Bez kategorii
Like

POLSKA ŻYJE

24/06/2012
612 Wyświetlenia
0 Komentarze
22 minut czytania
no-cover

OSTATNI BASTION POLSKOŚCI TO NAMIOT SOLIDARNYCH 2010. TYLKO TYLE NAM POZOSTAŁO I AŻ TYLE. POLSKA ŻYJE!!!

0


 

POLSKA ŻYJE

 

Ostatni bastion polskości to namiot Solidarnych 2010. Tylko to nam pozostało i aż tyle. Dodaje nam ducha niezmordowana Ewa Stankiewicz i pozostali, często anonimowi Polacy, utrzymujący ten skrawek ojczyzny na stopach.

 

Powstają bastiony następne, jest już Lublin, jest Kraków. Zachęcam do powstania namiotu w Nowym Sączu, przy pomniku armii sowieckiej, sowieckim łuku tryumfalnym w Nowym Sączu.

Nie powstał Goralenvolk, nie będzie agentury sowieckiej w wolnej i suwerennej Polsce. Nie będzie nam nikt pluł w twarz, Polska powstała by żyć. Niejednokrotnie ginęła, ale „nigdy nie zginęła, póki my żyjemy”.

 

Na chodniku już nie wolno opierać części stelaża.

 

Pod namiotem spotykamy się z wielkimi Polakami, którzy swoją osobowością dodają nam wiary w polskość.

 

Pod namiotem Solidarnych 2010 w Warszawie był również Jan Pietrzak, postać symboliczna – twórca pieśni narodowej „Żeby Polska była Polską”.

 

Pod namiotem Solidarnych 2010 powstaje protest przeciwko takim ludziom, którzy uważają wolną Polskę za nienormalność, a polskość dla nich jest mitem. Solidarni protestują przeciwko hasłom „Patriotyzm jest rasizmem”.

 

Dominuje przemoc. Potężne siły „opiekuńcze” raz po raz pacyfikują wolną Polskę, znikają kolejne namioty i hasła wolności umieszczone na transparentach. Takie „parady wolności”, to już nie sztuka dla sztuki i ochrona nieistniejącego już w Polsce prawa, ale strach, śmiertelny strach przed utratą władzy. Strach tym większy, im bliżej pewnej likwidacji PO. Strach mający pokraczne odbicie w niezawisłych sądach, strach legitymujący się skazującymi wyrokami dla stwierdzeń, że Bolek jest Bolkiem, a Agora nie reprezentuje polskości, strach przed witrynami internetowymi pokazującymi śmieszność do płaczu „bohaterów” i ich podległych służb, strach przed najsilniejszą partią opozycyjną wyrażany decyzjami niezawisłego sądu o oddaniu jej prezesa do dyspozycji biegłych psychiatrów, co nie znajduje zastosowania w polskim prawie cywilnym, a rozpowszechnianie takiej wiedzy jest przestępstwem /”Sądy badają zdrowie psychiczne podsądnych” Marek Domagalski „RZ” 25 – 26 czerwca 2011 /.

 

Tadeusz Pietryga / „RZ” 24 czerwca 2011 / pyta w „Sądzie bardzo nieroztropnym”: „ Temida na wybory. Jakie będą skutki takiej decyzji sądu? Na pewno nie przyczyni się ona do wzrostu zaufania wobec wymiaru sprawiedliwości wobec sporej części opinii publicznej. Zakładając, że na opinie biegłych czeka się co najmniej kilka miesięcy, ze skutkami postanowienia sądu będziemy mieli do czynienia tuż przed wyborami. Co oznacza, że Temida znajdzie się w centrum politycznego sporu i będzie działała pod wpływem silnej presji zewnętrznej”.

 

Katyń 2010, a Polska w symbiozie z Rosją. Z tą Rosją, która już wielokrotnie zapisała się kartami NKWD i innymi służbami w mordy Polaków. Raz po raz odkrywa się nowe miejsca zbrodni sowieckich, nowe okrucieństwa dokonywane już po Katyniu 1940, a rządzący jakby nigdy nic powierzają Rosji śledztwo Tragedii Narodowej obierając na przewodniczącego komisji śledczej polakożercę Putina.

 

W lipcu 2009 roku w czasie trwania XV Kongresu Kresowian na Jasnej Górze pod patronatem prof. Lecha Kaczyńskiego – Prezydenta Rzeczypospolitej padło z jego ust, jako jedynego z polskiego establishmentu: „ludobójstwo kresowian na Wołyniu”. I Sejm RP w ten sposób zmuszony został do podjęcia uchwały o „mordach na Wołyniu stanowiących znamiona ludobójstwa” – co oczywiście nie utożsamia się z ludobójstwem.

