Ruski miesiąc
21/05/2011
445 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
Przyjęte podczas wizyty w Moskwie prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta kalendarium dalszej współpracy polsko-rosyjskiej świadczy nie tyle o zdynamizowaniu jej i całego „śledztwa” ile o wrzuceniu piątego biegu w kampanii wyborczej.
Nie mówiąc już o złożeniu kolejnego hołdu moskiewskiego, skoro – jak to ujął Seremet – „katastrofa smoleńska zbliżyła nas do siebie i skazała na bliską współpracę”. Zatem już nie tylko „pojednanie polsko – rosyjskie”, ale jeszcze „zbliżenie” i „bliska współpraca”?
Dobrze znajoma to skądinąd propaganda sukcesu o tym jak śledczy z Warszawy bezkompromisowo dążą poznania prawdy o okolicznościach i przyczynach „wypadku lotniczego na lotnisku Siewiernyj” (zamach już dawno wykluczyli), gdyż w istocie wizyta prokuratorów Andrzeja Seremeta i Krzysztofa Parulskiego w Moskwie zakończyła się porażką. Polsce nie udało się uzyskać nawet harmonogramu przekazywania polskim śledczym zebranych przez Rosjan materiałów tragedii pod Smoleńskiem. Wbrew odtrąbionemu „sukcesowi polskich śledczych” w kuriozalnej czołówce telewizyjnych „Wiadomości” – brak jest wciąż daty powrotu wraku do Polski, uzyskaliśmy jedynie mglistą obietnicę dostępu polskich ekspertów do badania samolotu w Rosji na rosyjskich warunkach. Identycznie z czarnymi skrzynkami – nie ma mowy o zwrocie oryginałów do Polski, a jedynie o możliwości odsłuchania ich zawartości pod koniec maja przez polskich ekspertów w zakresie fonografii i fonoskopii w obecności ekspertów rosyjskich.
Po fonografach do Rosji na przełomie lipca i sierpnia wybierają się polscy prokuratorzy, aby uzupełniać materiał dowodowy uczestnicząc w czynnościach według tej samej formuły co w lutym br. Co to była za „formuła” – pamiętamy konferencję wystraszonych, tak wystraszonych, że bali się do Rosji lecieć samolotem i wybrali się pociągiem z czemodanami i w ruskich czapach z nausznikami – polskich śledczych z tamtego czasu i to jakim fiaskiem zakończyła się ich zimowa wizyta w Moskwie.
Na tym jednak nie koniec przyśpieszenia. Polscy specjaliści i żandarmi na przełomie sierpnia i września w Smoleńsku rozpocząć mają przygotowania do przewozu szczątków Tu 154M do Polski. Mieli rzekomo uzyskać zgodę na sprowadzenie wraku, co trudno już z obecnej perspektywy przyjąć za dobrą monetę, tym bardziej że wcześniej Rosjanie informowali, iż dowody smoleńskie zostaną w ich posiadaniu co najmniej do chwili zakończenia śledztwa. Czyli – w domyśle – tzw. ruski miesiąc.
Wyniki wyjazdu moskiewskiego nie są zaskakujące. Są konsekwencją oddania z premedytacją przez Donalda Tuska śledztwa na wyłączność Rosjanom poprzez m.in. zgodę na zastosowanie konwencji chicagowskiej znajdującej zastosowanie przy lotach cywilnych, podczas gdy tupolew wykonywał lot wojskowy. Tym samym tak nagłaśniane medialnie tzw. śledztwo polskie prowadzone zarówno przez komisję ministra Jerzego Millera oraz prokuratury cywilną i wojskową toczy się głównie w mediach, a nie na płaszczyźnie przedmiotowej, a ta cała gra pozorów ma przykryć niekompetencję i odpowiedzialność decyzyjną obecnego gabinetu. Skoro bowiem nie dysponujemy dowodami – (czarne skrzynki, wrak, protokoły sekcji zwłok), a prokuratura blokuje zbadanie jedynego materiału dowodowego jakim teoretycznie dysponujemy to jest ciał ofiar poprzez przeprowadzenie ekshumacji, to o jakim śledztwie my tu w ogóle mówimy?
