PRL a III RP próba oceny politycznej
27/08/2011
455 Wyświetlenia
0 Komentarze
23 minut czytania
W przeciwieństwie do czasu PRLu, gdzie „wszystko było jasne”, okres III RP charakteryzuje się pełną nieświadomością Narodu z faktu,że jest On celem zmasowanej agresji.
Okres PRLu to czas dominacji prymitywnej XIX-wiecznej filozofii materialistycznej. Wschodni okupant wcielał ją w życie ignorując całkowicie wymiar duchowy człowieka. Podobnie jak brunatni socjaliści z hitlerowskich Niemiec, tak ich czerwoni koledzy z ZSRR opierali się wyłącznie na materialnych atrybutach swej dominacji. Z tego też powodu ich sukces był ograniczony.
Rola i miejsce PRLu w „rodzinie państw socjalistycznych” były jasno zdefiniowane. Każdy wiedział też jakie są granice swobód narodowych wyznaczonych przez Kreml w ramach tej „rodziny”. Polska miała być ateistycznym państwem „robotników i chłopów” wdrażającym wraz ze Związkiem Radzieckim jedynie słuszną idee komunistycznego raju. Toporna azjatycka propaganda nie próbowała manipulować człowiekiem, a jedynie wtłaczać mu na siłę „ideały socjalizmu”. Nawet najgłupsi członkowie społeczeństwa nie wyłączając funkcjonariuszy partyjnych nie wierzyli w tą retorykę i traktowali ją jako swoistą formę świeckiego rytuału wymaganego przez pogardzany przez nich w głębi duszy Kreml. Wszyscy zdawali sobie też jasno sprawę ze smutnego faktu całkowitej zależności Polski od sowieckiego okupanta.
Programowa walka z Wiarą Katolicką koncentrowała się na niszczeniu materialnego Jej przejawu, jakim były struktury Kościoła. Jak na prawdziwych materialistów przystało, komuniści pozbawiali Kościół majątku, represjonowali księży i administracyjnie ograniczali możliwości Jego funkcjonowania, ignorując przy tym cały wymiar duchowy Chrześcijaństwa. W rezultacie pozostawili prawie w nienaruszonym stanie, to co chcieli zniszczyć- Wiarę w Zbawiciela. Na dodatek zaniepokojona atakami hierarchia Kościelna upatrywała w zniewolonym Narodzie sojusznika w tych zmaganiach, wspierając go zarówno w wymiarze duchowym jak i materialnym.
Sytuacja uległa diametralnej zmianie w momencie „transformacji ustrojowej”. Nowy (zachodni) okupant do ujarzmienia Narodu zastosował znacznie bardziej wyrafinowane metody, odrzucając fizyczną przemoc na korzyść manipulacji za pomocą wypracowanych i sprawdzonych w „demokracji” metod inżynierii społecznej. W kraju zapanowała upragniona wolność i nikt nikogo do niczego nie zmuszał.
W przeciwieństwie do czasu PRLu, gdzie „wszystko było jasne”, okres III RP charakteryzuje się pełną nieświadomością Narodu z faktu,że jest On celem zmasowanej agresji. Odbywała się ona i nadal odbywa na płaszczyźnie materialnej (gospodarczej) i duchowej (obyczajowej) ale zawsze za pomocą niezauważalnych dla ofiary metod pośrednich takich jak: manipulacja, kłamstwo, otumanianie i demoralizacja. O jej mechanizmach pisałem szczegółowo zarówno w dwu ostatnich publikacjach, jak i wielu poprzednich.
W ciągu dwudziestolecia III RP, bez najmniejszego odruchu sprzeciwu Naród pozwolił się doszczętnie ograbić, w procesie demokratycznym przekazał całą możliwą władzę w ręce najgorszego z dostępnych na „politycznym rynku” ugrupowania, jakim bez wątpienia jest Platforma Obywatelska, oraz dał przyzwolenie na swą degradację do roli białego murzyna w unijnej kolonii, jaką dziś stanowi nasza Ojczyzna.
Co najgorsze, prawie nikt z obywateli nie jest świadomy tej sytuacji! Skrajne patologie tego okresu sprzedane zostały społeczeństwu przez polskojęzyczne media jako normę na jedynie słusznej drodze do globalistycznego raju.
Władze III RP zastosowały w relacjach z Kościołem swoiste „zawieszenie broni”. Na płaszczyźnie materialnej pozwalają mu swobodnie funkcjonować, korzystać z odzyskanego na-powrót mienia, zagrabionego w PRLu przez komunistów. Hierarchia kościelna może swobodnie działać w ramach struktur społecznych i państwowych. Takie postępowanie łagodzi niewątpliwie konflikt na styku kościół-państwo, który wrzał w okresie PRLu. Władze kościelne nie postrzegają już struktur państwowych czy nadrzędnych nad nimi-unijnych jako wrogów.
