Jeśli chodzi o intencje artykułu to aczkolwiek są one dobre, ale nie tędy droga. Najpierw sprawa demografii. Jeśli ja miałbym więcej dzieci niż mam, to majątek jaki mogłoby dać im do dyspozycji, byłby na głowę o wiele mniejszy. Boję się, że był by niewystarczający do tego, by mogły one godziwie żyć. W 50 metrowym mieszkaniu jedna osoba żyje wygodnie, dwie „jakoś się zmieszczą” ale 5 osób będzie już się męczyło a dzieci wychowane w takich warunkach raczej nie zdobędą odpowiednich kwalifikacji zawodowych, do tego by na siebie w przyszłości zarobić. Jedynym sposobem na to by dzieci były dobrze wykształcone, gdy brakuje pieniędzy, to jest ograniczenie ich liczby. Jest to naturalne. O ile wiem nawet dzikie zwierzęta pozbywają się najsłabszych osobników, […]
Jeśli chodzi o intencje artykułu to aczkolwiek są one dobre, ale nie tędy droga.
Najpierw sprawa demografii. Jeśli ja miałbym więcej dzieci niż mam, to majątek jaki mogłoby dać im do dyspozycji, byłby na głowę o wiele mniejszy. Boję się, że był by niewystarczający do tego, by mogły one godziwie żyć. W 50 metrowym mieszkaniu jedna osoba żyje wygodnie, dwie „jakoś się zmieszczą” ale 5 osób będzie już się męczyło a dzieci wychowane w takich warunkach raczej nie zdobędą odpowiednich kwalifikacji zawodowych, do tego by na siebie w przyszłości zarobić. Jedynym sposobem na to by dzieci były dobrze wykształcone, gdy brakuje pieniędzy, to jest ograniczenie ich liczby. Jest to naturalne. O ile wiem nawet dzikie zwierzęta pozbywają się najsłabszych osobników, gdy brakuje jedzenia dla wszystkich. Lepiej by przeżyło jedno dziecko silne niż dwa słabe. Wiem, to przerażające i ja się z tym nie godzę ale co mam zrobić, poza tym, że mogę o tym mówić. A prawda jest taka, że odbywająca się stale, od 1981 roku dekapitalizacja naszego państwa wymusza na społeczeństwie konieczność ograniczenia swojej liczebności. Dlatego stan wojenny, który ją rozpoczął był zbrodnią.
Obecnie w Polsce mamy taką sytuację, że dziewczęta są o wiele lepiej wykształcone i lepiej wychowane od mężczyzn. Gdy ja byłem dzieckiem i moi rodzice uczyli mnie różnych rzeczy prowadzając na tzw zajęcia dodatkowe, to wszędzie miałem kolegów. Dziewcząt prawie nie było, sami chłopcy. Gdy ja byłem w tych samych miejscach, w tych samych klubach sportowych, w tych samych ośrodkach kultury już jako rodzic zauważyłem, że na zajęciach praktycznie nie ma chłopców. Chłopcy przestali uprawiać szermierkę, przestali jeździć konno, nawet nie grają w piłkę na podwórku, na którym ja się wychowywałem. Dlaczego?
Dlatego, że obecnie na jednego nauczyciela przypada zaledwie 6 czy 7 uczniów. W związku z tym po to by każdy z nich mógł wyrobić pensum niezbędne do wypłaty wynagrodzenia każde dziecko musi mieć stosownie dużo lekcji. Ja miałem w pierwszych latach nauki 3 lekcje dziennie a pokolenie moich dzieci już 6! Czy oni mają siłę na cokolwiek po szkole! Gdyby jeden nauczyciel przypadał na 12 uczniów, to każdy z uczniów mógłby mieć o połowę mniej zajęć by nauczyciele mieli z czego żyć. Dlaczego więc nie zmniejszono liczby nauczycieli – bo nie było co z nimi zrobić a byli zatrudnieni na stałe, czyli do emerytury. Przy takim obciążeniu nauką, które wynikało z ilości nauczycieli chłopcom, w dzieciństwie rozwijającym się wolniej od dziewcząt nie starczało już siły na jakąkolwiek aktywność po szkole. W Niemczech, czy w Szwajcarii w dalszym ciągu młodsze dzieci uczą się trzy godziny dziennie a później grają w piłkę lub robią co chcą kształtując swoje osobowości i jak dorosną są mistrzami świata eksportu!
A u nas, nasze już dorosłe panie muszą zająć się pracą zawodową, bo mężczyźni nie są w stanie jej wykonać, bo od wielu lat system edukacji nie był dla nich właściwy. Ale nauczycielom, wszędzie poza Warszawą żyło się wspaniale!
