Subiektywizm czy obiektywizm same w sobie są pojęciami wieloznacznymi. Oba – poprzez pozorną przeciwstawność znaczeń – próbuja świat porządkować, dzielić, według pewnych nie do końca jasnych reguł. Bo gdybym zapytał ilu ludzi musi wygłosić daną tezę, żeby opinia subiektywna uznana była za obiektywną (?) – otrzymam różne odpowiedzi. Prawdopodonie parę milionów, może milirad – a może tylko jeden! A przecież jeśli jeden, to powstaje równość: subiektywizm=obiektywizm. I tak jest w istocie. Myślę, więc dzielę. Mówię np. to światło jest czerwone a to zielone. Ale według jakiego wzorca – zapyta naukowiec? Bo nasze oczy widzą kolory nieznacznie różnie. Co do diabła znaczy nieznacznie? Prawie … Na ile – prawie? I co ma do tego diabeł? No to może są jakieś normy … A kto ja ustalał i według jakich reguł? Zespół naukowców … A z jakich środkowisk naukowych, z jakich ośrodków – zachodnich czy wschodnich? itd. Konsensus jeśli istnieje będzie zwykłym kompromisem pomiędzy różnymi poglądami, a więc będzie miał włąściwość (?) tymczasowości – a nie wieczności … bo przecież każda inna grupa naukowców, ustaliłaby ten konsensus … "nieznacznie" inaczej …
I słowa rozsypują się i sieją coraz bardziej i coraz dalej … a żadne z nich nie jest istotą rzeczy, istotą tego co szukamy, tylko nieudolną próbą zamknięcia jednym nazwaniem, jednym słowem tego czego nie da się zrozumieć. I tak tez jest ze słowami: subiektywizm i obkiektywizm. Wieloznaczne, kręcace się wokół czegoś, co jest tylko umową (?), a poza umową – nie istnieje …
* * *
A ja za słowa … i po słowie. Moment przeżywania piękna jest krótki. I trudno go opisać – bo słowa niedoskonałe tego nie potrafią. Nawet najpiękniejsza ich paleta nic nie znaczy … dopóki nie pociągniemy jej pędzlem rytmu. To o czym myślimy, to co odczuwamy, musi mieć rytm – bez rytmu słowa są tylko pustymi emblematami zanczeń (uff … znowu za dużo piwa). Ale wracając do rzeczy – jest w Twoim tekście andantino i crescendo. Jest moment zatrzymania – to synkopa gdy mówisz: "… i stworzona przez …"., które niesie się echem, w oczekiwaniu na odbicie "… nieznanego …", i jeszcze później: "… kreatora …".
Oczywiście to sposób w jaki ja to rozczytałem. Każdy rozczytuje to własnym, innym rytmem.
A skąd te rytmy pochodzą? No, od serca ale i od Księżyca, od planet i gwiazd … i od rytmu naszego oddechu … Zauważ, że najbardziej zwariowane tempo w tym wszystkim ma wirująca Ziemia. Czasami ogarnia nas taki niepohamowany słowotok, taka chęć prześcignięcia słowa z prędkością jej wirowania (1674,4 km/h na równiku), że aż gubimy się w słowach znaczeń.
Więc słuchajmy rytmu serca i wydobywajmy ukryre w nim słowa. Jeśli serce zabije czytając tekst, to znaczy, że ma rytm jego uderzeń.
* * *
Więc … zastanawia nas ten niepokój wywołony tą niespodziewaną konfrontacją dwóch różnych światów. Swój określasz jako zewnętrzny. Myślę, że tak samo myślą Betlejemitki. One pragną swojego, tak samo jak my pragniemy naszego. Nie ma tu żadnej różnicy. Jeżeli jest, to tylko w estetyce doznań. Bo one rozmyślają w ciszy pustych cel, a my w huku i zgiełku życia. I myślę, że mają tyle samo "potworów" co my, bo przecież żyją tam by z "potworami" się zmagać a nie tylko wygodnie spędzac czas. Więc na swój sposób też jesteś Betlejemką, tylko istniejącą w innym czasie i innej przestrzeni.
* * *
Czy można wyjść poza nasze EGO? W każdym, nawet najdrobniejszym działaniu, przejawia się nasze JA. I od tego nie ma ucieczki. Więc co nam pozostaje? Równoważyć je – tak jak równoważy się wagę. I to powinniśmy czynić cały czas – szukać kompromisu pomiędzy różnymi, nawet najbardziej skrajnymi poglądami. Czyli nie w odrzuceniu, ale w akceptacji różnych, rozmaitych religijnych wyznań – tkwi istota zrównowazonego życia duchowego.
Słusznie dostrzegasz potrzebę dogłębnej analizy każdego z nich. Przyznajesz, że sama przeszłaś parę "zniewoleń umysłu". Ale właśnie w ten sposób, uzyskiwałaś coraz bardziej zrównoważony pogląd na istotę Boga.
Więc raczej w pomnażaniu wiedzy, a nie w dzieleniu jej na to co dobre i to co złe – jest droga do pełni istnienia.
Dowód:
Tylko poprzez akceptację różnych poglądów, różnych ludzi, uzyskujemy łaskę przepływu energii od Boga. Poprzez bycie wszystkim – co oznacza bycie nikim – stajemy się jego odbiciem. Pokochaj wroga tak samo jak bliźniego swego – czyli zrównoważ dobro ze złem by poznać smak niezależności od każdego i od wszystkiego – i jednocześnie jedności z każdym i ze wszytskim.
zmi to pewnie jak relatywizm, którego nie akceptujesz. Ale zaprawdę powiadam Wam, brak choćby jednej akceptacji czyni nas niewidomymi. I tak rozumiem słowa Chrystusa – "… poznacie ich po owocach …".