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że wielu obecnych hierarchów popełniło (jak to się eufemistycznie określa) „nieroztropność” w swych kontaktach ze służbą bezpieczeństwa ancien régime i w obawie przed kompromitacją zainteresowanych jest w utrzymaniu przyjaznych stosunków z obecną władzą bez względu na to komu i czemu ona służy. Archiwalne informacje z okresu PRLu są bowiem w posiadaniu zarówno administrującej Polską kliki, jak i kontrolujących ją zagranicznych ośrodków decyzyjnych. Naród nie może więc dziś w pełni liczyć na wsparcie kościoła hierarchicznego.
Wspomniane „zawieszenie broni” nie oznacza jednak zaprzestania walki z Chrześcijaństwem, tyle że obecnie jest ona prowadzona w bardziej odpowiednim kierunku. Pod pozorem postępu,nowoczesności i tolerancji zwalcza się wszystkie duchowe wartości jakie Ono reprezentuje. Propaguje się relatywizm moralny, rozwiązłość, zboczenia wszelkiej maści, a przede wszystkim totalne kłamstwo, na które komunistów nigdy nie było stać.
Retuszowali oni nieudolnie rzeczywistość nazywając przykładowo strajki „przestojami w pracy”, masowe demonstracje „wybrykami chuligańskimi” itd. Obecni władcy nie wahają się nazywać nędzy „dobrobytem”, złodziejstwa „przedsiębiorczością”, kolonialnego zniewolenia „wolnością”, czy ignorancji „wykształceniem”. Na ich potrzeby nowoczesna technologia informatyczna stworzyła cały wirtualny świat, w który wierzą miliony, pomimo że nie ma on nic wspólnego z otaczającą nas rzeczywistością.
Polska nie jest w swej sytuacji odosobniona. Inne państwa i narody poddawane są podobnej kuracji. W charakterze dygresji ilustrującej ten temat pragnę zacytować fragment publikacji, w której znany serbski publicysta Nebojsa Malic przedstawia „swoje” władze w Belgradzie:
Reżim Tadica stworzył wirtualną rzeczywistość, w której destrukcja zwana jest rozwojem, złodziejstwo dobrym zarządzaniem, upodlenie źródłem do dumy, a zdrada stanu najwyższą formą patriotyzmu.
Zanim przystąpię do krytycznej oceny obecnej sytuacji, pragnę podkreślić że skoncentruję się jedynie na tych którzy potencjalnie mogliby zapoczątkować proces sanacji naszej Ojczyzny, czyli w aspekcie politycznym na szeroko pojętym obozie PiSu, a światopoglądowym na polskich katolikach.
Groteską można by bowiem nazwać próby udowadniania apostołom Urbana, że ich działania sieją samo zło i demoralizację w społeczeństwie, lub członkom Platformy Obywatelskiej, że ich ugrupowanie w możliwie największym stopniu szkodzi interesom Państwa i Narodu Polskiego. Jedni i drudzy po to właśnie zostali umocowani, a takowa krytyka była by w istocie pochwałą za wzorowo wykonywaną robotę. Zostawmy więc księciu kłamstwa pochwały jego sług i w duchu ewangelicznej pokory skoncentrujmy się na ocenie naszych autentycznych rodaków.
Obecnie na politycznym horyzoncie nie widać postaci, którą można by uznać za prawdziwego męża stanu. Na ławach opozycji sejmowej zasiada wprawdzie spora grupa osób ideowych, ale pokutuje wśród nich odwieczny polski paradygmat „klienta wielkich mocarstw”. Co prawda Polska nie funkcjonuje w próżni, a nawet wręcz przeciwnie, jest solidnie zakotwiczoną kolonią Unii Europejskiej, ale permanentne poszukiwanie rozwiązań naszych problemów przy pomocy możnych „przyjaciół” z zewnątrz zakrawa na polityczny infantylizm.
