Moje początki w branży.
Miałem być tylko pasażerem w samochodzie służącym do przemycania papierosów. I miałem mieć oko na biznes. Miałem też sobie wybrać kierowcę, z którym bym współpracował.
M. uważałem za twardziela. Miałem nadzieję, że będzie równowagą na mój brak pewności siebie w tych sprawach. Zaproponowałem mu pracę. Pieniądze miały być argumentem, lecz powiedział, że robi to przede wszystkim ze względu na mnie, bo mnie lubi.
Najpierw pojechałem z organizatorem do Niemiec żeby zapoznać się z terenem i z osobami, które miały odbierać towar. Byli to Wietnamczycy. Uczestniczyłem jako obserwator w jednej transakcji. Chociaż osobiście nie miałem nic nielegalnego, bardzo się denerwowałem. Co dopiero gdy to ja będę przeprowadzał rzecz od początku do końca. Brrr. Dręczyły mnie coraz większe wątpliwości. Że się po prostu do tego nie nadaję. M. to co innego. W ogóle się niczym nie przejmował. I jeszcze mi dodawał odwagi. Tak jak tego zresztą oczekiwałem.
I "nadeszła wiekopomna chwila". Pojechałem w swój pierwszy samodzielny kurs. Denerwowałem się strasznie. Wybraliśmy przejście graniczne w G. Wydawało się, że to najkrótsza droga do Berlina, naszego celu. Tak się trząsłem z przejęcia, że musiałem wypić setkę wódki by się uspokoić. Do przejścia granicznego była kolejka samochodów. W końcu przyszła nasza kolei. Polscy celnicy nie robili żadnych problemów. Zaraz nas przepuścili. Niemieccy obejrzeli dokładnie z zewnątrz samochód, popukali tu i tam, w końcu zapytali po polsku:
– Spirytus, papierosy?
Kierowca próbował być dowcipny:
– Nie dziękuję. Nie piję i nie palę.
Celnicy byli chyba przyzwyczajeni do takich odzywek. Tym razem nie robili nam więcej trudności. Niemcy stały dla nas otworem. Przynajmniej mi się tak wydawało. C.d.n…