Bez kategorii
Like

Powstanie, którego nie było!

11/02/2012
505 Wyświetlenia
0 Komentarze
31 minut czytania
no-cover

Pozdrawiam koleżanki i kolegów w rocznicę utworzenia naszej Polskiej Partii Niepodległościowej (22.01.1985)

0


Pod poprzednim moim wpisem rozgorzała dyskusja, a w niej jeden dyskutant uznał, że i ja jestem winien tego, co tak celnie opisał prof. Kieżun („Patologia transformacji”) bo… nie zorganizowałem powstania w 1989 roku!

Czytam: „Panie Szeremietiew, trzeba było zawczasu, tak jak chcieliśmy my, drobne szaraczki solidarności, pognać Mazowieckiego z jego bandą już po paru miesiącach rządów … To WY, nasze elity, okazaliście się głupsi od zwykłych szarych ludzi i ciągle roztaczaliście parasol ochronny nad niegodziwościami tego niby naszego rządu. … Trzeba było wtedy nas poderwać do prawdziwego powstania, nie dbając nawet o tysiące ofiar. Trzeba było wtedy wiedzieć, że walczymy z hydrą, która nas, naród, niebawem udusi.” Całość wypowiedzi dyskutanta pod moim wpisem: http://szeremietiew.nowyekran.pl/post/51606,polafrykanie-skolonizowani
……………………………………
W końcu 1984 roku wraz z grupą kolegów wystąpiłem z Konfederacji Polski Niepodległej. Wkrótce założyliśmy konspiracyjną Polską Partię Niepodległościową. http://www.prawicapolska.pl/pp/24/240809.shtml
PPN była organizacją ludzi młodych (stoją od prawej Małgorzata Laskus red. pisma PPN "Hotel Lambert", Mariusz Roman znany działacz z Trójmiasta, Jarosław Zdrojkowski szef lubelskiego PPN, Sławomir Cenckiewicz, obecnie historyk IPN, Jarosław Kiepura red. "Hotel Lambert").
 
W okresie między styczniem a majem 1985 r. pisałem pod pseudonimem Witold Skidel program PPN. Ukazał się w formie broszury zatytułowany „Powstań Polsko!”.
Trzecie wydanie programu ukazało się staraniem ośrodka PPN w Wiedniu. Redaktorem publikacji był Marek Stefan Szmidt wydawca i redaktor naczelny "Myśl Niepodległa" pisma PPN w Austrii.
 
W końcowej części opracowania było o powstaniu. Oto ten fragment:

Rewolucja czy powstanie?

