Bez kategorii
Like

Przypowieść o kierowcy tira, albo i nie.

18/02/2012
516 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
no-cover

Podróż z Teheranu do podgranicznego Kuhestan w Afganistanie męczy. Męczą się oczy od piasku, słońca i ciągłęgo wypatrywania drogi. Męczą się płuca od ciągłęgo wdychania spieczonego powietrza.

0


 Męczą się ręcę od pokonywania ciasnych zakrętów i redukcji biegów. Męczą się popękane usta, suche na wiór. Zachłanne słońce pozarło już wszystką wodę cyrkulującą w ciele i ciągle ząda więcej. Czy ono nigdy nie zajdzie? Czy nie nadejdzie kojący chłód nocy? Noce. Noce są jeszcze gorsze. Nieoświetlone irańskie drogi wymagają pełnego skupienia, ciągłego wypatrywania nikłych śladów poprzedników, aby nie zboczyć z drogi. Na szczęście, co jakiś czas, ktoś rozbije się o skały, albo zabraknie mu wody- wtedy przy drodze widać wraki samochodów i zwłoki ludzkie. Drogowskazy. Nieustający cykl życia, łańcuch pokarmowy tak prymitywnie istnniejący. Umarli karmią zywych, dzięki śmierci może istnieć zycie. 

-To niewiarygodne. Dla wszystkich moich kobiet słońce to zbawienie. Tylko słońce pozwala im wybrać się na południe Francji, w dzień prezentować skąpą konfekcje i długie nogi na kamienistej plaży, a wieczorem chodzić po knajpach i sklepach, prezentując nabytą opaleniznę. Wtedy słońce jest tez moim zbawieniem. Pozwala mi je podziwiać i uwodzić. A teraz? Teraz słońce chce mnie zabić. Gra o życie. Albo ono albo ja. 

– To przeciez zupełnie inczej. Z tej walki Ty nie wychodzisz zwycięsko. Słońce nadal istnieje- nie zabijasz go. To raczej ucieczka. Ty spierdalasz- jak Cię dogoni to… – tu na jego twarzy wymalował się grymas, który zawsze towarzyszy rozmowom o śmierci kierowców pośrodku patelni- a jak dobrze spierdolisz to wrócisz do domu. Słońca nie pokonasz.

– Tu się mylisz. Gra toczy się tutaj. Na pustyni. Kiedy ono chce pojedynku, woła mnie, zebym zajwił się tutaj. Wtedy ja odchodzę od moich kobiet, wsiadam w samochód i jadę. Jeśli mnie pokona- wiadomo, a jeśli ja wygram, ono staje się moim niewolnikiem. Słuzy mi. Opala moje kobiety, ogrzewa morza, nalewa mi piwa. Dostarcza mi wszystkiego, czego potrzebuję. Ale raz na jakiś czas się buntuje. Pomyśl, Ty byś się nie zbuntował? Przeciez to dzięki niemu mam wszystko, co dla mnie najważniejsze. Codziennie otrzymuję zycie, takie jakie lubie najbardziej. A ono co z tego ma? Sześć godzin snu. Bez urlopów, wolnych sobót. To doprowadza go do frustracji i wtedy lądujemy tutaj. 

– Co Ty bredzisz stary! To tak jakbyś uznał, że z fiskusem toczysz bitwę. Jak przez wiele miesięcy nie ma kontroli to dzięki niemu możesz zyć tak jak lubisz, bo nie zabiera Ci pieniędzy. Dzięki niemu, masz te swoje kobity, francuskie piwo, samochód i plażę. A jak mu się zbrzydnie być Twoim "niewolnikiem" to dowala Ci kontrolę. I tak jak ze słońcem- Ty wygrywasz- panienki, drinki z palemką i fiskus niewolnik, on- domiar podatkowy, grochówka, brudne galoty, Grudziądz i rozwodniony browar! 

***
 

A z tej przypowieści morał taki, ze… punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia? Albo, ze ludzie są głupi? Ta przypowieść chyba nie ma morału. Taka niemoralna przypowieść. 

Ostatnio modnymi się stały obrazki, gdzie poszczególne grupy społeczne (studenci anglistyki, filozofii, support techniczny, informatycy, kelnerzy,dziennikarze, geje ipt) przedstawieni są z punktu widzenia innych. Najczęściej jest to 6 obrazków podpisanych: "What my friends think I do", "What my parents think I do" "What society thinks I do" "What (tu ktoś dowolny, w zależnosci od typu grupy społecznej/zawodu) think(s) I do", "What I think I do" no i finalne "What I actually do". Znacie to prawda? Kazdy moze znaleźć coś dla siebie. Nie prawda. Po długich poszukiwaniach, niestety nie dokopałam się do "Przedsiębiorców", albo "pracodawców". Dziwne. Przeciez to byłoby badzo zabawne. Nie pozostałam jednak obojętna. Po mojemu powinno być tak:

What my friends think I do-> tu jakiś obrazek z człowiekiem taplającym sie w pieniądzach, albo w inny sposób zajmujący się ich trwonieniem

What my parents think I do-> małe dziecko bawiące się w sklep przy pomocy zabawkowej, plastikowej, zółtej kasy

What society thinks I do-> tutaj dwa obrazki: pracodawca krwiopijca znęcający się nad pracownikiem (np. sekretarką); dopisek "then" i obraz człowieka w hamaku popijającego drinka z palemką, pykającego cygaro, w kapeluszu słomkowym wylegującego się w cieniu palmy kokosowej.

What government thinks I do-> obraz złodzieja, albo  innego wydrwigrosza kombinującego jakby tu tylko nie zapłacić podatku

What I think I do-> nie wiem jak, ale tu nalezałoby zobrazować zbawcę świata. Może Jezus Nazarejski, albo inny Mohamed?

What I actually do-> człowiek z przekrwionymi oczami siedzący przed komputerem, otoczony kubkami po kawie, szukający najtańszego transportu/ drukarni/ sprzętu. ALBO. ilustracja obywatela o zagubionym spojzeniu, obsypanego podaniami o urlop. 

Trafne? Mam jeszcze takie o snowboardzistach. Ale to na inny raz.

 

Ukłony,
niemającynicnacelu
Lombard Z.

0

LombardZ

Beznamietna opowiesc, która jeszcze nikogo nie zachwycila, co wiecej, na to sie nie zanosi. Fascynujaca, oczarowana, zakochana. Rowerem. Na desce. Zastawiona w Lombardzie Zludzen, gdzie ziemia jest plaska jak wewnetrzna czesc dloni.

31 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758