 

Poprawność polityczna rządzących jest zdumiewająca i poniżająca. Schetyna – marszałek Sejmu RP swoim „autorytetem marszałkowym” wykreślą uchwałę o ustanowieniu 11 lipca „Dniem Męczeństwa Kresowian ” Polaków pomordowanych przez ukraińskich ludobójców OUN – UPA w „Rzezi Wołyńskiej” i w Małopolsce Wschodniej. Pomordowano wówczas ok. 200 tysięcy Polaków w sposób okrutny, zwierzęcy, wydłubując oczy, obcinając genitalia, obcinając nosy i języki, topiąc w studniach, krzyżując na drzwiach. „Śmierć Lachom” rozlega się do dzisiaj na każdym lwowskim rogu ulicy w różnych marszach i pochodach spadkobierców SS – Galizien i band morderców OUN – UPA. Bandera jest obywatelem honorowym państwa ukraińskiego, wznosi się mu pomniki, nazywa ulice i place imieniem tego mordercy, a krwawy zbój – odpowiedzialny za rzeź Polaków Roman Szuszkiewicz / „Czuprynka” / jest bohaterem Ukrainy, wznosi się w pochodach okrzyki na jego cześć, rzeźbi reliefy żeliwne z jego morderczymi myślami / elewacja szkoły im. św. Marii Magdaleny we Lwowie /.

 

W odpowiedzi, poniżającej nasz naród, naszą godność i pamięć o bestialsko pomordowanych Polakach, Polska zaprasza zbirów banderowskich do Krakowa na mecz piłki nożnej z radnymi PO, a potem lewicowy prezydent Krakowa Jacek Majchrowski ze swoją „Familią”, niestety profesor UJ najstarszej polskiej uczelni wystawia dla tych bandziorów uroczysty bankiet z udziałem radnych PO. A ukraiński nacjonalizm pluje nam w twarz z radością śpiewając „smert Lachom” w polskim przecież Lwowie.

 

Te bezprzykładne zachowania polityczne rządzących w panicznym strachu przed partią opozycyjną i patriotyczna częścią społeczeństwa tworzą już analogię historyczną.

 

Podobne siły, „poprawne politycznie” istniały też skierowane przeciwko Józefowi Piłsudskiemu. Jego wyznanie złożone na Zjeździe Legionistów w 1922 roku:

 

„…kiedym w dniu 6 sierpnia mówił do generała Sosnkowskiego, że czeka nas śmierć, lub wielka sława, bardziej w tę śmierć, niż w sławę wierzyłem…gdym wyprowadził was z murów nieufnego w wasze siły Krakowa, gdym wchodził z wami do miast i miasteczek Królestwa, widziałem zawsze przed sobą widmo uśpione, powstające z grobów ojców i dziadów – widmo żołnierza bez ojczyzny. Czy takimi zostaniemy w historii, czy po nas pozostawimy jedynie …krótki płacz kobiecy i długie rodaków rozmowy, pokaże przyszłość”.

 

Słowa Piłsudskiego były pełne goryczy, wszak żołnierze ci nie mieli wsparcia w świecie, również we własnym narodzie, podczas gdy Polska od przeszło stu lat była wykreślona z karty Europy. Do czynu Piłsudski w swym Czynie nie miał pełnego wsparcia narodowego, a w pewnych przypadkach nawet zachodziło potępienie tego Czynu, manifestującego się jałowymi sporami „orientacyjnymi” w tej dziejowej chwili.

 

Żołnierze legionowi wyruszali w swe boje źle wyekwipowani, źle uzbrojeni, bez karabinów maszynowych, z przestarzałymi armatkami z dymnym prochem i tak wyekwipowani szli walczyć o niepodległość ojczyzny, będąc awangardą narodu, awangarda moralną, aby czynem wojennym budzić Polskę do Zmartwychwstania.

 

Na ziemiach polskich panoszyła się jeszcze okupacja niemiecka i kraj zalany był obcym żołdactwem, od wschodu zagrażała nam bolszewicka zawierucha, w Małopolsce Wschodniej palił się pożar wojny ukraińskiej, a bohaterski Semper Fidelis -zawsze wierny – Lwów krwawił w rozpaczliwej walce o swoją polskość i przynależność do Macierzy. Polska była wówczas w listopadzie 1918 roku jednym wielkim kłębowiskiem wzburzonych namiętności politycznych i społecznych. Najskrajniejszy radykalizm i najbezwzględniejsza demagogia walczyły ze sobą o palmę pierwszeństwa w wysuwaniu najjaskrawszych haseł i programów odbudowy Polski na nowych podstawach. Mnożyli się i tacy, którzy za najważniejsze zadanie w tej dziejowej chwili uważali zawieszenie czerwonego sztandaru na Zamku Królewskim, ale byli również i tacy którym marzyło się zdjęcie korony z Orła Białego. Taka była ówczesna „władza”. A gdy działo się to wszystko pędził do Warszawy Józef Piłsudski, zaświtał w Warszawie 11 listopada 1918 roku, aby dać Polsce Niepodległość.