                Niewielu ludzi zastanawiało się nad istotą procesów zachodzących w Polsce i nad kierunkiem tych zmian. Wśród nielicznych, którzy to uczynili, rację bytu zyskał termin „rewolucja” jako najwłaściwsze opisanie sytuacji polskiej po sierpniu 1980 r. Dla jednych była to rewolucja, która się dokonała i dalej powinna się „samo ograniczać” w swych dążeniach i działaniach. Dla innych była to trwająca i przybierająca na sile „rewolucja narodowa” przechodząca kolejne fazy i prowadząca do niepodległości.
PPN odrzuca pojęcie rewolucji. Uważamy, że jest ono nieadekwatne. Przez rewolucja rozumiemy bowiem gwałtowne przemiany społeczne i obalenie istniejącego porządku mającego rodzimy charakter. Innymi słowy rewolucja to proces trwający w e w n ą t r z społeczeństwa. W Polsce natomiast toczy się walka o niepodległość, gdzie z jednej strony mamy solidarne społeczeństwo, a z drugiej strony aparat złożony z kolaborantów obcego mocarstwa. Ucisk i niesprawiedliwość niewątpliwie występują, tyle tylko, że zostały one Polsce narzucone z zewnątrz. Kwestie socjalne, podział dochodu narodowego itp. są mimo wszystko drugorzędne w obliczu sprawy zasadniczej – braku niepodległości.
Usunięcie komunistycznej dyktatury pozwoli Polsce na uporanie się z wszystkim troskami. Przyczyną naszych kłopotów jest jednak władza narzucona Polsce siłą i siła utrzymywana. Polsce nie jest potrzebna rewolucja, w której Polacy skoczą sobie do gardeł, ale likwidacja obcych rządów. Dopiero wtedy będzie można reformować gospodarkę i poprawić byt społeczeństwa. Nastąpi to jednak w długim procesie ewolucyjnych zmian, a nie za pomocą jednego gwałtownego przewrotu.
Reżim komunistyczny chciałby Polaków podzielić. Wmówić, że jakaś część społeczeństwa udziela mu poparcia. W tej sytuacji mówienie o rewolucji służy komunistycznej propagandzie. My mamy zwolenników – wołają komuniści. Musieliśmy ich bronić i wprowadzić stan wojenny, bo groziła wojna domowa i rozlew krwi. Wiemy, że to są brednie. Nikt nie zamierzał wywoływać wojny domowej. Ruch „Solidarność” dążył do zmian, w rezultacie których komuniści utraciliby władze w sposób pokojowy i bez rozlewu krwi. Wprowadzając stan wojenny nie chroniono społeczeństwa, ale komunistyczną dyktaturę, której ludzie w Polsce mają dość. Wprawdzie zwolennicy rewolucji w Polsce nie deklarowali zamiaru stosowania przemocy, ale nie przeszkodziło to juncie w oskarżeniu ich o przygotowywanie wojny domowej. Tak więc nasi „rewolucjoniści” najpierw długo tłumaczyli, że nie chcą przemocy („rewolucja bez rewolucji”), a następnie bezbronni ulegli reżimowi.
Termin „rewolucja” obco brzmi w polskich uszach również ze względu na sens nadany mu przez rewolucję bolszewicką w Rosji. Była to przecież fala zbrodni i grabieży, a w rezultacie powstało państwo totalitarne, najgorsza forma dyktatury.
 
