W tym pookrągłostołowym filmie trwającym od ponad dwudziestu lat nawet w epizodach nie mieli by prawa zagrać tacy ociekający wazeliną prowincjonalni aktorzy jak Nałęcz, Kuźniar, Sikorski czy Komorowski…
Ani tragedia Smoleńska, ani kolejny zesłany przez opatrzność znak do opamiętania się, jakim był polityczny mord w Łodzi nie były w stanie okiełznać tego wstrząsającego spektaklu hańby, pogardy i nienawiści w wykonaniu dosłownie całego establishmentu III RP.
Jestem niemal pewien, że tylko kwestią czasu jest, kiedy pojawi się kolejny „taxi driver” wyhodowany przez ten szemrany PRL-bis.
Ten cały salon tak na własny użytek nazywam „beneficjentami Katynia”. Gdyby, bowiem los ocalił polskie zlikwidowane z premedytacją przez okupantów polskie elity, to o wiele trudniej byłoby po 1989 roku dokonać takiej mentalnej okupacji naszego kraju przez tych wszystkich Michników, Kuroniów, Smolarów, Jaruzelskich i Kiszczaków itp.
Zapewne niemożliwe byłoby również, aby w charakterze medialnych sław funkcjonowały takie typy jak „Luna” Brystygier polskiego dziennikarstwa Monika Olejnik czy redaktor Zażako-Zażakowski albo manipulator Tomasz nomen omen Lis.
W tym pookrągłostołowym filmie trwającym od ponad dwudziestu lat nawet w epizodach nie mieli by prawa zagrać tacy ociekający wazeliną prowincjonalni aktorzy jak Nałęcz, Kuźniar, Sikorski czy Komorowski.
Co charakterystyczne i demaskujące, te całe „elity” w sprawie podmienionych w Smoleńsku tablic potrafią doskonale wczuć się w „ruską wrażliwość”, a nijak nie wychodzi im spojrzeć na to z perspektywy polskich rodzin ofiar katastrofy. O czym to świadczy?
Do tej nieprzerwanej nagonki dołączył także PJN. Owi renegaci szybko zrozumieli, że nie zapowiadane przez nich szumnie merytoryczne punktowanie rządu, a jedynie dołączenie do ujadającej sfory zapewni im sukces i brylowanie na ekranach tv.
W medialnej ciszy w całej Polsce czci się ofiary katastrofy. Swój pomnik ma generał Buk, a stadion swojego imienia, Sebastian Karpiniuk.
Cała medialna narracja zajmuje się zaś wbijaniem miejscowej gawiedzi w łby, że tylko Prezydent Lech Kaczyński na żaden pomnik nie zasługuje, a Wawel był oczywiście dla niego stanowczo na wyrost.
Dzisiaj na głównych herosów opozycji wyrośli; Bronisław Komorowski, aresztowany w PRL na 30 dni i internowany w komfortowym wojskowym ośrodku wypoczynkowym bez cel i krat oraz Stefan Niesiołowski czołowy pirotechnik antykomunistycznego podziemia. Człowiek, który z trybuny sejmowej mówił:
"Wydawałoby się, że z Lechem Kaczyńskim niewiele mnie łączy, ale to nieścisłość. W latach 70. zajmowaliśmy się Leninem, tyle, że ja wysadzałem w powietrze jego pomniki, a on cytował jego dzieła w swojej pracy doktorskiej."
Oczywiście mało, kto wie, że Stefan Niesiołowski nigdy w życiu żadnego pomnika nigdy nie wysadził w powietrze, a ci, którzy rzeczywiście to robili żyją dziś w zapomnieniu. Czy znajdzie się, choć jeden dziennikarz, który wprost poprosi Niesiołowskiego o wymienienie tych wysadzonych w powietrze przez niego pomników?
Pytanie oczywiście czysto retoryczne skoro nikt Niesiołowskiego i Benedykta Czumy nie pyta o perfidne kłamstwo jakoby Ryszard C. próbował zabić Niesiołowskiego.
Seanse nienawiści trwają na dobre i aż strach pomyśleć, co się stanie, kiedy PiS wysunie się w sondażach na prowadzenie.
Mam nadzieję, że Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa i ma zapewnioną odpowiednią i nie-BORowską ochronę. Może przesadzam?
Myślę, że nie.