Facet z Opolszyczyny ma w sądzie sprawę, bo usypał sobie drogę do domu. Sprawę wniósł do sądu nadzór budowlany. Jaki z tego wniosek? Należy zlikwidować nadzór budowlany jako instytucję zbędną. A prawo budowlane skrócić i uprościć.
W dziale "Wiadomości" przeczytałem właśnie informację o człowieku z Opolszczyzny, który trafił przed sąd po tym, jak usypał drogę, aby nie być muszonym brnąć do domu w błocie po kolana. Do drogi przyczepił się lokalny nadzór budowlany, który uznał ją za nielegalną i kazał rozebrać. Bogu ducha winny człowiek, z powodu kretyńskiego prawa, będzie tracił czas na chodzenie po sądach i tłumaczenie się z głupot. Cały problem jest oczywiście sztuczny i stworzony przez złe prawo i niepotrzebną biurokrację. Problem zresztą miałem kiedyś okazję poznać sam.
Lat temu pięć chciałem kupić działkę budowlaną pod Warszawą, aby w przyszłości w jakimś uroczym miejscu postawić dom dla siebie i rodziny. Pamiętam jedną piękną działkę w pobliżu Jaktorowa. Była wyjątkowo tania, a właściciel nie mógł jej sprzedać. Zapytałem w czym problem i dowiedziałem się, że przeszkodą jest plan zagospodarowania przestrzennego. Gminni urzędnicy określili linię zabudowy na 8 metrów od drogi i dla wspomnianej działki wyznaczyli bardzo małą powierzchnię zabudowy. Możliwość jej zagospodarowania była więc bardzo ograniczona, przez co nikt nie chciał jej kupić. Gdyby nie te bzdurne przepisy, właściciel sprzedałby działkę "na pniu" za duże pieniądze. Tak nie mógł jej sprzedać w ogóle (ostatnio przejeżdżałem obok i zauważyłem, że nadal jest wystawiona "na sprzedaż"). Właściciel nie zarobił, działka lezy odłogiem, a ktoś inny nie zbuduje domu dla siebie i swojej rodziny.
Zbudować dom też nie jest łatwo. Trzeba najpierw uzyskać warunki zabudowy, a jeśli już zostały wydane, to trzeba dopasować projekt do tych warunków. I tu nonsens za nonsensem: warunki zabudowy bowiem obejmują takie pierdoły jak głębokość piwnic, możliwość zrobienia garażu, odległość domu od płota itp. Marzenia o pięknym domu trzeba więc zweryfikować w przepisach budowlanych. Potem sam proces budowy też obwarowany licznymi przepisami, potem odbiór – to też sztuka nie lada, bo przepisy mówią np. o konieczności posiadania w łazience gniazdka "z klapką", regulują też wiele innych rzeczy niepotrzebnych. Mam znajomych, którzy do domu wprowadzali się na dwie raty. Najpierw urządzili gniazdka, instalacje elektryczne i inne drobiazgi tak, aby przyszedł urzędnik i podbił papier, a potem zmienili wszystko, aby mieć po swojemu. Czyli tracili czas na omijanie idiotycznych przepisów. Mam też znajomego, który – nie mogąc uzyskać zgody na zbudowanie piwnicy – znalazł inne rozwiązanie. Kazał piwnicę zrobić "na lewo", a potem zamurował wejście do niej, by powiatowy inspektor budowlany nie zauważył piwnicy. Gdy urzędnik podpisał się na dokumencie i dał mu papier, znajomy kazał z powrotem wyrąbać drzwi do piwnicy. Piwnica była mu potrzebna, ale pech chciał, że widzimisię urzędników planujących zagospodarowanie przestrzenne, tego nie uwzględniło. Człowiek nie miał więc wyjścia. W normalnym kraju, mając działkę, wybieramy projekt, zlecamy budowę firmie budowlanej, a po zakończeniu prac wprowadzamy się i mieszkamy. W Polsce niestety, koszta budowy powiększone są o koszty wynikające z przepisów i działań biurokracji. Trzeba opłacić geodetę, kierownika budowy, tablicę informacyjną, wszelkie procedury prawne też kosztują. W 2008 roku wziąłem do ręki kalkulator i policzyłem te koszty. Okazało się, że koszty wynikające z bzdurnych przepisów pozwoliłyby urządzić w wysokim standardzie dwa pokoje mieszkalne. Ale co to obchodzi biurokrację.
Prawo budowlane jest w Polsce bardzo złe i powinno być jak najszybciej zmienione. W zasadzie w zakresie dotyczącym budownictwa mieszkaniowego, prawo budowlane powinno odgórnie regulować wysokość domu (np. 11 m.) i zakazywać prowadzenia uciążliwej działalności gospodarczej na terenie osiedla (tak, aby w sąsiedztwie domów jednorodzinnych nie funkcjonowała np. rzeźnia). Natomiast wszelkie inne obostrzenia dotyczące głębokości piwnic, ilośc garaży, odległości od drogi, maksymalnej powierzchni zabudowy i wszelkie inne – powinny być zniesione. Jeśli działka jest moja to moja sprawa czy chcę mieć garaż czy nie, czy chcę mieszkać bliżej czy dalej od drogi, czy chcę mieć piwnicę czy nie. To również moja sprawa czy chcę mieć gniazdka z klapką czy bez klapki, podgrzewaną podłogę, ogrzewanie gazowe itp. Wara administracji państwowej wkraczać z buciorami w moją prywatność.
Równie szkodliwy i zbędny jak prawo budowlane jest urząd, który je egzekwuje czyli Nadzór Budowlany mający aż trzy instancje (powiatowy, wojewódzki i główny). To ileś tysięcy urzędników (opłacanych z pieniędzy podatnika), którzy zajmują się egzekwowaniem niepotrzebnych przepisów a więc utrudnianiem ludziom życia. Efekty ich działalności są wyłącznie szkodliwe, bo nie dość, że kosztują miliony publicznych pieniędzy to jeszcze angażują nasz czas i naszą energię na przestrzeganie lub omijanie idiotycznych przepisów. Wszystkich tych urzędników należy zwolnić jednego dnia, a prawo budowlane zliberalizować i uprościć tak, aby właściciel decydował sobie o tym jak ma wyglądać jego dom. Przy okazji zniknie też problem korupcji wśród urzędników nadzoru budowlanego. Ale zniknie też element kontroli eurosocjalistycznego państwa nad obywatelem. Zniknie możliwość "dowalenia" niepokornemu obywatelowi. Teraz wszak, chcąc zgnoić obywatela, wystarczy na niego nasłać jeden z kilkunastu niepotrzenych urzędów. Ot choćby właście nadzór budowlany.
Za "komuny" (to ona wymyśliła nadzór budowlany) zgodnie z przepisami budowano bloki z wielkiej płyty, któe dziś zaczynają się sypać. Wawel i kamienice przy rynku w Krakowie budowano setki lat temu bez zezwoleń, pozwoleń i urzędników od nadzoru budowlanego. I Wawel stoi, kamienice pięknieją, a bloki z wielkiej płyty powoli odchodzą do lamusa.
Czyli złe prawo i biurokracja hamuje rozwój budownictwa mieszkalnego, a nie je przyspiesza.