Rewolucja, czy…
Na pytanie o drogi rozwoju Polski odpowiadamy, że jesteśmy zwolennikami zmian ewolucyjnych i podejmowanych rozważnie. Społeczeństwo nie może żyć w warunkach ustawicznego eksperymentu sprzecznego z doświadczeniem życiowym i zdrowym rozsądkiem. Polska ma ogromny dorobek cywilizacyjny, powinna go twórczo pomnażać, a rozwój kraju opierać o rodzime podstawy.
Jest jednak jedno zagadnienie, którego nie można rozwiązać na drodze ewolucji. Ta sprawą jest odebranie komunistom władzy nad Polską.Totalitaryzm nie ewoluuje. Obalenie Hitlera pozwoliło Niemcom zbudować demokratyczne państwo RFN. Śmierć Stalina w niczym istotnym nie zmieniła sowieckiego państwa. Spór o tzw. reformowalność państwa rządzonego przez komunistów ostatecznie chyba rozstrzygnął Jaruzelski zamykając zwolenników reformowania PRL do więzień i obozów dla internowanych.
Nasze położenie przypomina do pewnego stopnia sytuację u progu 1830 r. – do pewnego stopnia, bo wówczas nie znano jeszcze totalitaryzmu. Ale i wówczas, podobnie jak po II wojnie światowej, nie można było udawać, że Polski nie ma. Utworzono więc kadłubowe „Królestwo Polskie” z własnym parlamentem i armią, w którym car Rosji został ogłoszony królem. Państwo to, podobnie jak PRL miało własną konstytucję, ale liberalną i nowoczesną, czego nie można powiedzieć o konstytucji PRL wzorowanej na sowieckiej. Były jednak istotne podobieństwa. W tamtej konstytucji w art. 1 czytamy: „Królestwo Polskie jest na zawsze połączone z Cesarstwem Rosyjskim”. A w art. 6 konstytucji PRL możemy przeczytać: „Polska Rzeczpospolita Ludowa w swojej polityce (,,,) nawiązuje do szczytnych tradycji solidarności z siłami wolności i postępu, umacnia przyjaźń i współpracę ze Związkiem socjalistycznych Republik Radzieckich (…)”. Słowa niby różne, a chodzi o to samo.
Efekt tamtej konstytucji okazał się mizerny. Prawa okazały się papierowe, a ucisk realny. Powiedział ktoś, że początkowo konstytucja była na stole, a bat pod stołem. Z czasem stało się odwrotnie. Działania ówczesnej legalnej opozycji okazały się nieskuteczne i narażały na represje. Zaczęły powstawać tajne związki i w końcu wybuchło Powstanie Listopadowe, jak wiemy z dużymi szansami na wygraną, zmarnowanymi przez nieudolnych przywódców.
Nie ulega wątpliwości, że polityka obecnego reżimu prowadzi w podobnym kierunku – do wybuchu powstania.Liczni zwolennicy pokojowych przekształceń PRL-owskiej rzeczywistości – byli nimi nie tylko działacze lewicowi, ale także Moczulski postulujący „pełzającą rewolucję” – tracą z każdym dniem na wiarygodności. Stan wojenny zadał rozstrzygający cios koncepcjom porozumień z władzami. Obserwujemy wprawdzie, że przegrani usiłują umieścić swoje dawne koncepcje w nowych warunkach, ale są to działania nieskuteczne. Nie bronimy nikomu działać jak chce. Wszyscy przecież walczymy z reżimem mimo dzielących nas różnic. Sukcesy każdego ugrupowania poprawią niewątpliwie sytuację pozostałych. Jesteśmy jednak przekonani, że tylko stanowcze działanie mające charakter zrywu powstańczego może Polakom przynieść zwycięstwo. Zdajemy sobie sprawę, że dziś mówienie o takiej perspektywie rozwoju sytuacji może wydawać się oznaką braku realizmu. Czego innego jednak dowodzą opinie ludzi. Jeden ze znanych działaczy lewicowych zauważył, że gdyby przed tłumem wystąpiło dwóch ludzi i jeden nawoływał do tworzenia samorządów, a drugi zawołał: bić czerwonych!, to wszyscy posłuchaliby tego drugiego. To niewątpliwie słuszna uwaga. 