Ilustrację tej tendencji stanowić może niedawna debata sejmowa na temat raportu smoleńskiego, którą można
na youtube obejrzeć. W trakcie gorącej interpelacji parlamentarnej, Pan minister Antoni Macierewicz stwierdził autorytatywnie, że Amerykanie, w przeciwieństwie do Rosjan są naszymi przyjaciółmi. Nie umniejszając nic z niewątpliwych zasług pana ministra na polu rozpracowywania post-komunistycznej agentury, z przykrością należy stwierdzić, że zagalopował się on nieco w swych konkluzjach. Od dłuższego już czasu straszy on środowiska patriotyczne rosyjskim niedźwiedziem. Według mojej skromnej oceny rosyjskie czołgi nie ukazały się jeszcze z za zakrętu historii i wcale nie jest pewne, czy w ogóle się ukażą. Prawdą jest, że Rosjanie jako idealni kandydaci do brudnej roboty, byli bezpośrednimi wykonawcami „smoleńskiego wypadku”, ale nie ulega również żadnej wątpliwości że bez przynajmniej cichego przyzwolenia ze strony UE (Niemiec) i Stanów Zjednoczonych, nawet stary KGB-ta Putin nie odważyłby się dokonać aktu agresji na wyższych oficerach NATO, o prezydencie sojuszniczej wobec zachodu Polski nie wspominając.
Faktem jest też to,że nie Rosja ale właśnie Niemcy są „niewidocznym” okupantem Polski. Wraz ze znacznym osłabieniem pozycji USA w Europie i świecie Unia Europejska, której kraj nasz jest podrzędnym członkiem, stała się w całej pełni swoistym niemieckim „stealth empire”. Dzięki temu faktowi posiadają one pełną kontrolę nad III RP i to nie tylko przy pomocy swej agentury, ale również poprzez jawne struktury unijne. Stwierdzenie to dotyczy oczywiście również innych społeczeństw unijnych pogrążonych w błogiej nieświadomości. Pierwszymi, którzy przejrzą na oczy będą zapewne Grecy w momencie gdy Niemcy zaczną odbierać im poszczególne wyspy.
Nie ma najmniejszego powodu dla którego warto by odwracać uwagę polskich środowisk patriotycznych od tego smutnego i jeszcze dla nich „zakrytego” faktu. A niewątpliwie czyni to antyrosyjski rejwach generowany przez Pana posła Macierewicza.
Nie ma też racjonalnej przyczyny dla „koronowania” USA na przyjaciela Polski. W dwu poprzednich i wielu innych publikacjach przedstawiam powody dla których nie można uznać Stanów za naszego sojusznika. Społeczeństwo amerykańskie nie jest nam wrogie, ale samo stało się ofiarą rządzącej nim de facto kliki lichwiarzy z Wall Street i będącej na jej usługach klasy politycznej funkcjonującej w ramach obu partii politycznych tego kraju.
Fakt, że podczas niedawnej wizyty w Ameryce pan minister był przez tych polityków poklepywany, ani o jotę nie zmienia rzeczywistości. Na marginesie pragnę przypomnieć, że „magister” Kwaśniewski też był poklepywany i to przez samego imperatora Busha. I co z tego wynika? Tylko to że obaj panowie byli poklepywani.
Przez całe dziesięciolecia zachód stosuje w stosunku do Polski tą samą do znudzenia banalną taktykę pustych gestów i tą samą łajdacką zdradziecką strategię, a polscy politycy dalej biorą ją za dobrą monetę. Przez grzeczność wstrzymam się od skomentowania tego faktu.
Czas już najwyższy zerwać z infantylną praktyką stosowaną od pokoleń przez naszych patriotycznych przywódców, w ramach której, jeżeli do doktryny politycznej brakowało potężnego sojusznika, to się go po prostu imaginowało. Taki polityczny surrealizm sprowadził na naszą Ojczyznę hekatombę nieszczęść od września 39 począwszy, przez sierpień 44 a na Smoleńsku kończąc. Niewątpliwie przydałby się Polsce sojusznik, ale jak go nie ma to nie ma!!
Pomimo postępów laicyzacji, Kościół Katolicki i Katolicy ciągle stanowią istotny element na polskim firmamencie politycznym. Nie wszystkie Jego polityczne działania wydają się jednak być zbawiennymi. Szczególnym smutkiem napawa fakt ciągłego poparcia „integracji europejskiej” przez Watykan. Namawiał do niej Polaków Jan Paweł II, kontynuuje Jego linię Benedykt XVI, który w czasie niedawnej wizyty w Chorwacji, w której większość populacji jest już przeciwna integracji, namawiał tamtejszych katolików do wsparcia tego procesu pomimo „nadmiernej biurokracji tam występującej” (cytuję Jego wypowiedź za agencjami prasowymi). Czyżby Benedykt XVI uznał monstrualną biurokrację unijną za jedyne zło tam występujące?
