Ulubionym fetyszem politycznych przegrywaczy, a czasem także oszustów jest praca u podstaw.
Ulubionym fetyszem politycznych przegrywaczy, a czasem także oszustów jest praca u podstaw. To jest coś czym można rozkochać każdego: nauczyciela z prowincji czekającego na podwyżkę, urzędnika państwowego i samorządowego, który chce siedzieć na swoim stołku przez następne dwie kadencje, a nawet blogerkę na emigracji. Praca u podstaw bowiem daje tym wszystkim ludziom poczucie, że spełniają swój obowiązek. Co robią? – spytacie. Nic. Po prostu nic. Albowiem wytrych z napisem „praca u podstaw” służy temu jedynie by nic nie robić. Dlaczego tak się dzieje? Otóż przede wszystkim dlatego, że trudno znaleźć dziś jakieś podstawy, czyli ten tak zwany lud, do którego wzdychają wszyscy kanciarze. Ludu nie ma, a jeśli gdzieś jest nie jest zupełnie zainteresowany żadną pracą, a u podstaw czyli u siebie, to już szczególnie. Ludzie zaś głoszący potrzebę pracy u podstaw albo wcale nie ruszają się ze swoich gabinetów ograniczając się do głoszenia, albo ruszają w poszukiwaniu wymienionych podstaw z zaciśniętymi zębami i nienawiścią w sercu. – Co za dureń to wszystko wymyślił – zastanawiają się przy tym. I jak tylko widzą kogoś, kto choćby z pozoru przypomina ich target, czyli lud prosty, najchętniej daliby mu w mordę. I czasem dają.
A jednak motyw pracy u podstaw, zmiany mentalności, przebudowy społeczeństwa, powraca. Dlaczego? No dlatego, że jest wygodny dla wszystkich politycznych aspirantów, łatwo pod tę pracę u podstaw konstruować budżety, pisać programy, rozwodzić się szeroko nad koniecznością jeszcze intensywniejszej pracy u podstaw, a wszystko to ciągnie się lata całe i daje chleb oraz spokój ducha wielu ludziom. Dlatego praca u podstaw jest konieczna. I będzie się o niej mówić jeszcze długo.
Motyw ten, wymyślony w dalece nieciekawych czasach, mający skanalizować emocje popowstaniowe i odwrócić uwagę ludzi od narastającego zamordyzmu najjaśniejszego pana i jego gangu, jest potrzebny ludziom jak świeże powietrze. Tym ludziom, którzy na nim budują swoją pozycję, bo przecież nie mnie czy toyahowi, czy komukolwiek z przychodzących na ten blog. Daje on im komfort szczególny, istotną przewagę – oto w ich ręku jest idea, którą można przyłożyć do tych drugich, do gorszych, do słabszych, do brudniejszych i głupszych. I za pomocą tej idei zmieniać ich życie. Oczywiście zmieniać tak, by istotnie nic się nie zmieniło, bo wtedy zmieniający traci podstawę egzystencji. Kłopot tylko ze znalezieniem tego targetu, tych słabszych, głupszych i brudniejszych. Starać się jednak trzeba, w ostateczności można kogoś wynająć, żeby udawał wspomniany target. Tak jak to z wdziękiem czynią w salonie24 Czarek Krysztopa i Marcin kaka.
Drugim ulubionym fetyszem naszych bohaterów jest „rozwiązanie siłowe”, zwane także czasami „wzmacnianiem władzy”. Miłość do tego narzędzia wypływa wprost z niezrozumienia okoliczności w jakich przyszło działać takiemu choćby Piłsudskiemu w 1926 roku. Wyrasta także owa miłość na złudnym poczuciu siły, albowiem zawsze tak jakoś jest, że wszyscy głoszący potrzebę wzmacniania władzy w Polsce, sami tej władzy, ani siły nie mają. I doprawdy nie wiem skąd biorą przekonanie, że siła tejże władzy nie zwróci się przeciwko nim. Oczywiście, że się zwróci, bo w Polsce po roku 89 władzę i siłę, a także możliwości mają ciągle nie ci co powinni. Tak więc gadanie o rozwiązaniach siłowych, kryteriach ulicznych, wzmacnianiu władzy jest działaniem zbrodniczym. Po prostu. I czystą prowokacją. Władza wzmacnia się bowiem zawsze przeciwko komuś. A konkretnie przeciwko najsłabszym, z których robi się tak zwanego Karola, czy jak kto woli ofiarnego kozła. Oni stają się wrogami, im propaganda przypisuje całe zło. I my to obserwujemy od lat w stosunku do PiS i ludzi z tą partią sympatyzujących. Jeśli więc ktoś z tejże partii zaczyna mówić o wzmacnianiu władzy, sile i podobnych sprawach, możemy śmiało uznać, że zwariował albo został do tej roboty wynajęty.