jednak Powstanie?
 Nie widać dziś przygotowań do powstania i nie wiadomo o istnieniu konspiracji zbrojnej przygotowującej ludzi do podjęcia walki. Nie wydaje się to jeszcze potrzebne. Po pierwsze dlatego, że w PRL jest dość uzbrojonych ludzi, którzy w sytuacji skrajnej powinni stanąć po stronie społeczeństwa. Po drugie – wśród nas jest dosyć ludzi umiejących posługiwać się bronią. Po trzecie wreszcie, są podoficerowie i oficerowie rezerwy mający kwalifikacje na dowódców. I wreszcie najważniejsze: wielu działaczy robotniczych ma już dość pokojowych metod zwalczania ZOMO i SB polegających na nastawianiu pleców pod pałki.
W naszej sytuacji bardziej niż konspiracja zbrojna jest nam potrzebna gotowość do działań i determinacja. Sama postawa może powstrzymać wroga, jak to było w czasie prowokacji bydgoskiej, gdy reżim wycofał się ze zwarcia widząc determinację całego społeczeństwa. Dlatego strajk generalny połączony z przejmowaniem władzy w terenie powinien działać paraliżująco na reżim.
Uważamy powstanie za najprawdopodobniejszy rezultat polityki reżimu nie tylko dlatego, że czyni on wszystko, aby ono wybuchło. Powinno dojść także do niego dojść również dlatego, ponieważ jeden nagły zryw, w którym osiąga się wszystko, najlepiej odpowiada polskiemu charakterowi narodowemu. Polacy zawsze byli mistrzami improwizacji. Działają zrywami, w których ogromne znaczenie odgrywają stany emocjonalne. Nie potrafią na ogół w większej liczbie działać długofalowo i cierpliwie czekać. To nie przypadek, że klasycznym przykładem zwycięskiego boju Polaków jest szarża konnicy lub szturm na bagnety. Polacy w tym zawsze byli niezastąpieni. Dowiedli tego lotnicy polscy w Bitwie o Anglię i piechurzy pod Monte Cassino. Możemy zżymać się na polski „słomiany zapał”, który strzela wysokim płomieniem i szybko gaśnie. Nic na to nie poradzimy. Tacy jesteśmy, a na rzeczywistość trudno się obrażać. „Solidarność” mogła wiele uzyskać w dniach prowokacji bydgoskiej, gdy płomień palił się wysoko. Dlatego miał rację gwałtowny Jan Rulewski, a nie ci wszyscy rozsądni i kalkulujący. Dlatego też Jaruzelski wiedział, że uda mus się zamach grudniowy, gdy ten płomień przygasł. Prawidłowość tę znają nasi przeciwnicy, a nie umieją dostrzec ludzie pretendujący do kierowania oporem. Nie można działać skutecznie skoro program odwołuje się do postaw, których w Polsce nie ma
.
PPN w Wilnie – Drzewce transparentu trzyma szef krakowskiego PPN Marian Banaś, w przyszłości wiceminister finansów w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.
Co pewien czas odzywają się w Polsce glosy potępiające tradycje powstańcze. Temu potępieniu użycia siły ulegli nawet działacze KPN, skoro Moczulski oświadczył, że współcześni niepodległościowcy odrzucają metodę walki zbrojnej. Zastanawiano się wiele razy, które wątki narodowej przeszłości są współcześnie żywe. Obserwacje poczynione w tym kierunku dowodzą, że obok chrześcijaństwa i praw człowieka tradycja powstańcza i tradycja walki zbrojnej nadal dominują. Wysiłki by nobilitować pracę organiczną czy realizm z pogranicza kapitulacji spełzły na niczym. Ludzie ciągle gromadzą się w miejscach, gdzie ich przodkowie walczyli z wrogiem o Wolność i Niepodległość. W pamięci narodowej żyją żołnierze narodowej sprawy.
 
