Macie kredyt hipoteczny na karku? Szef od roku miga się przed daniem wam podwyżki? A może waszym marzeniem jest rozbijanie się drogimi autami i prywatny helikopter? Mamy idealny, wypróbowany sposób!
Zapoznajcie się z naszym krótkim poradnikiem.
Za czasów ery disco niektóre bary w Miami miały na blatach lustra. Nie chodziło wcale o możliwość szybkiego poprawienia modnego wówczas krzykliwego makijażu ani natapirowanych fryzur. Kelnerzy usypywali na nich kreski kokainy, wciągane następnie przez gości. W dobie kryzysu naftowego, jaki dopadł amerykańską gospodarkę w latach 70. XX wieku, handel „śniegiem” uratował Miami. Dilerzy napędzali rynek kupując drogie auta (popyt był tak duży, że po kolejne nowe porsche albo mercedesa trzeba się było zapisywać na listę oczekujących) czy inwestując w drogie łodzie i nieruchomości. A skąd gotówka na to wszystko? Dzięki przemytowi i kiwaniu „konkurencji”, jak nazywali służby celne, FBI oraz straż przybrzeżną. Żeby nie wpaść stosowali wiele sztuczek. Oto kilka z nich.
Po pierwsze, o ile to tylko możliwe, należy mieć w kieszeni policjantów, a najlepiej cały posterunek. Jon Roberts, bohater autobiograficznej książki „Prawdziwy gangster” i profesjonalny przemytnik kokainy wziął to sobie bardzo do serca. Opłacał stróżów prawa z North Bay Village. Ich posterunek mieścił się tuż nad wodą i mieli nawet własny dok. Idealne miejsce do rozładowywania paczek z najczystszą kolumbijską kokainą! W dodatku panowie w mundurach zapewniali pełną obsługę. Nie dość, że gangsterzy znajdowali u nich bezpieczną przystań, to jeszcze policjanci własnoręcznie przerzucali narkotyki do… swoich radiowozów i przewozili na miejsce docelowe.
Co nawet bardziej absurdalne, w najbliższym sąsiedztwie znajdowały się dwa skrajnie różne przybytki. Z jednej strony Place for Steak, ulubiona knajpa mafiosów, a z drugiej biuro NBC News w Miami. Gdyby tylko dziennikarze zorientowali się, że pod samym nosem mają materiał na Pulitzera! Zamiast tego nieświadomie przejeżdżali wozami transmisyjnymi tuż obok sprzedajnych gliniarzy pakujących setki kilogramów kokainy do radiowozów.
Po drugie: twoja twarz i tożsamość to twój skarb, więc nie chwal się nimi za bardzo. W razie aresztowania ktoś może chcieć zdradzić cię w zamian za wolność. Jon Roberts opracował prostą strategię. Ludzie dokonujący dla niego transakcji narkotykowych w ogóle się nie spotykali. Pieniądze i narkotyki pakowali do samochodów i w toalecie jakiejś popularnej restauracji zostawiali kluczyki. Następowała zamiana i wracali już innymi maszynami. Z zewnątrz zupełnie nie wyglądało to na jakieś brudne interesy i rodziny z dziećmi w żadnym wypadku nie mogły zorientować się, że tuż obok nich ktoś wymienia kokainę na gotówkę.
Co zrobić po trzecie, czwarte i kolejne dowiemy się od Mickey’ego Mundaya. Serialowy MacGyver mógłby mu sznurówki wiązać. A kim jest ten imiennik pewnej znanej myszy? Oczywiście przyjacielem Robertsa, a ich spotkanie było naprawdę zabawne. Jon wspominał:
Mickey od razu chciał, żebym się z nim czołgał po ziemi, żeby mógł mi pokazać, jakie silniki zamontował w wozie Maksa. Skończyło się na tym, że próbował dać mi lekcję historii silników spalinowych od zarania dziejów. Wkurzał mnie ten gość. Był jak profesor z prowincji. Ale zaintrygował mnie.
Z tego zaintrygowania narodziła się warta miliardy dolarów współpraca przy przerzucaniu kokainy Kartelu z Medellín z Kolumbii na terytorium Stanów Zjednoczonych. Jednak od razu trzeba podkreślić jedno. Mickey nie popierał narkotyków i ich nie zażywał, a przemycał je dla pieniędzy i dla frajdy płynącej z przechytrzania „konkurencji”. Wróćmy jednak do naszego małego poradnika…
Po trzecie logistyka i jeszcze raz logistyka. Jeśli potraktuje się ją po macoszemu, wpadka murowana. Wszystko trzeba dokładnie zaplanować. Jeśli przewozisz kokainę samolotem, nie wybieraj tylko jednego lotniska. Zawsze może się zdarzyć awaria lub kontrola „konkurencji”. Pamiętaj o komunikacji. Za czasów Mickeya i Jona w użyciu były radiotelefony, które były jednak zawodne. Mickey był na tyle zapobiegawczy, że swojej ekipie dawał nie jedno, nie dwa, a trzy radia. Dodatkowo szkolił ją w zakresie alfabetu Morse’a i wyposażał w latarki − tak na wszelki wypadek.