* * *
Ja to rozumiem. Ale rozumiem to jako człowiek.
Posłuchaj – ale od końca:
"Małe słowa, są jak kamyki rzucane do potoku. Z poczatku nie robi to wielkiej różnicy, ale po jakimś czasie, rzucanie tych małych słów, tych małych kamyczków – zmieni nurt potoku".
"Ktoś powie – jak to Bóg jest niczym? Przecież Bóg jest źródłem wszelkiej miłości! Tak – ale miłości do siebie. Bo przecież to my kochamy się w sobie i tylko wtedy gdy czujemy tę naszą miłość – w sobie – jesteśmy w stanie dawać miłość innym".
"Można sobie wyobrazić taki scenariusz. Wielki wybuch pobudził istnienie tego świata i sprawił, że wszystko zaczęło drgać. I człowiek jest taką materią w której drga wszystko. A z tego drgania bierze się słowo. Ale Bóg, który dotykiem swoim sprawił istnienie świata nie drga. Jest wiecznie nieruchomy. A więc jest wszystkim i nieruchomym – niczym.".
"Na dowód fizyczny tego co powiedziałem, posłużę się przykładem bezwładności – takiej cechy materii, o której nie wiemy, skąd pochodzi. Jeżeli chcemy zmienić położenie materii możemy zrobić to w dwojaki sposób. Zastosować gwałtownie dużą siłę i w ten sposób wyzwolić w materii bezwładność – czyli jej niechęć do zmiany położenia. Albo działając delikatnie, stopniowo zwiększając siłę i w ten sposób przesuwając ciało do innego położenia równowagi. Tak dzieje się, gdy "homeopatycznie" małym słowem oddziaływujemy na człowieka. (Na tym polega również manipulacja informacją)".
"Bóg jest wszystkim – czyli NIKIM. Bo gdybyśmy spełnili wszystkie nasze pragnienia, żeby go poznać i użyli wszystkich możliwych słów tego świata – wiedzielibyśmy wszystko, a wtedy NIC – czyli Bóg – byłoby nam wiadome. Jak długo drga nasza materia tak dlugo będziemy wymyślać słowa. I nawet po śmierci nadal drgają nasze cząsteczki. Śmierć świata fizycznie jest niemożliwa – bo nie można osiągnąć temeratury 0st Kelwina. A więc nigdy nie będziemy w stanie osiągnąć boskiej nicości. I nie jest to przyczyną rozpaczy – ale wiecznej, bycia NIKIM z NIKIM – radości".
"Słowa są ludzkie, a Bóg nie jest słowem, bo Bóg nie istnieje – w ludzkim słowie. I nawet powiedzieć – nie istnieje – jest nadużyciem, bo jest to tylko zwykłym ludzkim słowem. Bóg jest bezsłowiem, Bóg jest natchnieniem, oczekiwaniem wewnętrznym – a kiedy pojawiają się słowa drganiem podszyte, stajemy się tylko człowiekiem. I słowa spierają się między nami i walczą o dominację, przegrywają, wygrywają. A Bóg jest nieruchomy. Bóg WSZYSTKO – czyli NIC – trwa".
"Jedynie zwrównoważenie wszystkich sił daje moc przepływu energii. Każde drganie materii powoduje jej zakłócanie. Człowiek jest układem drgających cząsteczek, ciagle wytwarzających jakieś słowa. Nasz głowa – nasz umysł – z punktu widzenia fizyki może być traktowany jako punkt materialny, w którym skupiona jest cała masa. A przecież ten punkt ma strukturę wewnętrzną, ma swoje biliony neuronów, które odczytują słowa – odczytują słowa drgań. Bóg nie drga. Jest wszystkim – a więc jest niczym, a każde słowo jest tylko ludzkie".
(zebrane i wysłuchane dzisiaj w czasie spaceru z Kajratem)
* * *
… myślę, że my sami, uwikłani w nasze słowa. A zaczyna się to wszystko prawie, z fundamentalnym (haha) pytaniem: Skąd się wzięliśmy? Jest to typowy przykład tzw. zapętlonego zdania. Bo słowo "skąd" zakłada pewien kierunek, w czasie, w przestrzeni – a przecież wyróżniony kierunek nie istnieje. Wszystkie są sobie równe. Słowo "się" wyraźnie wsakuzje na egocentryczny, człowieczy sposób myślenia. A "wzięliśmy" wraca jak bumerang do słowa "skąd" gdyż oba semantycznie są powiązane. Ponieważ nie można wziąść się "znikąd", więc musimy wziąść się "skądś" – nieprawdaż?
I tysiące ksiąg jeszcze powstanie na ten temat i miliony słów, które zatoczą koło i wrócą do tego samego miejsca na kole – którego nie ma. Świat słów człowieka jest dwuwymiarowy i jest na powierzchni kuli jego trzech wymiarów w których żyje. Wydaje się więc, że kierunek poszukiwań prawdy powinien być odwrotny. Nie szukajmy jej w coraz większych wymiarach, ale w wymiarze 1, albo 0.
* * *
A może to czysta hipokryzja przelewania zbyt pełnego nieszczęść świata w to, co było początkiem próżności? Bo próżnością było Indian zabijać. A każdy mord pomnaża się w tempie geometrycznym. Więc świat pognał za rozwojem w takim samym stopniu jak za nieszczęściem. I teraz, gdy puchar goryczy pomieszanej z rozkoszą przelewa się, czas go wylać, by ujrzeć na jego dnie – "nieszczęsnych" indian?