PPN w Katyniu. Przy transparencie po prawej stronie idzie szef PPN w Koninie Tomasz Dorożyński.
Prof. Emanuel Rostworowski napisał w „Tygodniku Powszechnym”: „Polityk nie liczący się z rzeczywistością nie jest dobrym politykiem, a polski kult beznadziejnych powstań nie jest dobra szkołą myślenia w kategoriach tego co możliwe”. To prawda, że polityka jest sztuką możliwości, tyle tylko, że z góry trudno przewidzieć jakie są te możliwości. Ów „kult beznadziejnych powstań” należy właśnie do rzeczywistości polskiej polityki. Marnym polskim politykiem będzie ten, kto o tym zapomina, kto nie bierze pod uwagę wszystkich elementów rzeczywistości. W Polsce jest szczególnie trudno znaleźć drogę skuteczną politycznie, gdy świadomość i pragnienia narodowe są w tak ogromnym dysonansie z materialnymi warunkami spełnienia. Nie oznacza to, że takiej drogi nie ma. Jedynie, że nie potrafimy jej odszukać. Szukali jej Tadeusz Kościuszko, Józef Poniatowski, Romuald Traugutt i Józef Piłsudski. Czy wszyscy oni znaleźli drogę do niepodległości? Nie. A jednak równie czcimy Piłsudskiego, Naczelnika Niepodległej Polski i Traugutta – który dla niepodległości zginał na szubienicy. Czyż nie należało zapomnieć o wodzu „beznadziejnego powstania”? Nie, bo dla Polaków w działalności polityków i przywódców narodu ważniejszym od sukcesu są wartości moralne. Sukces za każdą cenę był dla nas czymś wstrętnym. Nie wyobrażamy sobie w Polsce aplauzu dla karier typu Talleyranda. Polityka polska była zawsze oceniana przez pryzmat moralności. W takiej sytuacji trudno oczekiwać, że Polacy opowiedzą się za środkami takimi jak podstęp, machinacje zakulisowe i oszustwa. Takie metody nie mogły przecież prowadzić do Polski wolnej i sprawiedliwej. Dlatego pozostawała nam walka.W rezultacie tylko pozornie powstał obraz paradoksalny: politycy obdarzeni zdolnościami taktycznymi, osiągający różne drobne sukcesy w odczuciu narodowym przegrali. Ci co podjęli walkę zgodnie z oczekiwaniami, mimo klęsk i własnej śmierci, zwyciężyli w świadomości Polaków. Dziś chlubimy się przecież czynem Powstania Warszawskiego, a nie tymi co „rozsądnie” czekali, aż powstanie upadnie. 
Człowiek żyje nie tylko dziś. Otrzymany order może być świadectwem hańby. Podobnie jest z oceną działań dzisiejszych „realistów”. Dzięki powstaniom, również tym przegranym, naród żyje. Nie stracił swej godności narodowej. No i nie każde powstanie było przegrane. A gdyby powstańcy Śląska i Wielkopolski posłuchali ówczesnych „realistów”, ziemie ich nie wróciłyby do Polski.
Kiedy mówimy o powstaniach wówczas musi pojawić się problem ofiar.Niewątpliwie rozlew krwi jest rzeczą straszna. Należy jej unikać wszelkim sposobami. Są jednak i tacy, którzy twierdzą, że należy tego unikać za każdą cenę, nawet za cenę kapitulacji. Uznawany za bojowego Władysław Frasyniuk wspomina w „Konspirze”, że zalecał strajkującym robotnikom w grudniu 1981 r. aby nie stawiali czynnego oporu. Strajk miał się ograniczać do przerwania pracy i opuszczenia zakładu w razie wkroczenia milicji. Postawa taka zachęcała oczywiście reżim do stosowania brutalnych środków i gwarantowała komunistom bezpieczeństwo. Na plenum KC PZPR (listopad 1981 r.) jeden z przemawiających pokpiwał ze słowa konfrontacja, w której oni mają „szablę generała”, a „Solidarność” tylko „fajkę Wałęsy”. Deklaracja o wykluczeniu siły nie nastroiła reżimu do stosowania pokojowych metod. Nie uniknęliśmy też ofiar w czasie pokojowych demonstracji. Daliśmy jedynie gwarancje reżimowi, że może nas więzić i zabijać bezkarnie.
Piłsudski pisał w 1912 r.: „Polacy chcą niepodległości, ale pragnęliby, by ta niepodległość kosztowała dwa grosze i dwie krople krwi”. Dziś sytuacja wydaje się o tyle gorsza, że nawet te dwie krople krwi to dla wielu zbyt dużo.
Jest coś dziwnego w tym strachu przed ofiarami. Jest on po prostu niekonsekwentny. Oto od 30 lat morduje się dzieci nienarodzone. Te ofiary liczy się w dziesiątki milionów. I tych ofiar prawie się nie dostrzega. Poza nielicznymi, jak nieoceniony ks. Stanisław Małkowski, wszyscy milczą. Czyżby morderstwo zwane elegancko „zabiegiem”, lub mniej elegancko „skrobanką” nie było czymś okrutniejszym i bezsensownym od zawsze przypadkowej śmierci w walce? Ciągle giną ludzie w katastrofach samochodowych, samolotowych, kolejowych i morskich. Czyżby ktoś postulował zlikwidowanie tych środków transportu? Nie zamyka się też kopalń mimo, że giną tam górnicy i nie zaprzestaje lotów kosmicznych, mimo śmierci astronautów.
Prawda jest oczywista, cały czas ponosimy ofiary. Zwłaszcza tam, gdzie usiłujemy osiągnąć coś ważnego i cennego. Zostaliśmy tak dalece ogłupieni przez propagandę, że obawiamy się ofiar w walce o niepodległość, a godzimy się na śmierć siadając za kierownicą samochodu. Jazda samochodem okazuje się dobrem wyższym od niepodległości. Dlaczego więc Polacy mieliby rezygnować z siły, skoro może to być jedyny sposób na osiągnięcie celu. Nie pozwalajmy się ogłupiać demagogią pacyfistów.
Czyż w Polsce trzeba przypominać jaką ogromną siłę stanowi ofiara z życia złożona w słusznej sprawie? Kościół, najdalszy do nawoływania do ofiar, ceni ogromnie męczeństwo za wiarę. Zamordowany ks. Popiełuszko stał się dla prześladowców potęgą niezwyciężoną. Ofiary Katynia stoją obo nas, wspierają naszą walkę. Ileż by dał reżim, aby tej zbrodni nie było, aby żył ks. Jerzy. Pisał Zygmunt Krasiński:
„Kto w poświęceń zmarł godzinie,
Ten dla oka umarł tylko,
Mieszka w ludzkich serc ukryciu
I z dniem każdym, z każdą chwilka
Żywy rośnie w tej mogile.”
Nie zabrania walki zbrojnej również Kościół Katolicki. Katolicka nauka społeczna jednoznacznie rozstrzyga tę sprawę. Katolik ma prawo do czynnego oporu – czytamy w „Kodeksie moralności politycznej” –jeżeli:
a)                 w grę wchodzi wielkie dobro i istnieje pewność występowania niesprawiedliwości potwierdzona przez liczne grono obywateli, ugruntowane w powszechnej świadomości społecznej;
b)                 wkroczenia władzy maja charakter gwałtownego zamachu na dobro społeczne przy zastosowaniu brutalnych metod;
c)                 decyzja o oporze wynika z przeświadczenia, że wykonywanie decyzji władzy prowadzi do większych nieszczęść niż może spowodować obalenie tej władzy;
d)                 walka nie będzie celem w samy sobie;
e)                 istnieją realne widoki powodzenia lub w razie braku takowych potrzeba wstrząśnienia sumień, poruszenia opinii publicznej, zademonstrowanie słusznego sprzeciwu przeciwko złu;
f)                   środki stosowane w walce mają charakter moralny, a walka zbrojna nie oznacza terroru, skrytobójstwa i morderstw godzących w niewinnych.
 
