek jest dla nich. Koniec kropka. Innym od niego wara. Nawet nam, gdy byliśmy mali, wbijano do głowy, że taksówkarz to był gość, to on wybierał klientów, a nie oni jego. Mógł być opryskliwy, chamski i kantować na kilometrach. Mógł zasmradzać pasażerów tanimi cuchnącymi fajami, a niech by tylko ktoś otworzył usta i delikatnie zwrócić uwagę… gotów był wyrzucić z walizami w środku pola… Tak to kiedyś bywało. Tylko że świat poszedł do przodu, a taksówkarzom nadal się wydaje, że wciąż jest „kiedyś”.
Mnie osobiście nurtuje jedno zasadnicze pytanie – dlaczego rząd nie dba równie mocno o interesy innych grup zawodowych. Dlaczego nie wprowadzi państwowych licencji dla piekarzy, dekarzy, murarzy, grabarzy? Dlaczego dziennikarzem może być każdy – bez względu na wykształcenie i doświadczenie, nie każdy zaś taksówkarzem? Dlaczego pani z kiosku, która na gazecie zarabia 5 groszy musi mieć kasę fiskalną, a lekarz i adwokat, którzy dziennie wyciągają na prywatnej praktyce średnia krajową, nie muszą? Jak widać PRL-owska mentalność wciąż jest żywa. Mało błyskotliwa, betonowa, zasadnicza, przekłamana. Czy musimy wracać do tamtych czasów?
swiat pedzi gdzies z wywieszonym jezykiem, ale czy w dobrym kierunku? Lepiej sprawdz. Masz przeciez swój jezyk. Bogaty smak zycia podpowie ci, dlaczego warto sie zatrzymac i spojrzec na wszystko z dystansu.