 

Nie przeszkodziło to wrogom politycznym i osobistym Piłsudskiego w działaniach. I tak dla przykładu po Bitwie Warszawskiej na dziedzińcu pałacu Krasińskich w Warszawie ustawiono parę tuzinów kobiet z arystokracji, a gdy pojawił się generał Weygand, na dany znak przez reżyserów smutnej komedii zgromadzone kobiety padły na kolana i całowały ręce „zwycięzcy” w Bitwie Warszawskiej, a równocześnie przemawiał jeden z dygnitarzy kościelnych piętnując Piłsudskiego jako „podłego tchórza i zdrajcę”.

 

Legenda o viktorii Weyganda w Bitwie Warszawskiej w 1920 roku stanowi doskonały przykład zasady, że w historii mniej ważne od tego, co się rzeczywiście zdarzyło, jest to, w co ludzie wierzą, że się zdarzyło. Wersja ta jest wszak zgodna z uprzedzeniami mieszkańców Europy Zachodniej, którym zawsze miło usłyszeć o zwycięstwie aliantów. Od tamtych czasów, aż po dziś dzień akceptuje się ją poza Polską niemal powszechnie. Przez czterdzieści lat legenda była przyjmowana za dobrą monetę również w kręgach akademickich, aż kłamstwo zostało przygwożdżone.

 

Królowała nienawiść do Piłsudskiego i piłsudczyków. Kolportowano po Warszawie wiadomość „zdrady narodowej” marszałka Józefa Piłsudskiego, jakoby jego adiutant porozumiewał się z bolszewikami na drucie przeciągniętym z Belwederu do podziemi soboru na placu Saskim. Marszałek powiedział wówczas: „…naczelni wodzowie na całym świecie mają to do siebie, że ich szanują. Gdy z imieniem któregoś z tych naczelnych wodzów związane są zwycięstwa, szanują ich w dwójnasób. Kiedy zaś zwycięstwa kończyły się zwycięską wojną, szanowało ich w trójnasób. W Polsce jest inaczej…”

 

Nienawiść zaś triumfowała. Do tego człowieka który w dniu 11 listopada 1918 roku uczynił Polskę Niepodległą po 123 latach zniewolenia.

 

Upodlenie swojej osoby tak scharakteryzował Józef Piłsudski w jednym z wystąpień:

 

„…był jakiś cień który biegł obok mnie, czy na polu bitwy, czy w spokojnej pracy, cień ten ścigał mnie i prześladował. Zapluty, potworny karzeł na krzywych nóżkach, wypluwający swoją brudną duszę, opluwający mnie zewsząd, nie szczędzący niczego, co szczędzić trzeba: rodziny, stosunków, bliskich mi ludzi, śledzący moje kroki, przekształcający moją myśl – ten potworny karzeł pełzał za mną, ubrany w chorągiewki różnych kolorów, to obcego, to swego państwa, krzyczący frazesy, wymyślający jakieś historie – ten karzeł był moim nieodstępnym towarzyszem doli i niedoli, szczęścia i nieszczęścia, zwycięstwa i klęski… a plucie to chrzczono wysokimi słowami. Była to praca t. zw. narodowa i patriotyczna. A najsmutniejsze i najboleśniejsze w tym wszystkim , że przedmiotem i celem tej ohydnej w swych przejawach roboty był człowiek, który całym swoim dotychczasowym życiem zaświadczył , że żył i oddychał jedynie myślą o Polsce i jej wielkiej przyszłości, który tyle już dla tej Polski i jej pożytku zdziałał , nic w zamian od niej dla siebie nie żądając. Człowiek wreszcie, który jeden tylko , a wielki i świetlany ideał widział przed sobą, by odrodzona i do nowego życia Rzeczpospolita Polska stała się największą potęgą nie tylko wojenną, lecz także kulturalną na całym „Wschodzie” , a wierzył w ziszczenie tego ideału pod warunkiem, że z odrodzeniem politycznym Polski nastąpi odrodzenie duchowe i moralne narodu”.