O wydarzeniach z 10 kwietnia wciąż nie wiemy nic. Minister Miller nie jest nawet w stanie podać godziny wylotu tupolewa z Okęcia. Jak stwierdził w odpowiedzi na zapytanie poselskie pos. Joanny Szczypińskiej z PiS z września ubiegłego roku – godzina ta zostanie podana dopiero w końcowym raporcie z prac jego komisji. Co więcej – godzina ta według informacji niezależnych ustalana jest na podstawie… godziny nagrania dokonanego na Siewiernym przez operatora Wiśniewskiego. Skąd ta tajemnica i brak informacji? No i ta okrężna droga – na Okęcie przez Smoleńsk… Czy dlatego brak danych z zapisu z monitoringu, bo na wojskowym Okęciu o świcie 10 kwietnia ub. r. działy się rzeczy, które nie tylko nie pasują do oficjalnej wersji zdarzeń, a wręcz całą ją obalają. Przecież nawet dyspozytor ruchu w byle zajezdni autobusowej posiada grafik wyjazdu wozów. A z Okęcia nie ma nic. Co charakterystyczne podobnego „zaniku pamięci” dostały kamery warsztatu samochodowego nieopodal lotniska w Smoleńsku. Z kolei ze stenogramów Centrum Operacji Powietrznych wynika, że sprawujący dyżur 10 kwietnia nic nie wiedzieli o katastrofie do jakiej doszło pod Smoleńskiem – kolejny zanik pamięci? Przy czym z tych samych stenogramów COP-u wynika, że do Smoleńska, oprócz jaka-40 z dziennikarzami oraz tupolewa mógł polecieć trzeci samolot z częścią delegacji. Jeśli byłaby to prawda, to milczenie Okęcia i zespołu Millera są zrozumiałe, pojawia się niewygodne dla Moskwy i rządu Tuska pytanie co stało się z trzecim samolotem i jego pasażerami. W efekcie wszystkie dotychczasowe „ustalenia” biorą w łeb.
Ale na obecnej ekipie ciąży jeszcze i inne oskarżenie – brak informowania społeczeństwa o rosyjskiej dezinformacji dotyczącej godziny katastrofy, a więc – w istocie – utrwalanie kłamstwa smoleńskiego. Jak pamiętamy w pierwszych tygodniach po 10 kwietnia utrzymywano, że do tragedii doszło o 8.56 czasu polskiego. Rząd Donalda Tuska brnął w to kłamstwo jak gdyby nigdy nic. Tymczasem już 10 kwietnia minister Radosław Sikorski wiedział, iż do tragedii doszło przed 8.48. O tej bowiem godzinie otrzymał od ówczesnego dyrektora Departamentu Wschodniego MSZ telefon z informacją na temat katastrofy. Wiedzę tę posiadał także premier Tusk. Obaj jednak milczeli nie dementując fałszywki rosyjskiej.
PiS-owi zarzuca się „granie Smoleńskiem” i wykorzystywanie tragedii do celów politycznych. W rzeczywistości Smoleńskiem gra rząd Donalda Tuska na co wskazuje „zintensyfikowanie działań śledczych” w miesiącach bezpośrednio poprzedzających wybory parlamentarne i wytworzenie wrażenia, iż gabinet dąży do wyświetlenia prawdy o przyczynach tragedii. Tym samym Tusk chce odwrócić na czas kampanii uwagę od co najmniej politycznej odpowiedzialności za śmierć polskiego prezydenta i elity politycznej i wojskowej Rzeczypospolitej jaką niewątpliwie ponosi i podczas kampanii wytrącić PiS-owi jeden z najpoważniejszych – obok doprowadzenia przez rząd PO-PSL do zapaści gospodarczej i ruiny finansów publicznych – zarzutów w kampanii wyborczej.
Taką odpowiedzialność rządu Donalda Tuska potwierdzają nie tylko ustalenia Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154 M z 10 kwietnia 2010 roku, ale także opublikowany ostatnio raport Zespołu Ekspertów Niezależnych, wskazujący zaniechania m.in. premiera i ministra obrony narodowej Bogdana Klicha, których skutkiem stała się tragedia 10 kwietnia 2010 r.