Obok tego Kościół stwierdza jednoznacznie, że łamanie praw Bozych i ludzkich pozbawia władzę charakteru legalnego. W świetle powyższego Polacy maja pełne prawo do podjęcia czynnego oporu, walki zbrojnej nie wyłączając, a władza rządząca w PRL nigdy nie miała charakteru legalnego.
Powtarzając bez końca o pokoju zapomnieliśmy, że pokój wcale nie jest wartością najwyższą. Jest przecież pokój cmentarny i pokój niewolnika znoszącego pokornie ucisk. Zapominamy, że Chrystus mówił w Ewangelii: „Nie myślcie, żem przyszedł pokój czynić na ziemi. Przyszedłem na ziemię czynić nie pokój lecz miecz”. (św. Mateusz, 10,34). Niewątpliwie trudno prawdziwych wyznawców Jezusa zaliczyć do naiwnych pacyfistów.
 
Strajk w stoczni gdańskiej. Alojzy Szablewski, przewodzący strajkowi wykonuje polecenie Wałęsy: "jest Szeremietiew? Nie dawać mu mikrofonu! "
W naszej polskie rzeczywistości aktualnie brzmią słowa chrześcijańskiego filozofa Emanuela Mounier: „Czyżby chrześcijaństwo było pseudonimem koalicji słabych i lękliwych?” W innym miejscu Mounier przypomina: „Idee słabe rozwijają się w salonach, idee namiętne lubia posługiwać się pięścią.”
Czy Polacy maja ideę. Która uskrzydli do śmiałego czynu? Czy są zdolni posłużyć się pięścią?
Nadejdzie dzień, gdy Polacy prawdziwie powstaną. Polska wróci do rodziny wolnych narodów.
W.S.
Styczeń-maj 1985 rok

Kiedy zbliżały się rozmowy Okrągłego Stołu kierownictwo PPN wydało instrukcję działania. Władze PRL były informowane o naszych zamiarach o czym świadczy „tajny załącznik” do informacji dziennej dla najważniejszych towarzyszy.

Jak widzimy wśród odbiorców był nie tylko Wojciech Jaruzelski, ale też wymienieni kolejno pod względem ważności towarzysze Miller Leszek, Wiatr Sławomir, Kwaśniewski Aleksander, Oleksy Józef.
Niestety „konstruktywna opozycja” porozumiała się z władzami PRL, oszukano „szaraczków”, nie doszło do wybuchu społecznego gniewu, nie było więc powstania w Polsce, a zamiast tego mieliśmy „rewolucję” w gospodarce, czyli „wielki szok” Balcerowicza.
„Trzeba było wtedy wiedzieć, że walczymy z hydrą, która nas, naród, niebawem udusi.” Przecież wiedziałem!

Październik 1990. W auli Politechniki Warszawskiej odbył się I Kongres PPN. Wyszliśmy z konspiracji.

0

Szeremietiew

Jaki jestem każdy widzi (każdy kto zechce).

200 publikacje
107 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758