 

Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej na podstawie nowej konstytucji został Gabriel Narutowicz, który swoje przemówienie wyborcze zakończył: „…najzasłużeńszy obywatel Rzeczypospolitej, którą wskrzesił, zbudował i przed wrogiem obronił, Marszałek Piłsudski niech żyje”!

 

W dwa dni później prezydent Narutowicz już nie żył, skrytobójczo zamordowany, w tej atmosferze politycznej nie przebierającej w środkach walce politycznej. A tymczasem w dalszym ciągu cień biegł obok Piłsudskiego, to wyprzedzał go, to zostawał w tyle. „Zaczęły się wówczas już bezpardonowe harce zaplutego, potwornego karła na krzywych nóżkach, wypluwającego swoją brudną duszę, a wraz z nią jakieś niesłychane historie.

 

„W przeciągu pięciu lat prawie musiałem żyć w otoczeniu najrozmaitszych potwornych baśni, najrozmaitszych legend, najrozmaitszych, śmiesznych nawet opowiadań dotyczących mojej osoby” – mówił Piłsudski. Opowiadano i pisano w brukowej prasie: „…reprezentant narodu, wybrany przez naród – kradnie! Zbiera się komisja sejmowa, aby szukać skradzionych insygniów królewskich. Komisja sejmowa obradująca pod kierownictwem marszałka Sejmu, śledzi, bada, poszukuje skradzionych przez tego reprezentanta narodu skradzionych rzeczy!

Czy jest próba zrobienia go odpowiedzialnym za te niebywałe zbrodnie? Nie ma ! Idzie tylko o plucie, idzie tylko o kał wewnętrzny, którego pełna musiała być dusza, jeżeli na takie rzeczy się zdobyła…potworny karzeł wylęgły z bagien rodzinnych”.

 

Jaka potworna analogia kryje się między opluwaniem Pana Prezydenta Rzeczypospolitej prof. Lecha Kaczyńskiego, jego bohaterską śmiercią, a morderstwem Prezydenta Gabriela Narutowicza?

Analogia tchórzostwa politycznego przeciwników Piłsudskiego i Kaczyńskiego jest dla mnie oczywista.

 

Czy mordy Litwinienki i Politowskiej mają podobny podtekst co śmierć Marka Rosiaka? Czy ta śmierć jest jedynie ostrzeżeniem dla opozycji? Czy Marek Rosiak poległ przez pomyłkę w zamian Jarosława Kaczyńskiego? Na czym polega błazeństwo „Dziurawego Stefka”? Dlaczego zginął „śmiercią samobójczą” krytyk polityki PO i premiera Donalda Tuska?

 

Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego nie kierowano jeszcze do psychuszki, jak uczyniono ten „przedsmak” Jarosławowi Kaczyńskiemu, ani nie obwołano faszystą, bo było to jeszcze przed Shoah i krematoriami.

 

Gdy w maju 1935 roku postanowiono, że ciało zmarłego marszałka Piłsudskiego (zgodnie z jego życzeniem) spocznie na Wawelu, natychmiast pojawiły się głosy sprzeciwu. Protesty szybko nabrały rozmachu, przez Polskę przetoczył się "konflikt wawelski". Wiele osób uważało, że marszałek nie jest godzien tego, by pochować go obok królów. Ostatecznie jednak Piłsudski został w Krakowie.

 

Historia, jak widzimy, zatoczyła koło. Po ogłoszeniu, że dla Lecha Kaczyńskiego miejsce na Wawelu również musi się znaleźć, polskie społeczeństwo podzielił kolejny "konflikt wawelski". Zasadniczy argument również ten sam: tragicznie zmarły prezydent nie zasłużył na to, by spocząć obok polskich monarchów.

 

Tragicznie zmarły Prezydent Rzeczypospolitej prof. Lech Kaczyński podobnie jak Pierwszy Marszałek Polski Józef Piłsudski spoczywają na Wawelu w Krypcie Srebrnych Dzwonów. Prezydent Rzeczypospolitej prof. Lech Kaczyński stał się bohaterem narodowym, strażnikiem i bohaterem pamięci narodowej, czy to się komuś podoba, czy nie; poległ na posterunku, wraz z powszechnie lubianą Małżonką, w otoczeniu generalicji, polityków, członków rodzin katyńskich, jadąc złożyć hołd w miejscu dla narodu polskiego świętym, dwa kroki od mogił pomordowanych rodaków, przy których znalazł śmierć na nieludzkie ziemi. Katyń 1940 i Katyń 2010 to główne filary pamięci o Prezydencie Rzeczypospolitej prof. Lechu Kaczyńskim.

