W trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej wszedłem w pewien spór z osobą, której argumenty były, jak to często się zdarza przy pseudopolitycznych sporach, nieracjonalne, nieadekwatne i ubliżające. Próbowałem najpierw wskazać ich wewnętrzną niekonsekwencję i niespójność, ale podobnie jak w przypadku Niesiołowskiego, nie zrażało to w najmniejszy sposób tejże osoby. Próbowałem w różny sposób powstrzymać nieprzyjemne dla mnie, napastliwe kolejne rewelacje, przesyłane mi mailem, sms-em i innymi kanałami. Najpierw prosiłem o zachowanie minimum logiki i odnoszenie się do wypowiedzianych przeze mnie argumentów, zamiast zużytych klisz i schematów funkcjonujących w prasowym obiegu. Następnie zacząłem stosować równie absurdalne argumenty odwrócone w druga stronę, żeby pokazać, że taka droga do niczego sensownego nie doprowadzi. W końcu, zrezygnowany i zdesperowany wszedłem w role osoby, którą rozmówca […]
W trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej wszedłem w pewien spór z osobą, której argumenty były, jak to często się zdarza przy pseudopolitycznych sporach, nieracjonalne, nieadekwatne i ubliżające. Próbowałem najpierw wskazać ich wewnętrzną niekonsekwencję i niespójność, ale podobnie jak w przypadku Niesiołowskiego, nie zrażało to w najmniejszy sposób tejże osoby. Próbowałem w różny sposób powstrzymać nieprzyjemne dla mnie, napastliwe kolejne rewelacje, przesyłane mi mailem, sms-em i innymi kanałami. Najpierw prosiłem o zachowanie minimum logiki i odnoszenie się do wypowiedzianych przeze mnie argumentów, zamiast zużytych klisz i schematów funkcjonujących w prasowym obiegu. Następnie zacząłem stosować równie absurdalne argumenty odwrócone w druga stronę, żeby pokazać, że taka droga do niczego sensownego nie doprowadzi. W końcu, zrezygnowany i zdesperowany wszedłem w role osoby, którą rozmówca chciał we mnie widzieć i zaserwowałem serię ironicznych żartów, przekraczających w równym stopniu co dyskutant, wszelkie granice dobrego smaku i wyczucia. Nie mam nic przeciwko ostrej wymianie zdań, nie mam problemu z dostosowaniem poziomu języka i argumentacji do rozmówcy, z reguły okazuje się jednak, że ostrość sądów jest do zaakceptowania tylko w jedną stronę. Osoba ta zerwała w końcu ze mną kontakt, co pozwoliło mi na nabranie oddechu i zastanowienie się nad całą sytuacją.
Powyższy opis nie jest spowodowany chęcią odreagowania frustracji, będącej wynikiem porażki komunikacyjnej z jedna konkretna osobą. Powyższy opis jest przykładem dość typowej sytuacji niemerytorycznego, plemiennego sporu, który toczy się niemal na każdym rogu. Jest to spór w którym argumenty odnoszące się do pochodzenia, wykształcenia, wysokości pensji są do przyjęcia gdy chcemy zdyskredytować jedną stronę, ale potępiamy i wyśmiewamy te same argumenty jeśli padają one w drugą stronę. Bardzo wygodnym w ostrzejszej dyskusji zarzutem jest m.in. stosowanie argumentu ad personam. Jeśli używa się formy "wyborcy danej opcji to niewykształceni, słabo zarabiający głupole", to stwierdza się demograficzny fakt. Gdy natomiast użyć formy "głosujesz na tą opcję bo jesteś niewykształconym słabo zarabiającym głupolem" – to już jest nie do przyjęcia, bo to jest argument ad personam. Przyznaję natomiast, że nie widzę wielkiej różnicy w poniżającym charakterze jednego i drugiego określenia.
Wpadła mi jakiś czas temu w rękę książeczka Slavoja Żiżka pt. "Kruchy absolut". Książka traktuje o relacjach marksizmu z chrześcijaństwem, co juz samo w sobie jest tematem ciekawym. Jednak jak to u Żiżka, możemy co i rusz natknąć się na fragmenty, które doskonale pasują do różnych innych, nie związanych z głównym tematem aspektów rzeczywistości. Już na stronie 15 znalazłem interesujący fragment który pozwolił mi zrozumieć strukturę opisywanego wyżej zjawiska:
"Przykład Kusturicy pozwala nam rozpoznać logikę przemieszczonego rasizmu. Ponieważ Bałkany sa w sensie geograficznym częścia Europy, zamieszkiwana przez białą ludność, to rasistowskie klisze – których nikt dzisiaj, w tych naszych politycznie poprawnych czasach, nie śmiałby stosować do ludnosci afrykańskiej bądź azjatyckiej – mogą być do woli przypisywane właśnie ludziom z Bałkanów. Walki polityczne na Bałkanach porównuje sie do śmiesznych operowych intryg; Ceausescu przedstawiano jako współczesną reinkarnacje hrabiego Drakuli… Co więcej, jest tak, jakby w obrębie samego rejonu bałkańskiego Słowenia była najsilniej wystawiona na ten przemieszczony rasizm, ponieważ jest najbliżej Zachodniej Europy. Gdy w wywiadzie na temat swojego filmu Underground Kusturica potępił Słoweńców jako naród austriackich parobków, nikt nawet nie zareagował na jawny rasizm tego stwierdzenia, był on do przyjęcia, ponieważ "autentycznie" egzotyczny artysta ze słabiej rozwiniętej części byłej Jugosławii atakował jej najbardziej rozwinięta część…"
Wracając na nasze polskie podwórko, tacy (odchodzący mam nadzieję) politycy, jak Palikot, Niesiołowski i jeszcze paru innych, demolują polski dyskurs publiczny nie tylko swoim chamstwem i grubiaństwem. Demolują przede wszystkim głowy telewidzów epatując ich na co dzień przemieszczoną na politycznego przeciwnika niezwykle agresywna formą RASIZMU. Rasizmu, który usprawiedliwia i pozwala na żarty w stylu "powinniśmy pozwolić wyjechać wszystkim pisiorom do Chicago, a następnie zabrać im pozwolenia na powrót". Już widzę, co by się działo (i popierałbym to oburzenie), gdyby zamiast pisiorów, ktoś użył określeń "Żydzi" albo "geje"? Ten przemieszczony rasizm jest przezroczysty do tego stopnia, że nawet jeśli jakoś podskórnie wyczuwam niestosowność pewnych "argumentów" i "diagnoz", to nie jestem w stanie odpowiednio zareagować nazywając rzecz po imieniu. A przecież bez przywrócenia wartości zasadom europejskiego dziedzictwa kulturowego – dialogu, tolerancji, walki z wykluczeniem – nie będzie żadnej modernizacji naszego kraju w każdym możliwym aspekcie.
***
Tekst ten napisałem w lipcu 2010 roku, zatem długo przed wypadkami łódzkimi, które w zdecydowanie zbyt namacalny sposób udowodniły fizyczną skuteczność i konsekwencje przemieszczonego rasizmu, z którym nikt z naszych jaśnie oświeconych postępowych lewako-libertynów nie ma najmniejszej ochoty walczyć. Warto jednak nazywać po imieniu pewne zjawiska, by nie dać się zwieźć manipulatorom, którzy pod pozorem walki z faszyzmem własnie faszyzm wprowadzać zamierzają.