Recenzja Nneka „Soul Is Heavy”
10/02/2012
452 Wyświetlenia
0 Komentarze
3 minut czytania
Ta płyta to właściwie kontynuacja dwóch poprzednich krążków Nneki, brakuje jej jednak zdecydowanego pazura, którym mogłaby rozedrzeć muzyczny przemysł
Nigeryjska Niemka Nneka, która wydała właśnie swoją trzecią płytę to dość ciekawe zjawisko. Nie zaskakująca w sumie niczym nowym i będąca trochę hybrydą Lauryn Hill i Erykah Badu stała się bardzo popularna, szczególnie w naszym kraju. Kiedy z nią niedawno rozmawiałem zachwalała polską publiczność i komplementowała nasze wyczucie muzyki. I to właśnie chyba jest klucz – ciekawa jest raczej socjologicznie czy też geograficznie – my po prostu lubimy taką bujającą mieszankę, gdzie reggae obściskuje się z r’n’b i soulem przy hip-hopowych podkładach. A jeszcze ta egzotyka i polityczna walka o wolność w tle – choć słyszymy Afrykę, to jesteśmy w domu. Kolejny zagraniczny „polski” artysta?
Ta płyta to właściwie kontynuacja dwóch poprzednich krążków Nneki – Victim of Truth i No Longer at Ease. Tak jak tamte nie były złe, tak i ten jest całkiem przyjemny. „Soul is Heavy” brakuje jednak zdecydowanego pazura, którym mogłaby rozedrzeć muzyczny przemysł – zamiast mocno zaatakować próbuje uwodzić miłymi piosenkami, będąc tak samo nijaka jak teraz je dwie wymienione na początku idolki. Wspomniany wyżej pazur mogłoby jej naostrzyć wielu – liznęła wielkiego świata. Na płycie są przecież utwory z Ms. Dynamite (dość żywiołowy „Sleep”, w którym paradoksalnie wydaje się, że Nneka budzi się z letargu) i z Black Thought z The Roots (taka mroczna muzyka jak w ”God Knows Why” powinna się ciągnąć przez całą płytę!).
Jaka powinna być nowa Nneka a jaka nie jest? Inna. Wokalistka próbuje nowych patentów, słychać więcej rapu, ale jest on bardzo kwadratowy, bez „wczuwki” czy też luzu. Aż prosi się też o „zmianę starej śpiewki” – wiem, zabrzmi to okrutnie, ale ideologia męczy słuchacza. Nie wiadomo czy wypada przy tym lamencie i błaganiu o pomoc spękanej ziemi tańczyć czy też łapać łopatę i budować kolejną studnię. Są utwory lżejsze, jak np. „J”, ale i one giną momentami w nijakości czyniąc z Nneki artystę smooth soulową. Najbardziej boli to wszystko dlatego, że płyta momentami brzmi świetnie, także produkcyjnie. Jeśli jednak Nneka czegoś nie zmieni, nie przeżyje, nie zakocha się, a potem nie zostanie porzucona czy też nie zwątpi w istnienie Boga, to czeka ją artystyczna śmierć. Pozostanie nijaka na zawsze. I wtedy straci fanów nawet nad Wisłą.