Bez kategorii
Like

Rostowski – czyli jak się wepchać na salony

11/07/2011
394 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
no-cover

Sukcesów prezydencji jest tak dużo, że aż zbiera się na zawrót głowy.
Do listy należy dołączyć kolejny, mam wrażenie, że nieco pominięty przez opinię publiczną.

0


Otóż nasza władza wie coś, z czego Unia najwyraźniej nie do końca zdaje sobie sprawę. Nasza władza wie, że to ona od pierwszego lipca rządzi w Europie, i że teraz MY! rozdajemy karty w sprawach tak zasadniczych jak choćby pomoc Grecji.

Nic to, że nasz kraj nie należy do strefy Euro, a prezydencja jako taka nie ma żadnej władzy. Minister Rostowski najwyraźniej zniechęcony nudą kreatywnej księgowości nad Wisłą postanowił szturmem wedrzeć się na unijne salony.

Zażądał uczestnictwa w debacie państw strefy euro w sprawie Grecji. To precedensowe żądanie musiało wywrzeć niemałe wrażenie wśród prominentnych unijnych polityków. Rostowski, który w pierwszych dniach prezydencji pozwolił sobie na niezwykle śmiałe wycieczki i otwartą krytykę polityki państw strefy wobec przyjaciół z kraju Sokratesa, teraz zachciał zasiąść wśród równych. Nic to, że nasz dochód per capita nijak się ma do tego wypracowanego, przez te państwa, nic to, że kryteria konwergencji są dla nas na tyle abstrakcyjne, że posiadanie euro to perspektywa następnych dziesięciu lat (pomijając to, czy rzeczywiście nam się opłaca do strefy wejść).

Rostowski obojętny  na te kwestie przypuścił ze złotówką pod pachą szarżę na salony. CO Z TEGO WYSZŁO?

Ano wyszła kuriozalna sytuacja, która wszystkim tropicielom euro – obciachu (może Monika Richardson się w tej sprawie wypowie) powinna dać wiele do myślenia.

Otóż, rzeczywiście Rostowskiego dopuszczono do debaty unijnych ministrów, z tym, że, miał jedynie się przysłuchiwać, a kiedy ministrowie strefy przeszli do spraw samej Grecji i zostawili kwestie ogólno – unijne Rostowski został z debaty  wyłączony (!) .

Z tego, co wiadomo była to telekonferencja. Jestem ciekaw jak to wyglądało. Wszystko wskazuje na to, że jakiś konferansjer (spiker?) poinformował naszego Vincenta , że dalsza część spotkania odbędzie się za zamkniętymi drzwiami i nagle ekran przed oczami Vincenta zrobił się czarny.

Tak oto nasi europejczycy z rządu postawili na swoim, bo o to by Vincent "uczestniczył" podobno zabiegał sam Tusk. Pytanie gdzie się podziało ich dobre wyczucie smaku i zasad protokołu jaki panuje we wspólnocie?

Czy tym wproszeniem się zyskaliśmy coś realnego, czy może tylko udało się doprowadzić do niezręcznej sytuacji sprowokowanej przez "natrętnych Polaczków"?

Sprawa najprawdopodobniej będzie miała ciąg dalszy – równie bolesny dla Vincenta. Kraje strefy euro nie chcą bowiem ministra spoza unii walutowej na zebraniach, min dlatego, że rodzi to groźny precedens.

Takiego spotkania mógłby zarządać np mocno eurosceptyczny minister z Wielkiej Brytanii. Jeszcze blokowałby kolejne świeżo wydrukowane euro na rolowanie greckiego długu?

Porażka wizerunkowa Vincenta jest tym bardziej bolesna, że nasz Jacuś nie zamierzał niczego blokować. Wręcz przeciwnie – przecież wiadomo, że w kraju euroentuzjastów wszystko, co nakażą silniejsi bracia jest przyjmowane bez słowa zatrzerzeń. Vincent chciał jedynie pobawić się z bogatszymi kolegami, a oni zabawki pochowali.

Mama naszemu Jacusiowi najwyraźniej nie wbiła do głowy starego powiedzenia: "nie leź tam, gdzie cię nie chcą".

Ta wizerunkowa porażka piłkarzy z pewnością została odnotowana w unijnych kuluarach. Nasz minister finansów jak chłopiec wśród dorosłych, został w pewnym momencie posłany już na siusiu, paciorek i spać.

W nadwiślańskich mediach o tym oczywiście niewiele. Parasol ochronny nad chłopcami ma się dobrze.

0

moneta

Blog publicystyczny. Polityka, media, kultura.

25 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758