 

Pierwszy Marszałek Polski Józef Piłsudski i Prezydent Rzeczypospolitej Polski prof. Lech Kaczyński z Małżonką Marią spoczywają obok siebie.

 

Aleksander Szumański

„Głos Polski” Toronto

 

0

Bez kategorii
Like

POLSKA ŻYJE

29/06/2011
0 Wyświetlenia
0 Komentarze
22 minut czytania
no-cover

Ostatni bastion polskości to namiot Solidarnych 2010. Tylko to nam pozostało i aż tyle. Dodaje nam ducha niezmordowana Ewa Stankiewicz i pozostali, często anonimowi Polacy, utrzymujący ten skrawek ojczyzny na stopach.

0


Powstają bastiony następne, jest już Lublin, niedługo będzie Kraków. Zachęcam do powstania namiotu w Nowym Sączu, przy pomniku armii sowieckiej, sowieckim łuku tryumfalnym w Nowym Sączu.
 

Nie powstał  Goralenvolk, nie będzie agentury sowieckiej w wolnej i suwerennej Polsce. Nie będzie nam nikt pluł w twarz, Polska powstała by żyć. Niejednokrotnie ginęła, ale „nigdy nie zginęła, póki my żyjemy”.

Na chodniku już nie wolno opierać części stelaża.

Pod namiotem spotykamy się z wielkimi Polakami, którzy swoją osobowością dodają nam wiary w polskość.

Pod namiotem Solidarnych 2010 w Warszawie był również Jan Pietrzak, postać symboliczna – twórca pieśni narodowej „Żeby Polska była Polską”.

 
 

Pod namiotem Solidarnych 2010 powstaje protest przeciwko takim ludziom, którzy uważają wolną Polskę za nienormalność, a polskość dla nich jest mitem. Solidarni protestują przeciwko hasłom  „Patriotyzm jest rasizmem”.

Dominuje przemoc. Potężne siły „opiekuńcze”  raz po raz pacyfikują wolną Polskę, znikają kolejne namioty i hasła wolności umieszczone na transparentach. Takie „parada wolności”, to już nie sztuka dla sztuki i ochrona nieistniejącego już w Polsce prawa, ale strach, śmiertelny strach przed utratą władzy. Strach tym większy, im bliżej października 2011. Strach mający pokraczne odbicie w niezawisłych sądach, strach legitymujący się skazującymi wyrokami dla stwierdzeń, że Bolek jest Bolkiem, a Agora nie reprezentuje polskości, strach przed witrynami internetowymi pokazującymi śmieszność do płaczu „bohaterów” i ich podległych służb, strach przed najsilniejszą partią opozycyjną wyrażany decyzjami niezawisłego sądu o oddaniu jej prezesa do dyspozycji biegłych psychiatrów, co nie znajduje zastosowania w polskim prawie cywilnym, a rozpowszechnianie takiej wiedzy jest przestępstwem /”Sądy badają zdrowie psychiczne podsądnych” Marek Domagalski „RZ” 25 – 26 czerwca 2011 /.

Tadeusz Pietryga / „RZ” 24 czerwca 2011 / pyta w „Sądzie bardzo nieroztropnym”: „ Temida na wybory. Jakie będą skutki takiej decyzji sądu? Na pewno nie przyczyni się ona do wzrostu zaufania wobec wymiaru sprawiedliwości wobec sporej części opinii publicznej. Zakładając, że na opinie biegłych czeka się co najmniej kilka miesięcy, ze skutkami postanowienia sądu będziemy mieli do czynienia tuż przed wyborami. Co oznacza, że Temida znajdzie się w centrum politycznego sporu i będzie działała pod wpływem silnej presji zewnętrznej”. 

Katyń 2010, a Polska w symbiozie z Rosją. Z tą Rosją, która już wielokrotnie zapisała się kartami NKWD i innymi służbami w mordy Polaków. Raz po raz odkrywa się nowe miejsca zbrodni sowieckich, nowe okrucieństwa dokonywane już po Katyniu 1940, zwane przez historyków Katyń bis, a rządzący jakby nigdy nic powierzają Rosji śledztwo Tragedii Narodowej obierając na przewodniczącego komisji śledczej polakożercę Putina.

W lipcu 2009 roku w czasie trwania XV Kongresu Kresowian na Jasnej Górze pod patronatem prof. Lecha Kaczyńskiego – Prezydenta Rzeczypospolitej padło z jego ust,  jako jedynego z polskiego establishmentu: „ludobójstwo kresowian na Wołyniu”. I Sejm RP w ten sposób zmuszony został do podjęcia uchwały o „mordach na Wołyniu stanowiących znamiona ludobójstwa” – co oczywiście nie utożsamia się z ludobójstwem.

