Czy to wszystko dotarło do nas poprzez polskich dziennikarzy czy wynajętych zawodowych łgarzy, którzy zawsze są gotowi i czekają w blokach startowych by na sygnał salonu konkurować w wyścigu o to „kto się bardziej zeszmaci” dla establishmentu III RP?
Rok, jaki upłynął od narodowej tragedii z dnia 10 kwietnia 2010 roku będzie na pewno tematem wielu podsumowań, analiz i wysnuwanych najróżniejszych wniosków. Jeżeli ktoś na minione dwanaście miesięcy spojrzy obiektywnie i odkładając na bok emocje, musi dojść do dramatycznych spostrzeżeń i zastanowić się poważnie, czym jest tak naprawdę twór zwany III RP i czy aby w Polsce rzeczywiście rządzą Polacy.
Nie będę tu koncentrował się na haniebnej wojnie wydanej Chrystusowemu Krzyżowi czy walce z pamięcią po ofiarach tego moim zdaniem zbrodniczego zamachu. Zapewne inni zrobią to lepiej.
Ja skoncentruję się na innym aspekcie owej bitwy o prawdę. Bitwy, która ciągle trwa i co optymistyczne my Polacy jej nie przegraliśmy. Owa bitwa toczyła się między prawdą, a kłamstwem i stanęli naprzeciw siebie z jednej strony zwykli Polacy, którym wojnę propagandowo-informacyjną wydała Rosja w sojuszu z Polskimi władzami i całym establishmentem III RP.
Już sam fakt, że tak wyglądał ów front jest dowodem na to, że nie jesteśmy wcale suwerennym krajem, a karty tu nad Wisłą rozdaje obca agentura wpływu. Trzeba to sobie jasno powiedzieć i nie mieć, co do tego złudzeń. Tylko przy takim postawieniu sprawy można na zimno ocenić zagrożenia, rozpoznać bez pudła przeciwnika pomimo przywdziewania przez niego różnych maskujących strojów.
Każdy starannie przygotowany atak w postaci perfidnego kłamstwa spotykał się natychmiast z naszymi kontratakami, choć na uzbrojeniu nie mieliśmy takich lotniskowców jak choćby TVN24 i Gazeta Wyborcza czy eskadr samolotów wielozadaniowych pilotowanych przez świetnie wyszkolonych Lisów, Miecugowów, Olejnik, Kuźniarów, Pochanke , Osieckich i Knapików- tankowanych w przez kremlowskie dezinformacyjne cysterny.
W walce ze smoleńskim kłamstwem gigantyczną role odegrali blogerzy oraz takie media jak Nasz Dziennik, Gazeta Polska, Radio Maryja, a swoją cegiełkę dołożyła również Warszawska Gazeta.
Daliśmy odpór tej potężnej armii wspieranej za kulisami przez tabuny Dukaczewskich, Ciosków i Turowskich i podobnych peerelowskich popłuczyn.
Dziś możemy śmiało wymieniać kolejne wygrane, a może bliżej prawdy będzie powiedzieć, nieprzegrane bitwy i potyczki oraz odparte ataki. Takie zestawienie uzmysłowi nam wszystkim, jak perfidny jest to wróg i do czego jest zdolny.
Wszystkie te precyzyjne uderzenia przygotowane przez kremlowskich strategów i ich polskich pomagierów zostały zneutralizowane i obnażone, jako ordynarne i wyssane całkowicie z palca kłamstwa.
Oczywiście zwycięstwo jest połowiczne i nie liczmy na to, że zdemaskowani kłamcy biorący udział w tej brudnej antypolskiej wojnie przyznają się do winy i zejdą z pola walki. Taka postawa wymagałaby przyzwoitości i elementarnej uczciwości. Takich cech nie znajdziemy u zajadłych wrogów Polski.
Wszystko zaczęło się od kłamstwa ministra Szojgu, który przed kamerami na oczach całego świata w towarzystwie Putina podał czas katastrofy 8: 56 i stwierdził zniknięcie samolotu z radaru o godzinie 8: 50, a wszystko to nastąpiło rzekomo po czterokrotnych próbach podejścia do lądowania.
Trzy tygodnie trwało ustalanie czasu katastrofy i do dziś nie ma pewności, że w końcu obowiązująca godzina jest prawdziwa skoro zegarek generała Błasika zatrzymał się na 8:37.
TVN24 zaraz po katastrofie połączył się ze swoim wrocławskim „ekspertem” doktorem Szulcem z tamtejszej politechniki, który bez zmrużenia oka moment po katastrofie stwierdził bez cienia wątpliwości: – przyczyna? Błąd pilotów spowodowany presją nieodpowiedzialnego prezydenta.
Wszystko, co działo się później było podporządkowane tej właśnie moskiewskiej tezie.
Dalej następuje cała lista, którą można śmiało nazwać listą hańby. Dzisiaj wiemy już ze stuprocentowa pewnością, że nigdy na przykład nie padły w kokpicie samolotu słowa, które co chwilę elektryzowały polską opinie publiczną, a zostały od początku do końca przez kogoś wymyślone i za pomocą skrzynek pocztowych służb, czyli ludzi zwanych u nas dziennikarzami, podane do publicznej wiadomości.
Nigdy nie było okrzyków „Jezu…Jezu”, ani „ku..a”
Nigdy nie było „Tak lądują debeściaki”
Nigdy nie było „wkurzy się”
Nigdy nie było „zabije mnie jak nie wyląduje”
Nigdy nie było generała Błasika za sterami w fotelu pierwszego pilota
Nigdy nie było generała Błasika w fotelu drugiego pilota
Nie ma najmniejszej przesłanki ani dowodu, że generał Błasik był w ogóle w kokpicie w momencie katastrofy.
Nie ma żadnej zarejestrowanej kłótni generała Błasika z kapitanem Protasiukiem, do której „dotarł” TVN24
Nie ma w zapisie monitoringu z Okęcia ani jednej klatki, na której oficerowie byliby blisko siebie, choć TVN24 widział jak się kłócili, bo dotarł do tego „sensacyjnego nagrania”
10 kwietnia 2010 roku nie było próby lądowania, a jedynie zejście do wysokości decyzyjnej
Kto to wszystko wymyślił, usłyszał, zobaczył skoro nie ma tego ani w stenogramach ani na kopii nagrania ani dosłownie nigdzie?
Czy to wszystko dotarło do nas poprzez polskich dziennikarzy czy wynajętych zawodowych łgarzy, którzy zawsze są gotowi i czekają w blokach startowych by na sygnał salonu konkurować w wyścigu o to "kto się bardziej zeszmaci" dla establishmentu III RP?
Czy w normalnych państwie po takim pokazie odczłowieczenia, podłego kłamstwa, zdrady i zaprzaństwa mogliby jeszcze szczerzyć do widzów zęby w uśmiechu z ekranu czy może już dawno ktoś wyciągnąłby ich stamtąd za fraki i ukarał?
Drugi sposób już bardziej wyrafinowany niż ordynarne i bezczelne kłamstwo to degradowanie i obniżanie znaczenia tego, co wydarzył się rok temu. Tu stosuje się stare wypróbowane przez lata przez agenturę wpływu metody.
Na przykład głośne domaganie się prawdy Gazeta Wyborcza owszem po swojemu opisze, ale zatytułuje to „Smoleńska pyskówka”. Jednym słowem problem sprowadzony zostanie do jakiejś utarczki w knajpie o wysokość rachunku.
Przyjrzyjcie się i posłuchajcie Moniki Olejnik. One nie powie, że Jarosław Kaczyński składa kwiaty, wieńce czy zapala znicze w każdą miesięcznicę tragedii.
Ona swojego rozmówcę zapyta – „dlaczego Jarosław Kaczyński nosi kwiatki, albo biega z kwiatkami na Krakowskie Przedmieście?”.
Jest to przeprowadzane cynicznie i zupełnie na zimno utrwalanie obrazu o pamięci i żałobie, jako zabawnego, niepoważnego zachowania się prezesa, który „biega z kwiatkami”.
Tak zwany statystyczny widz jest właśnie karmiony nieustannie takim zdeformowanym i perfidnym przekazem z pełną premedytacją i wyrachowaniem, a nad tymi „pyskówkami” i „kwiatkami” ktoś w trudzie i znoju pracuje.
Wyobraźcie sobie teraz, do jakiego potwornego odczłowieczenia musiało dojść w tych wszystkich ludziach organizujących i wykonujących te haniebne zadania.
Oni po prostu nas nienawidzą i mają Polaków za zwykłe stado głupich baranów. Mam wielką nadzieję i dziwne przeczucie, że wkrótce będą musieli zmienić zdanie, a gorący oddech Narodu poczują na własnych plecach.
Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie (14/2011)