Pozory mylą – rzekł jeż do szczotki.
Nie jestem pewna czy wszyscy wiedzą, że pracownicy sklepów jubilerskich i wielkich hoteli w Paryżu mają formalny zakaz etykietowania ludzi, czyli kwalifikowania ich na podstawie tak zwanych znamion zewnętrznych. Zbyt często się zdarzało, że wypraszali za drzwi-ze stratą dla właściciela- jakiegoś milionera abnegata albo arystokratkę w stroju niedbałym. Etykietowanie jest przeciwieństwem rozpoznania, gdyż opiera się na ogół na sprawach drugorzędnych, pozornych.
Gdyby strajkujący w stoczni robotnicy prawidłowo rozpoznali w tak zwanych doradcach, przedstawicieli stalinowskiej grupy interesu, być może inaczej potraktowaliby ich dobre rady i nie dali się wyprowadzić w pole.
Czy wystarczy dla pocieszenia przyjąć, że polityka jest to z definicji gra znaczonymi kartami i wygrywa w niej lepszy- oczywiście lepszy oszust?.
Wiedząc o tym mamy do wyboru nie siadać do gry (co robi 50% społeczeństwa ) albo zmienić reguły gry tak, żeby szulerzy nie mieli przewagi . O tym właśnie myślą i marzą wszyscy zwolennicy reform systemowych, zwolennicy zmiany ordynacji wyborczej, zwolennicy gospodarki rynkowej, wyznawcy niewidzialnej ręki rynku itp.
Inni woleliby się ograniczyć do wieszania szulerów. Jest to niebezpieczne przede wszystkim dlatego, że szulerzy doszli do takiej perfekcji w znanej zabawie w „ łap złodzieja”, że łatwo możemy sami stać się ich ofiarą. A najlepszym sojusznikiem szulerów jest etykietowanie ludzi, dzielenie ich na wrogie sobie grupy i podgrupy, które nigdy nie znajdą wspólnego języka.
Podczas pobytu w Serocku w dobrym, a w każdym razie dobranym gronie Twórców dla Rzeczpospolitej zdarzyło mi się wtrącić do rozmowy przy stole, żeby odradzić jednemu z biesiadników kupowanie dla dziecka konia z wyścigów. Koń eliminowany z wyścigów prawie zawsze ma ukrytą wadę, jest to koń trudny, z którym, jak stwierdziłam, dziecko sobie nie poradzi. Niefortunnie przyznałam się przy tym do wyścigowej praktyki.
„ Gdybym miał władzę, wszystkich jeźdźców wyścigowych powiesiłbym na pierwszym drzewie, bez sądu” – oświadczył na to inny, nobliwie prezentujący się pan. Jego nazwisko przez chrześcijańską litość przemilczę.
Nie podjęłam dyskusji, bo byłaby bezprzedmiotowa. Pan długo jeszcze rezonował, dowodząc każdym słowem, że konie widywał raczej na obrazku. Miejmy nadzieje, że nigdy i o niczym nie będzie decydował. Jednak -w swoim mniemaniu- współtworzy creme de le creme społeczeństwa polskiego.
Tylko w Polsce można usłyszeć w towarzystwie, że alpiniści powinni być zamykani w szpitalach psychiatrycznych, że miłośnicy psów powinni pod nadzorem policji na kolanach sprzątać chodniki, a poza tym powinni przymusowo płacić na utrzymanie dzieci w Bangladeszu.
Na Zachodzie jeżeli ktoś źle trafi z tematem rozmowy usłyszy co najwyżej : „oh really? ”. Wbrew powszechnemu mniemaniu nie musi to być obraźliwe. Rozmówca komunikuje w ten sposób swój brak kompetencji czy brak chęci do kontynuowania rozważań. Nie wyobrażam sobie jednak żeby miłośnik jazdy westernowej zaproponował w towarzyskiej rozmowie egzekucję na jeźdźcu WKKW – raczej będą się starali znaleźć płaszczyznę porozumienia.
Zwolennicy etykietek powołują się na ogół na prawa przyrody. Rzeczywiście trudna sztuka biologicznego przetrwania wymaga umiejętności odróżnienia na przykład węża od liścia. Biologiczną odpowiedzią na etykietowanie jest mimikra. Owady ginące w żarłocznych objęciach rosiczki, zawierzyły pozorom i nie rozpoznały w niej prawdziwego wroga.
W życiu społecznym reliktem takiego odruchowego etykietowania jest przywiązywanie nadmiernej wagi do stroju czy akcentu. Jeżeli mój prawnik mówi chcem i muszem, mam podstawy przypuszczać, że nie wywodzi się z inteligencji.
Czy ma to jednak coś wspólnego z jego uczciwością lub z kwalifikacjami zawodowymi?
A idąc do lekarza lepiej zastanowić się nad jego opinią jako diagnostyka niż ekscytować się , że nazywa się Wiśnia, Wiśniowiecki czy Kirschbaum.
Osobnym problemem jest fikcyjność niektórych podziałów. Nie jest to zjawisko typowo polskie. W Stanach Zjednoczonych każda rozmowa na tematy rodzinne kończy się zapewnieniem, że przodkowie rozmówcy przybyli do Stanów na Mayflower. Gdyby traktować poważnie te wynurzenia Mayflower musiałby mieć rozmiary przynajmniej Stanu Michigan. Rozmowy na tematy rodzinne w Polsce prowadzą do wniosku, że rewolucja była w tym kraju bezprzedmiotowa – żyła w nim wyłącznie arystokracja.
Na każdym kroku słyszymy, że Polsce brakuje elit. To nieprawda – w Polsce mamy wyłącznie elity. Elity wrogie sobie nawzajem, zwalczające się zaciekle, nie umiejące współpracować. Przypomina mi to powieść „Chłopcy z placu broni”. Jedyny żołnierz Nemeczek swoją śmiercią podważył sens istnienia podwórkowego wojska, w którym oprócz niego byli sami generałowie.
Trudno się dziwić, że ludzie traktują te samozwańcze elity z przymrużeniem oka. Przeżyli elity herbu „sierp i młot”, przeżyli herbu „mamona”, dlaczego mają poddać się dyktatowi elit herbu „wysokie o sobie mniemanie”.
Jako pointa moja ulubiona anegdota. Na pustyni spotykają się dwaj pederaści. Aktywny?Bierny To wspaniale . Sado? Maso. Cudownie . Oksford? Cambridge . To żegnam.