Dominika Wielowieyska, fanatyczna zwolenniczka Platformy Obywatelskiej, jest żywym dowodem na prawdziwość powiedzenia „jak Pan Bóg chce kogoś ukarać to mu rozum odbiera”.
Kilka słów przypomnienia. Gdy w połowie roku 2008 okazało się, że Platforma, w sprawie prywatyzacji szpitali (radzę przeczytać wywiad Grada dla RMF FM – http://tnij.org/graddlarmffm ), najzwyczajniej oszukała wyborców, pani Dominika, w programie „Loża Prasowa”, wypaliła: „no tak, Platforma oszukała wyborców ALE TYLKO TROSZECZKĘ.”
Jak widać, wg Wielowieyskiej, istnieje jakaś gradacja oszustw, szczególnie gdy ujawnia się oszustwa Platformy Obywatelskiej.
Takie zakłamywanie rzeczywistości pokazuje mechanizmy rządzące tzw. dziennikarstwem Gazety Wyborczej. W imię obrony swoich platformianych idoli gotowi są udowadniać, że Ziemia jest płaska, Słońce wschodzi na zachodzie a dwa i dwa jest pięć.
Tak jest i dziś tyle, że stopień otępienia pani Wielowieyskiej osiągnął kolejny stopień rozwoju. W swoim tekście „Referendalna obłuda”, w którym jak zwykle brakuje merytoryki zaś pełno najoczywistszych bzdur, wybitna czerskistka nawet nie zauważyła, że postawiła znak równości między obecnym premierem rządu RP a szefem partii opozycyjnej: „Jarosław Kaczyński kuriozalnie tłumaczy, że co innego, jeśli do referendum zniechęca premier, a co innego, jeśli jest to lider opozycji i były premier. A co to za różnica?”. I takim oto sposobem Gazeta Wyborcza przyznaje, że mamy dwóch urzędujących premierów. A nawet prezydentów. Czy może być lepszy dowód na umysłową degrengoladę czerskistów?
Absencja wyborcza nie jest powodem do dumy czy chwały. Lata całe zwracano uwagę na coraz większą niechęć obywateli do uczestniczenia w jakimkolwiek akcie wyborczym. Martwiono się niskim stopniem świadomości społecznej, ubolewano nad tym, że spora część społeczeństwa nie chce uwierzyć w siłę kartki wyborczej a akty wyborcze traktuje, najdelikatniej mówiąc, po macoszemu. Tak działo się i dzieje przy każdych wyborach czy referendach po roku 1989.
Dziś, ustami najwyższych urzędników państwa, absencja wyborcza (bo referendum jest aktem wyboru czy to się komuś podoba czy nie) staje się cnotą. Namawia się bowiem obywateli by przestali czynnie korzystać ze swojego prawa do wpływu na swoje lokalne władze samorządowe. Wyznacznikiem właściwej postawy obywatelskiej ma być jej brak. Co więcej – wprost kwestionuje się instytucję referendum, bo (cytując Hannę Gronkiewicz –Waltz) wybory są mandatem na całą kadencję. A przecież nim nie są. Obywatele mają święte prawo do odwołania prezydenta miasta, burmistrza czy wójta w trakcie kadencji, jeśli dojdą do wniosku, że ci urzędnicy samorządowi po prostu źle rządzą. Koniec, kropka.
Przywoływanie przez panią Wielowieyską referendum w Łodzi to kolejne kuriozum. Okazuje się, że w Łodzi cnotą było odwoływanie prezydenta na rok przed wyborami a w Warszawie, jak twierdzą politycy PO a za nimi Wielowieyska: „Można poczekać rok na wybory samorządowe, bo odwoływanie prezydenta, gdy się nie wie, kto miałby go zastąpić, to ruletka.”. To może od razu ustalić jakiś moment w czasie trwania kadencji, do którego można organizować referendum? Ustalić, że warunkiem koniecznym do jego przeprowadzenia jest zgłoszenie się tego, kto miałby zastąpić prezydenta, burmistrza czy wójta? A może przy okazji ustalić odgórnie, które miasta czy miejscowości mają podlegać jakimś szczególnym, „równiejszym” przepisom referendalnym, tak jak dziś tak ma być w Warszawie? Zawrzeć w prawie, że absencja wyborcza jest zawsze aktem poparcia dla aktualnie rządzących i głosy nieoddane należy doliczać do głosów tych, którzy na kartce wyborczej władzę poparli? To mógłby być całkiem ciekawy eksperyment. Może trzeba zorganizować jakieś referendum poparcia dla takich pomysłów? Bo z góry wiadomo, że się je wygra. Nieobecni popierają przecież.
„Rząd rządzi, partia kieruje”. Pamiętający komunę znają to hasło doskonale. Ta schizofrenia obowiązuje i dziś. „Może więc zgódźmy się z Kaczyńskim z 2010 r. i z Tuskiem z 2013 r.: każda partia może namawiać mieszkańców do tego, by nie brali udziału w referendum personalnym” – pisze Wielowieyska. Można zgodzić się z taką tezą pod warunkiem, że nie chce się pamiętać o funkcjach, które obaj panowie pełnili. Kaczyński to lider PiS, który w roku 2010 nie był ani premierem ani prezydentem. Tymi są Tusk i Komorowski i to ich OBOWIĄZKIEM powinno być namawianie czy przekonywanie obywateli do czynnego uczestniczenia w każdym akcie wyborczym. Ich dzisiejsza postawa każe przedefiniować pojęcie postawy obywatelskiej na „nieobecni mają rację”. Po co bawić się w referendalną obłudę? „Nie uczestniczę znaczy rządzę.” Tego nawet komuna nie wymyśliła. Wymyśliła to partia mająca w nazwie słowo „Obywatelska”, przy czynnym udziale apolitycznego przecież prezydenta i pomocy pożytecznych idiotów, w gronie których pani Wielowieyska zapisuje się złotą czcionką.
PS. Wczoraj pisałem, że z drzwi mojego budynku zniknęło ogłoszenie referendalne. Dziś dowiaduję się, że aktualnie rządzący w Warszawie (Praga Południe) nie widzą nic niestosownego w tym, że zarządca przystanków komunikacyjnych odmawia umieszczania na nich ogłoszeń o referendum. I dlatego pójdę zagłosować, do czego szczerze Warszawiaków