Cóż więc czynić? Ja to już pisałem, ale jeszcze powtórzę – obywatele muszą czuć się właścicielami. To jest warunek konieczny, by w ogóle zacząć mówić o Polsce, zmianach i reformach. W dodatku ich własność nie może być dla nich obciążeniem. Przeciwnie własność powinna być źródłem nielichych korzyści, bo tylko wtedy właściciel będzie nią zainteresowany. Każdy kto zamierza ograniczać własność jest wrogiem. Im mniej własności pod kontrolą państwa tym lepiej. Mam tu na myśli także własność Kościoła. Na tę bowiem własność także są już zakusy. Tak to już w dziejach jest, że państwo zbliżające się do dyktatury zaczyna od wyciągnięcia ręki po majątek Kościoła. To jest pierwszy i najważniejszy sygnał. I nie zastanawiajcie się czy to dobrze czy źle, czy księża i biskupi mają dużo czy mało. Nie zastanawiajcie się, bo ta ręka wyciągnięta w kierunku kont i skarbców diecezjalnych jest w istocie ręką wyciągniętą w kierunku waszych portfeli oraz w kierunku waszego życia, które łatwo może być położone na szali. Kalkulacja jest prosta – państwo zamierzające kontrolować każdy rodzaj własności, albo choćby uszczuplić inne niż swój rodzaje własności to moloch. I wkrótce przyjedzie on po wasze dzieci. Nie można z nim współpracować, nie można mu służyć i nie można go wielbić. Trzeba to zwalczać czym się da.
I nie mówcie mi, że to co tu piszę to liberalizm, to nie jest to język na dzisiejsze czasy. Wobec rekwizytów politycznych, którymi posługują się poważni gracze, nie można mówić serio o tym, że nasze państwo zostanie wzmocnione tak, by nas ochronić i jeszcze dać nam zarobić. Jeśli zostanie ono wzmocnione, to tak jak PRL – przez obcych i przeciwko nam. Siła naszego państwa powinna płynąć z siły każdego z nas, a ta bierze się między innymi z własności i z wiary. Bez tego leżymy. Dlatego właśnie cały czas próbują własność i wiarę podmienić na pracę u podstaw i wzmacnianie państwa. To czarna propaganda.
Żeby się otrząsnąć musimy mieć jakiś sukces. Poważny i natychmiastowy. Ludzie, którzy proponują czekanie, niech lepiej milczą. Na razie sukces będzie miała PO, bo zbliża się czas EURO i wielkiej propagandy, a być może nawet rozwiązań siłowych wymierzonych w PiS. Dlatego właśnie PiS winno się otrząsnąć i taki sukces nam dać. To się niestety nie może odbyć bezstresowo i wymaga od polityków tej partii czegoś więcej niż standardowa wiecowa aktywność. Czy oni potrafią dać nam taki sukces? Ja nie wiem.
Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl, gdzie można kupić książki moje, toyaha, oraz płyty z polską muzyką ludową. Książki można także kupić w księgarni Tarabuk w Warszawie przy Browarnej 6, w sklepie Foto Mag przy stacji metra Stokłosy, w księgarni Karmelitów w Poznaniu przy Działowej 25, oraz w pensjonacie „Magnes” w Szklarskiej Porębie. Są także w Londynie, w polskiej księgarni mieszczącej się w budynku POSK.
Przypominam także, że w dniach 20-22 kwietnia odbywają się w Warszawie targi książki katolickiej, na których będę obecny ze swoimi książkami i książką Toyaha. Zapraszam. Miejsce akcji – plac Zamkowy, arkady Kubickiego.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy