Jak kolega został duchownym.
O polityce nie piszę. Bo się nie znam. O religii też. Bo uważam to za najlepszy sposób na kłótnię. O narodzie wybranym nawet nie wspominam. Żeby nie narazić się na opinię antysemity. Bo jestem pewien, że nim nie jestem. Ta notka też nie ma żadnego podtekstu. Po prostu zwykła historia.
Jeden z moich kolegów został duchownym. Byłem nawet świadkiem jego „powołania”.
Staliśmy na stopa. Nikt przez długi czas nie chciał się zatrzymać. Padał deszcz. Ale w końcu się zatrzymał. Elegancki samochód, a w nim ksiądz. Dowiózł nas na miejsce, ale w międzyczasie zatrzymał się przed bankiem.
Kolega powiedział:
– Wiem już kim chcę zostać.
Myślałem, że żartuje. Nie żartował. Skończył seminarium. Został duchownym. Nawet go kiedyś odwiedziłem. Matka była z niego niezwykle dumna. Był już biskupem. Dał mi do pocałowania rękę z okazałym sygnetem. Zbyłem go śmiechem. Od tej pory już się nie widzieliśmy.
Ale co nieco mi się obiło o uszy. Był przez jakiś czas rektorem duchownej uczelni. Przez machlojki został tej funkcji pozbawiony. I jak to w życiu bywa, poszedł wyżej. Jak wysoko? Nie wiem. Nie interesowałem się.
………………………………………………………………………………………………………………………………………………………
Choruję na chorobę neurologiczną. O pracy nawet nie ma mowy. Napisałem wspomnienia o swoich przeżyciach w więzieniach. Niemieckich i polskich. http://wydaje.pl/e/wiezienia5
………………………………………………………………………………………………………………………………………………..