Lot prezydenta RP do Smoleńska był przecież całkowicie nieprzygotowany i niezabezpieczony, przy jego organizacji złamano wszelkie procedury NATO. Nie sprawdzono lotniska, w efekcie prezydent, ministrowie i najważniejsi dowódcy wojska polecieli jednym samolotem, jak podkreśla raport, na niesprawdzone i niezabezpieczone lotnisko. Ponadto służby kontrwywiadowcze nie zapewniły wymaganej ochrony dowódcom wszystkich rodzajów sił zbrojnych Wojska Polskiego. W normalnie rządzonym państwie odpowiedzialność powinien za to ponieść szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, a u nas nie tylko nie poniósł, ale wręcz awansował. Siedem miesięcy po katastrofie smoleńskiej prezydent Bronisław Komorowski na wniosek na ministra obrony narodowej Bogdana Klicha mianował szefa SKW Janusza Noska generałem brygady. Podobnych konsekwencji za niedopełnienie obowiązków nie poniósł także szef Biura Ochrony Rządu gen. Marian Janicki, który 17 listopada 2010 r. został odznaczony przez ministra Radosława Sikorskiego Odznaką Honorową „Bene Merito”.To prestiżowe odznaczenie przyznawane jest za…działalność wzmacniającą pozycję Polski na arenie międzynarodowej. W jaki sposób gen. Marian Janicki wzmacniał pozycję Polski zagranicą nie wiadomo, ale wie to na pewno szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski.
No i jeszcze jeden bohater tej opowieści – Bogdan Klich. Nie awansował jak dotąd, na przykład na wicepremiera, ale czy samo pozostawanie na czele MON polityka, za którego kadencji Polska straciła 121 osób w czterech katastrofach lotniczych, by przypomnieć tylko śmierć kadry dowódczej lotnictwa wojskowego w wypadku CASY pod Mirosławcem – nie jest już awansem. Zwłaszcza że w przygotowanie wizyty śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Bogdan Klich ma też niepośledni wkład. Według szefa resortu obrony MON zabezpieczyło lotniska rezerwowe 10 kwietnia 2010 r. Jak pamiętamy prasa ujawniła stenogramy demaskujące to kłamstwo, pokazujące między innymi jak nieudolnie oficerowie próbowali dopisywać lotniska zapasowe, w tym jedno tego dnia nieczynne. Z kolei na lotnisku w Smoleńsku brakowało ochrony Żandarmerii Wojskowej dla najważniejszych generałów i ich środków tajnej łączności z NATO. Efekt? Jak stwierdza wspomniany raport w wyniku katastrofy Rosja weszła w posiadanie bezcennego materiału wywiadowczego zamieszczonego na niezabezpieczonych nośnikach. A weszła na pewno bo ekipa SKW przyleciała na miejsce katastrofy dopiero wieczorem.
Autorzy opracowania: prawnik Marcin Gomoła, Przemysław Gula – były szef Rządowego Centrum Antykryzysowego oraz gen. bryg. Sławomir Petelicki – twórca i dwukrotny dowódca Jednostki Wojskowej GROM, postulują postawienie Donalda Tuska i Bogdana Klicha przed Trybunałem Stanu. Wszystko jednak zależy od wyniku być może najważniejszych wyborów po 1989. Jeżeli PO utrzyma się przy władzy w dowolnej konfiguracji czy to z PSL czy z SLD, to by użyć porównania prof. Zdzisława Krasnodębskiego Polska pozostanie ze wszelkimi tego konsekwencjami „takim właśnie tupolewem: pozornie niemałym, ale z postsowieckimi narzędziami pokładowymi, częściowo tylko zmodernizowanym i zokcydentalizowanym, z kadłubem świeżo polakierowanym barwami narodowymi, by ukryć korozję, z ukrytymi wadami konstrukcyjnymi, lecącym w niebezpieczne strony”.
felieton wygłoszony w Radiu Maryja