Poprawność polityczna rządzących jest zdumiewająca i poniżająca. Schetyna – marszałek Sejmu RP swoim „autorytetem marszałkowym” wykreślą uchwałę o ustanowieniu 11 lipca „Dniem Męczeństwa” Polaków pomordowanych w „Rzezi Wołyńskiej” i w Małopolsce Wschodniej. Pomordowano wówczas ok. 200 tysięcy Polaków w sposób okrutny, zwierzęcy, wydłubując oczy, obcinając genitalia, obcinając nosy i języki, topiąc w studniach, krzyżując na drzwiach. „Śmierć Lachom” rozlega się do dzisiaj na każdym lwowskim rogu ulicy w różnych marszach i pochodach spadkobierców SS – Galizien i band morderców OUN – UPA. Bandera jest obywatelem honorowym państwa ukraińskiego, wznosi się mu pomniki, nazywa ulice i place imieniem tego mordercy, a krwawy zbój – odpowiedzialny za rzeź Polaków Roman Szuszkiewicz / „Czuprynka” / jest bohaterem Ukrainy, wznosi się w pochodach okrzyki na jego cześć, rzeźbi reliefy żeliwne z jego morderczymi myślami / elewacja szkoły im. św. Marii Magdaleny we Lwowie /.

W odpowiedzi, poniżającej nasz naród, naszą godność i pamięć o bestialsko pomordowanych Polakach, Polska zaprasza zbirów banderowskich do Krakowa na mecz piłki nożnej z radnymi PO, a potem prezydent Krakowa wystawia dla tych bandziorów uroczysty bankiet z udziałem radnych PO. A ukraiński nacjonalizm pluje nam w twarz z radością śpiewając „smert Lachom” w polskim przecież Lwowie.

Te bezprzykładne zachowania polityczne rządzących w panicznym strachu przed partią opozycyjną i patriotyczna częścią społeczeństwa tworzą już analogię historyczną.

Podobne siły, „poprawne politycznie” istniały też skierowane przeciwko Józefowi Piłsudskiemu. Jego wyznanie złożone na Zjeździe Legionistów w 1922 roku:

„…kiedym w dniu 6 sierpnia mówił do generała Sosnkowskiego, że czeka nas śmierć, lub wielka sława, bardziej w tę śmierć, niż w sławę wierzyłem…gdym wyprowadził was z murów nieufnego w wasze siły Krakowa, gdym wchodził z wami do miast i miasteczek Królestwa, widziałem zawsze przed sobą widmo uśpione, powstające z grobów ojców i dziadów – widmo żołnierza bez ojczyzny. Czy takimi zostaniemy w historii, czy po nas pozostawimy jedynie …krótki płacz kobiecy i długie rodaków rozmowy, pokaże przyszłość”. 

Słowa Piłsudskiego były pełne goryczy, wszak żołnierze ci nie mieli wsparcia w świecie, również  we własnym narodzie, podczas gdy Polska od przeszło stu lat była wykreślona z karty Europy. Do czynu Piłsudski w swym Czynie nie miał pełnego wsparcia narodowego, a w pewnych przypadkach nawet zachodziło potępienie tego Czynu, manifestującego się jałowymi sporami „orientacyjnymi” w tej dziejowej chwili.

Żołnierze legionowi wyruszali w swe boje źle wyekwipowani, źle uzbrojeni, bez karabinów maszynowych, z przestarzałymi armatkami z dymnym prochem i tak wyekwipowani szli walczyć o niepodległość ojczyzny, będąc awangardą narodu, awangarda moralną, aby czynem wojennym budzić Polskę do Zmartwychwstania.

Na ziemiach polskich panoszyła się jeszcze okupacja niemiecka i kraj zalany był obcym żołdactwem, od wschodu zagrażała nam bolszewicka zawierucha, w Małopolsce Wschodniej palił się pożar wojny ukraińskiej, a bohaterski „zawsze wierny” Lwów krwawił w rozpaczliwej walce o swą polskość i przynależność do Macierzy. Polska była wówczas w listopadzie 1918 roku jednym wielkim kłębowiskiem wzburzonych namiętności politycznych i społecznych. Najskrajniejszy radykalizm i najbezwzględniejsza demagogia walczyły ze sobą o palmę pierwszeństwa w wysuwaniu najjaskrawszych haseł i programów odbudowy Polski na nowych podstawach. Mnożyli się i tacy, którzy za najważniejsze zadanie w tej dziejowej chwili uważali zawieszenie czerwonego sztandaru na Zamku Królewskim, ale byli również i tacy którym marzyło się zdjęcie korony z Orła Białego. Taka była ówczesna „władza”. A gdy działo się to wszystko pędził do Warszawy Józef Piłsudski,  zaświtał w Warszawie 11 listopada 1918 roku, aby dać Polsce Niepodległość.

