W czasie procesu nie zeznawał żaden obiektywny świadek. O tym, że Marianna Supraska zeznała w śledztwie, że Laudańskiego gestapowcy gnali razem z Żydami, dowiedział się z publikacji profesora Tomasza Strzembosza w „Rzeczpospolitej” z 31 marca 2001 roku.
POLSKI HOLOCAUST Z JEDWABNYM OSZUSTWEM W TLE CZ. VI OSTATNIA
Na sali sądowej ze zdumieniem oglądał zeznających. Henryk Krystowczyk, jeden ze wspomnianych czterech braci, zeznał że na czas pogromu wrócił akurat z Wołkowyska i ukrywając się u swego stryjecznego brata Wacława przy ulicy Przestrzelskiej, widział przez dziurę w dachu, jak Zygmunt wraz ze swym ojcem Czesławem Laudańskim pędzili Żydów „piaszczystym gościńcem” do stodoły Śleszyńskiego.
W dokładnym rozpoznaniu Laudańskich nie przeszkadzała mu ani dwustumetrowa odległość, ani rosnące na tej przestrzeni drzewa i zarośla, które – jak to w lipcu bywa – pokryte były obfitym listowiem. Jak rozpoznał Czesława Laudańskiego, ojca Zygmunta, który w tym czasie z niedowładem nóg leżał w łóżku? Pozostało to jego tajemnicą… jak również sądu, który tym bredniom dał wiarę.
Zaprzeczenia na nic się nie zdały. Sensownych wyjaśnień, jak chociażby Wacława Krystowczyka, stryjecznego brata świadka i jednocześnie właściciela domu, z którego jakoby wspólnie mieli widzieć Laudańskich, sąd nie brał pod uwagę. Wacław Krystowczyk zdecydowanie zaprzeczył obecności Henryka w swoim domu, jak również wykluczył możliwość ukrywania się tam brata bez wiedzy gospodarza. Dementował tym samym kłamstwo o wspólnej obserwacji przez dziurę w dachu.
Sądowa fikcja w Łomży była mydleniem oczu opinii społecznej. Wyrok na Zygmunta i innych oskarżonych wydano na długo przed procesem.
Klamka zapadła i za Zygmuntem na długo zamknęły się drzwi więzienia, najpierw w Ostrołęce, później w Goleniowie, Strzelcach Opolskich i na koniec w warszawskim Mokotowie.
Nie tracił nadziei. Pisał zażalenia i skargi. Było o co walczyć, w domu czekała żona i dzieci.
Jednego z wizytujących inspektorów próbował złapać na wypróbowany fortel – „współpracę” z NKWD za „pierwszych” Sowietów. Kazano mu to opisać. Tej „taktycznej zagrywki” Zygmunt wstydzi się do dziś.
Fortel nie tylko, że się nie udał, ale okazał się fatalny w skutkach a Gross to znalazł i nagłośnił, że największy mordujący Żydów bandyta pracował dla NKWD. Takich kąsków Gross nie przepuszczał: nic nie przeszkodziło mu nazwać mordercą Bogu ducha winnego kalekę, jednonogiego sąsiada Laudańskich, starego Sielawę. W swych oszczerczych zapędach nie znał żadnej miary.
Po śmierci Stalina zaczęto jakby uważniej słuchać zażaleń Zygmunta. Na początku 1955 roku poszedł na całość: wyjawił wizytującemu inspektorowi wszystko – łącznie ze śmiercią Szewieliowa i stryjenką Jadwigą, która poległa w walce z sowieckim okupantem. Nie omieszkał wspomnieć o podejrzeniach ciążących na nim w związku z tymi faktami. Powiedział też o zamordowanym w celi mokotowskiego więzienia współwięźniu Antonim Karasiu. Wyraził obawy o swoje życie.
Wizytator kazał mu wszystko opisać, ostrzegając że jedna drobna nieścisłość w jego życiorysie obróci w niwecz starania o przedterminowe uwolnienie.
Na odpowiedź czekał trzy miesiące. Upragnioną wolność ujrzał 4 kwietnia 1955 roku. Otrzymał zwolnienie warunkowe. Brat Jerzy wyszedł na wolność odsiedziawszy osiem lat. Zaczęli od nowa układać sobie życie. Zabliźniały się rany, blakły wspomnienia.
Osiedlili się w Piszu, gdzie znaleźli pracę, dom i spokój… do chwili, gdy Gross rozpoczął światową akcję obrzucania błotem nie tylko Laudańskich i mieszkańców Jedwabnego, ale całej Polski i wszystkich Polaków.
A jeżeli antypolski J.T. Gross „filozof prawa” zechce w dalszym ciągu powoływać się na Laudańskiego, czy Karolaka jako polskich rzezimiechów mordujących obywateli polskich pochodzenia żydowskiego przez spalenie ich w stodole, lub mordowaniu w niewyjaśnionych okolicznościach, skazanych przez „bohaterskich” sędziów i śledztw „ niezależnych prokuratorów” typu Stefana Michnika, czy Heleny Wolińskiej – morderców sądowych, to niech się zrzeknie uprawiania kłamliwego zawodu „filozofa prawa” typu Komisji Burdenki, lub MAK Tatiany Anodiny.
Białostocki Oddział Instytutu Pamięci Narodowej wydał Postanowienie o umorzeniu postępowania przygotowawczego z powodu nie wykrycia sprawców.
Jednakże polscy prezydenci Kwaśniewski i Komorowski urządzają doroczną hańbę pod nazwą „przeprosiny Żydów za Jedwabne” w towarzystwie trzech rabinów i przedstawiciela Konferencji Episkopatu Polski.
W tym kontekście wizyta wysłannika Putina konfidenta GRU Cyryla I złożona w Warszawie jako spełnione zaproszenie Konferencji Episkopatu Polski w osobie abp Józefa Michalika w symbolu „znak pojednania” sowiecko – polskiego budzi wielkie niepokoje.
Aleksander Szumański
Literatura, źródła:
WIESŁAW WIELOPOLSKI
redaktor naczelny
miesięcznika
„Wiadomości Piskie”
Wiesław Wielopolski, Tygodnik Głos NR 27 (884) 7 lipca 2001 za Wiadomości Piskie, 2001-07-07