Recenzja Pati Yang „Wires and Sparks”
10/02/2012
415 Wyświetlenia
0 Komentarze
1 minut czytania
Pati Yang to wyjątkowa artystka z niezwykłą muzyczną wyobraźnią. Nie ma więc mowy by nagrała złą płytę, ale nierówną, dość przeciętną, owszem.
Pati Yang to wyjątkowa artystka z niezwykłą muzyczną wyobraźnią. Nie ma więc mowy by nagrała złą płytę, ale nierówną, dość przeciętną, owszem.
Może to moja wina. Po fantastycznej "Faith, Hope + Fury" spodziewałam się czegoś równie zniewalającego, a po tytule "Wires And Sparks" oczekiwałam czegoś…iskrzącego. Tymczasem dostałam zaledwie ładne, niebanalne, ale i najczęściej pozbawione genialnego przebłysku piosenki.
Przy okazji poprzedniego albumu pisałam, że to bodaj najbardziej popowe dzieło wokalistki. Wraz z premierą nowego wydawnictwo tytuł ten niewątpliwie należy się "Wires And Sparks". Yang bardzo chętnie sięga po synthpopowe syntezatory, nowoczesne aranżacje przypominające dokonania Robyn, La Roux czy Hurts. Do tego mamy wpadające w ucho melodie, chwytliwe refreny z przebojowymi "Near To God" i "Kiss It Better" na czele.
Za sprawą nerwowej linii basowej pojawiają się skojarzenia z dokonaniami New Order (szczególnie w "Darling"). Gdzieniegdzie pobrzmiewają też echa Florence Welch, a nawet Kate Bush ("Breaking Waves").
Problem w tym, że gdzieś umknął klimat Yang. Nawet bardziej oniryczne, eteryczne kompozycje ("Breaking Waves", "Fold") pozbawione są tego nieuchwytnego, przeszywającego, iście chemicznego elementu. Tej wciągającej, nieco tajemniczej aury, którą dotąd Pati roztaczała.