Nie przeszkodziło to wrogom politycznym i osobistym Piłsudskiego w działaniach. I tak dla przykładu po Bitwie Warszawskiej na dziedzińcu pałacu Krasińskich w Warszawie  ustawiono parę tuzinów kobiet z arystokracji, a gdy pojawił się generał Weygand, na dany znak przez reżyserów smutnej komedii zgromadzone kobiety padły na kolana i całowały ręce „zwycięzcy” w Bitwie Warszawskiej, a równocześnie przemawiał jeden z dygnitarzy kościelnych piętnując Piłsudskiego jako „podłego tchórza i zdrajcę”.
 
Legenda o viktorii Weyganda w Bitwie Warszawskiej w 1920 roku stanowi doskonały przykład zasady, że w historii mniej ważne od tego, co się rzeczywiście zdarzyło, jest to, w co ludzie wierzą, że się zdarzyło. Wersja ta jest wszak zgodna z uprzedzeniami mieszkańców Europy Zachodniej, którym zawsze miło usłyszeć o zwycięstwie aliantów. Od tamtych czasów, aż po dziś dzień akceptuje się ją poza Polską niemal powszechnie. Przez czterdzieści lat legenda była przyjmowana za dobrą monetę również w kręgach akademickich, aż kłamstwo zostało przygwożdżone.

Królowała nienawiść do Piłsudskiego i piłsudczyków. Kolportowano po Warszawie wiadomość „zdrady narodowej” marszałka Józefa Piłsudskiego, jakoby jego adiutant porozumiewał się z bolszewikami na drucie przeciągniętym z Belwederu do podziemi soboru na placu Saskim. Marszałek powiedział wówczas: „…naczelni wodzowie na całym świecie mają to do siebie, że ich szanują. Gdy z imieniem któregoś z  tych naczelnych wodzów związane są zwycięstwa, szanują ich w dwójnasób. Kiedy zaś zwycięstwa kończyły  się zwycięską wojną, szanowało ich w trójnasób. W Polsce jest inaczej…” 

Nienawiść zaś triumfowała. Do tego człowieka który w dniu 11 listopada 1918 roku uczynił Polskę Niepodległą po 123 latach zniewolenia.

Upodlenie swojej osoby tak scharakteryzował Józef Piłsudski w jednym ze swoich wystąpień:

„…był jakiś cień który biegł obok mnie, czy na polu bitwy, czy w spokojnej pracy, cień ten ścigał mnie i prześladował. Zapluty, potworny karzeł na krzywych nóżkach, wypluwający swoja brudną duszę, opluwający mnie zewsząd, nie szczędzący niczego, co szczędzić trzeba: rodziny, stosunków, bliskich mi ludzi, śledzący moje kroki, przekształcający moją myśl – ten potworny karzeł pełzał za mną, ubrany w chorągiewki różnych kolorów, to obcego, to swego państwa, krzyczący frazesy, wymyślający jakieś historie – ten karzeł był moim nieodstępnym towarzyszem doli i niedoli, szczęścia i nieszczęścia, zwycięstwa i klęski… a plucie to chrzczono wysokimi słowami. Była to praca t. zw. narodowa i patriotyczna. A najsmutniejsze i najboleśniejsze w tym wszystkim , że przedmiotem i celem tej ohydnej w swych przejawach roboty był człowiek, który całym swoim dotychczasowym życiem zaświadczył , że żył i oddychał jedynie myślą o Polsce i jej wielkiej przyszłości, który tyle już dla tej Polski i jej pożytku zdziałał , nic w zamian od niej dla siebie nie żądając. Człowiek wreszcie, który jeden tylko , a wielki i świetlany ideał widział przed sobą, by odrodzona i do nowego życia Rzeczpospolita Polska stała się największą potęgą  nie tylko wojenną, lecz także kulturalną na całym Wschodzie” , a wierzył w ziszczenie tego ideału pod warunkiem, że z odrodzeniem politycznym Polski nastąpi odrodzenie duchowe i moralne narodu”.

Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej na podstawie nowej konstytucji został Gabriel Narutowicz, który swoje przemówienie wyborcze zakończył: „…najzasłużeńszy obywatel Rzeczypospolitej, którą wskrzesił, zbudował i przed wrogiem obronił, Marszałek Piłsudski niech żyje”!

W dwa dni później prezydent Narutowicz już nie żył, skrytobójczo zamordowany, w tej atmosferze politycznej nie przebierającej w środkach walce politycznej. A tymczasem w dalszym ciągu cień biegł obok  Piłsudskiego, to wyprzedzał go, to zostawał w tyle. „Zaczęły się wówczas już bezpardonowe harce zaplutego, potwornego karła na krzywych nóżkach, wypluwającego swoją brudną duszę, a wraz z nią jakieś niesłychane historie.

W przeciągu pięciu lat prawie musiałem żyć w otoczeniu najrozmaitszych potwornych baśni, najrozmaitszych legend, najrozmaitszych, śmiesznych nawet opowiadań dotyczących mojej osoby” – mówił Piłsudski. Opowiadano i pisano w brukowej prasie: „…reprezentant narodu, wybrany przez naród – kradnie! Zbiera się komisja sejmowa, aby szukać skradzionych insygniów królewskich. Komisja sejmowa obradująca pod kierownictwem marszałka Sejmu, śledzi, bada, poszukuje skradzionych przez tego reprezentanta narodu skradzionych rzeczy!
 
Czy jest próba zrobienia go odpowiedzialnym za te niebywałe zbrodnie? Nie ma ! Idzie tylko o plucie, idzie tylko o kał wewnętrzny, którego pełna musiała być dusza, jeżeli na takie rzeczy się zdobyła…potworny karzeł wylęgły z bagien rodzinnych”.

Jaka potworna analogia kryje się między opluwaniem Pana Prezydenta Rzeczypospolitej prof. Lecha Kaczyńskiego, jego bohaterską śmiercią, a morderstwem Prezydenta Gabriela Narutowicza?
 
Analogia tchórzostwa politycznego przeciwników Piłsudskiego i Kaczyńskiego jest dla mnie oczywista.

Czy mordy Litwinienki i Politowskiej mają podobny podtekst co śmierć Marka Rosiaka? Czy ta śmierć jest jedynie ostrzeżeniem dla opozycji? Czy Marek Rosiak poległ przez pomyłkę w zamian Jarosława Kaczyńskiego? Na czym polega błazeństwo „Dziurawego Stefka”?

Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego nie kierowano jeszcze do psychuszki, jak uczyniono ten „przedsmak” Jarosławowi  Kaczyńskiemu, ani nie obwołano faszystą, bo było to jeszcze przed Shoah i krematoriami.

Gdy w maju 1935 roku postanowiono, że ciało zmarłego marszałka Piłsudskiego (zgodnie z jego życzeniem) spocznie na Wawelu, natychmiast pojawiły się głosy sprzeciwu. Protesty szybko nabrały rozmachu, przez Polskę przetoczył się "konflikt wawelski". Wiele osób uważało, że marszałek nie jest godzien tego, by pochować go obok królów. Ostatecznie jednak Piłsudski został w Krakowie.

Historia, jak widzimy, zatoczyła koło. Po ogłoszeniu, że dla Lecha Kaczyńskiego miejsce na Wawelu również musi się znaleźć, polskie społeczeństwo podzielił kolejny "konflikt wawelski". Zasadniczy argument również  ten sam: tragicznie zmarły prezydent nie zasłużył na to, by spocząć obok polskich monarchów.

Tragicznie zmarły Prezydent Rzeczypospolitej prof. Lech Kaczyński podobnie jak Pierwszy Marszałek Polski Józef Piłsudski spoczął na Wawelu w Krypcie Srebrnych Dzwonów i stał się bohaterem  narodowym, strażnikiem i bohaterem pamięci narodowej, czy to się komuś podoba, czy nie; zginął na posterunku, wraz z powszechnie lubianą Małżonką, w otoczeniu generalicji, polityków, członków rodzin katyńskich, jadąc złożyć hołd w miejscu dla narodu polskiego świętym, dwa kroki od mogił pomordowanych rodaków, przy których znalazł śmierć. Katyń plus tragedia smoleńska to główne filary pamięci o Prezydencie Rzeczypospolitej prof. Lechu Kaczyńskim

Pierwszy Marszałek Polski Józef Piłsudski i Prezydent Rzeczypospolitej Polski prof. Lech Kaczyński z Małżonką Marią spoczywają obok siebie.

Aleksander Szumański



0

Aleszuma http://aleksanderszumanski.pl

Po prostu zwykly czlowiek

1422 publikacje
7 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
343758