Z politycznego punktu widzenia, zachwalanie przez państwo (Watykan) nie będące członkiem jakiejś organizacji (UE) przystąpienie do niej innemu państwu, zakrawa na dyplomatyczne faux pas. Jeśli natomiast takim działaniom przyświeca troska o dobro wyższe jakim jest re-chrystianizacja Europy zachodniej, którą katolickie społeczeństwa „wschodu” mogłyby skatalizować, to powinno się w takiej sytuacji wyraźnie to im zakomunikować. Z moich obserwacji wynika bowiem, że Polakami głosujący za przystąpieniem do Unii Europejskiej nie kierowała chęć poświęcenia się na ołtarzu re-chrystianizacji, ale perspektywa poprawy warunków swego materialnego bytowania.
Kręte są drogi Opatrzności Bożej i być może ofiara złożona przez nasze społeczeństwo zaowocuje upragnioną re-chrystianizacją, choć nic na to obecnie nie wskazuje. Zaszłością można natomiast nazwać rezultat „integracji” w postaci włączenia Polski do odrodzonego niemieckiego imperium (stealth empire).
Kościół w swym materialnym wymiarze nie może uniknąć działań politycznych, ale w miarę możliwości powinien zadbać o to by nie służyły one jednym kosztem drugich. Natomiast za niepokojący można uznać fakt, że bez względu na to czy na tronie Piotrowym zasiada „polski” czy „niemiecki” Papież, rezultaty watykańskiej dyplomacji niezmiennie służą Niemcom a szkodzą Polsce i innym krajom tego regionu. Ewentualnym krytykom takiej optyki pragnę w tym miejscu przypomnieć, że zgodnie z doktryną samego Kościoła Katolickiego, Papież jest nieomylny jedynie w sprawach wiary. Świeccy katolicy mają prawo a nawet obowiązek kierowania się w swym politycznym działaniu własnym sumieniem i dobrem własnego Narodu a nie wytycznymi watykańskiego sekretarza stanu.
Na obecnym etapie pozostaje nam jedynie nadzieja, że kolejny Papież skoryguje tą ewidentną niedoskonałość polityki watykańskiej.
Nic na świecie nie jest doskonałe i z tego powodu również polscy katolicy wykazują wiele niedoskonałości. Jedną z głównych jest to co pozwoliłem sobie nazwać umownie „skłonnością do mesjanizmu”.
Z okazji niedawnej rocznicy „Cudu nad Wisłą” , JKM wyraził pogląd że określenie to celowo wtłoczyli Polakom nasi wrogowie. Starali oni zakodować w polskiej podświadomości przeświadczenie, że Polak nie może wygrać z Rosjaninem czy Niemcem, a jeśli ma to miejsce to tylko w postaci „cudu”. Dzięki swym mesjanistycznym skłonnościom Naród łatwo przełknął taką wersję.
Zwycięstwo nad Bolszewikami w 1920 było wynikiem zastosowania przez wybitną polską generalicję pionierskiego na owe czasy konceptu wojny błyskawicznej (blitzkrieg), polegającej na szybkim przegrupowaniu mobilnych związków takich jak kawaleria czy wojska pancerne, w celu zaskoczenia i rozbicia przeważających sił wroga.
Każdy inny naród na naszym miejscu roztrąbiłby po świecie chwałę geniusza swych generałów, ale nie Polacy. Oni skromnie ofiarowali laur zwycięstwa Jasnogórskiej Pani. Nie wiem czy Królowa Polski zadowolona jest z tego nieproszonego zaszczytu, przypuszczam natomiast że głęboko zasmuca Ją polski infantylizm.
Również dziś, rzesze katolików odbywają pielgrzymki na Jasną Górę, gdzie u stóp Królowej Polski składają swe troski. Po ochłonięciu z duchowej ekstazy zwijają proporce i sztandary i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wracają do domu,….oczekując na kolejny wyimaginowany „cud”. Na najwyższą pochwałę zasługują wszelkie praktyki religijne, ale ich rzetelne wykonywanie nie zwalnia katolików od przyziemnych działań materialnych. Nie oczekujmy więc, że NMP zastąpi swymi przybocznymi aniołami „premiera” Tuska czy „prezydenta” Komorowskiego. Jeśli chcemy by te osobniki zniknęły raz na zawsze z horyzontu naszej polityki, musimy dokonać tego sami!
Pozytywnym przykładem takiej koncepcji katolicyzmu jest Radio Maryja z jego dyrektorem ojcem Rydzykiem na czele. Dlatego też znajduje się ono w ogniu wściekłych ataków wszystkich „postępowych sił”.
Nie na Redemptorystach, czy innym zakonie spoczywa jednak obowiązek pracy dla dobra Ojczyzny, ale na świeckich członkach kościoła. Zadaniem kościoła jest jedynie ich poprawne uformowanie. Miejmy nadzieję, że zarówno jedni jak i drudzy wywiążą się rzetelnie z ciążących na nich obowiązków. Co daj Boże Amen!