Po czwarte: obserwacja. Bądź jak przyczajony tygrys i ukryty smok. Nie daj po sobie poznać, że pracujesz w Kartelu. Lubisz łowić ryby? To wspaniale! Weź łódź, wędki i lodówkę piwa. Nie zapomnij jednak o solidnej lornetce i radiu. Z takim kamuflażem można spokojnie pływać tuż pod nosem „konkurencji”, podglądać jej poczynania i przekazywać dalej. Albo znajdź dziewczynę, która wygląda jak milion dolarów, wynajmij jej pięknego penthouse’a w budynku, w którym bogacze utrzymują kochanki (najlepiej takim z widokiem na wejście do zatoki przy której cumuje straż przybrzeżna) i daj wielką lornetkę, którą będzie obserwować poczynania „konkurencji”. Zapłać jej za mieszkanie tam i obserwację. Nikt się nie zorientuje.
Oprócz śledzenia poczynań przez obserwatorów na lądzie, wypada zadbać także o audio. Najlepiej podsłuchiwać non stop. Chłopaki z FBI lubią sobie pogadać o szczegółach akcji przez radio. Znajdź kogoś, kto będzie dla ciebie zdobywał informacje o częstotliwościach, zorganizuj pokój nasłuchowy i… słuchaj. Przy okazji nagrywaj wszystko, a później oglądaj konferencje prasowe smutnych panów w garniturach. I kiedy z poważną miną powiedzą, że rozpoczynają operację Kobra (albo inne straszne zwierzę), sprawdź co gadatliwi chłopcy z FBI wyśpiewali ci nieświadomie przez radio na temat szczegółów. Łatwizna!
Po szóste: przykrywki. I to najlepiej takie dobrze obdarzone przez Matkę Naturę. Narkotyki transportowano samolotami, ale przecież odpowiednie służby szybko spostrzegłyby się, że firma nie ma żadnych prawdziwych klientów i przewozi tylko tajemnicze pakunki. Dlatego Mickey oficjalnie zajmował się organizacją lotów czarterowych z Miami na Bahamy, a nie żadnymi narkotykami. Na pokład zabierano specjalnie dobrane dziewczyny – wspomniane przykrywki. Chętnych nie brakowało: palmy, piaszczyste plaże i lazurowe zatoczki, a do tego nieco pieniędzy za wyjazd na wakacje! Mickey wraz z pilotem przebierali się w piekne mundury, odstawiali „przykrywki” do eleganckiego i drogiego hotelu, a sami przez kilka dni przemycali narkotyki. Potem dokładnie myli i sprzątali samolot, zakładali swoje piękne mundury i jak gdyby nigdy nic wracali do Miami.
Po siódme: nie wychylaj się. To złota zasada. Co jakiś czas „konkurencja” organizuje przecież naprawdę duże obławy. Głupio byłoby tak po prostu wpaść. Jon i Mickey zawsze przy okazji większych operacji woleli przystopować na kilka dni. Paradoksalnie, działania służb federalnych pomagały im w interesie. Kiedy „konkurencja” wyłapywała innych przemytników, zapotrzebowanie na kokainę od Kartelu z Medellín wzrastało, podobnie jak cena. Oprócz tego był jeszcze zupełnie prozaiczny element… po wielkiej obławie na złych szmuglerów „konkurencja” wyczerpywała limit nadgodzin dla pracowników i zapas dodatkowego paliwa. Jon i Mickey wiedzieli, że przez jakiś czas będą mieć święty spokój i bezpieczny szlak z Kolumbii do USA.
Po ósme i ostatnie: zawsze musisz być lepszy. Nieważne jakim cudem tego dokonasz, ale twoje łodzie, samochody i samoloty muszą być zawsze bezpieczne, niezawodne i lepsze niż sprzęt „konkurencji”. Panom w mundurach może się nie udać raz, drugi, dziesiąty i kolejny, a mimo to wieczorem wrócą do domu, zjedzą kolację i stwierdzą, że jutro przecież też jest dzień. Gdy tobie podwinie się noga, wystarczy raz. Musisz być sprytniejszy, bo jedyną alternatywą jest oglądanie świata w kratę − taką więzienną.
Jon Roberts, Evan Wright, Prawdziwy gangster, Znak Literanova, Kraków 2012.
Aleksandra Zaprutko-Janicka
http://ciekawostkihistoryczne.pl/
"Doradzajac przyjacielowi, staraj sie mu pomóc, a nie sprawic przyjemnosc" Solon"