Jak głupi jest system edukacji to podam przykład z Warszawy sprzed paru lat z najbardziej renomowanego w Warszawie liceum, pierwszego kilka lat temu we wszystkich rankingach. Otóż „Pani od Geografii” postanowiła zrobić klasówkę ze znajomości Wysp Karaibskich i nie była to żadna kara. Czego wymagała od młodzieży – ano tego, żeby młodzież znała nazwy wszystkich wysepek, oraz nazwę największej miejscowości na każdej z nich i nazwę głównej rzeki,w zasadzie strumyka. Po co nie wiadomo, ale ile godzin zajęło nauczenie się tych idiotyzmów to wiadomo. Czy w tym czasie jakikolwiek uczeń mógł się zająć czymś pozytywnym – oczywiście nie. Czy zrobienie takiej klasówki jest powodem do odwołania dyrekcji szkoły, Zależy gdzie. W Szwajcarii tak, w Polsce nie. Bo szkoła w Szwajcarii ma uczyć dziatwę a w Polsce być miejscem pracy nauczycieli. W rezultacie Szwajcarzy są bogaci, mimo jeszcze mniejszej liczby ludności niż Polska żyją dostatnio i spokojnie.
Dlaczego u nas nie rozwija się biznes. Podam jeden z powodów. Otóż gdy w 1989 roku wprowadzano nowe Prawo bankowe był tam taki zapis, że „bank ma działać w interesie klienta”. Pamiętam przerażenie prawników bankowych, gdy przeczytali ten zapis. Zaczęli się martwić, że banki nie będą miały z czego żyć, bo zawsze żyły z tego, że „robiły w trąbę” klientów. Na szczęście ustawodawca nie był wredny i spowodował, że zapis ten stał się martwy, stwierdzając, że nadzór bankowy nie bada relacji banku z klientami, zaś sama ustawa ustawą prawa administracyjnego nie badanego przez sądy powszechne! W rezultacie straty jakie spowodowały banki łupiąc klientów zmniejszyły nasz dochód narodowy wytworzony przez ostanie 20 lat mniej więcej o połowę. Jak to banki robiły. Różnie np. wypowiadając umowę kredytową tuż przed zakończeniem inwestycji i w ten sposób ją przejmując za 10-20% wartości a następnie sprzedając ją „krewnym i znajomym królika” za połowę wartości księgowej wynikające z kosztów nabycia, czyli za jakieś 5% rzeczywistej wartości, co pozwalało zaprzyjaźnionemu nabywcy żyć z amortyzacji tego zakupu wiele lat i doprowadzało do przejedzenia inwestycji. Inny sposób to np. przykład odmowa kredytowania dobrego pomysłu gospodarczego i umożliwienie wglądu w biznesplany osobom trzecim, które co prawda nic z nich nie rozumiały i nie potrafiły wykonać zamierzonego przedsięwzięcia, ale były swoje, więc pieniądze na nie dostały. W rezultacie była cicha plajta dobrego pomysłu. Takich przykładów mogę podać wiele.
A kwestia działalności urzędów – zwłaszcza skarbowych. Po wprowadzeni vatu nastąpił w Polsce kryzys. Dlaczego, bo urzędy skarbowe zlikwidowały nam dwie trzecie przemysłu konfekcyjnego. Trzeba pamiętać, że na początku lat 90 mieliśmy z Rosją w rzeczywistości dodatni bilans handlowy. Ok. 3,5 mld usd eksportu do Rosji z samego Stadionu 10-lecia w Warszawie. Drugie tyle z targowisk w Cieszynie i Tuszynie. W połowie lat 90 cała branża zmniejszyła się o 2/3. Jak to się stało.
Historia tego była prosta. W wyniku wojny domowej w Jugosławii zrobiło się miejsce na rynku zbytu w Rosji i miejsce to wypełnił polski drobny przemysł konfekcyjny. Gdy wojna się skończyła i Rosjanie chcieli swoim rynkiem finansować znowu Serbów nie mieli jak tego zrobić. Tak na prawdę rozproszonego handlu prywatnego nie ma jak zatrzymać analogicznie jak nie można zlikwidować przemytu narkotyków. Jedyne co można zrobić to zlikwidować produkcję towaru handlowego. I tu przystąpiły do akcji nasze urzędy skarbowe , które z rzekomej gorliwości o wpływy do budżetu zlikwidowały 2/3 zakładzików produkcyjnych spowodowały, że bezrobocie w Polsce wzrosło do ok 20 %, że wstrętni prywaciarze przestali jeździć lepszymi samochodami a to, że zaczął narastać dług publiczny w Polsce, że realizowali oni politykę gospodarczą Rosji – w końcu co ich to obchodzi. Oni zapewniają prawidłowość rozliczeń z budżetem.
Ostatni raz akcje niszczenia gospodarki na potrzeby administracji urzędy skarbowe podjęły zaraz po wyborze miłego im Tuska na premiera. Z sympatii chciały zatroszczyć się o pieniądze na jego cuda. Jaki był ówcześnie pomysł? Bardzo fajny. Otóż w Polsce było wtedy bardzo wielu tzw. ryczałtowców. Byli to ludzie, którzy nie prowadzili ewidencji kosztów działalności a płacili jedynie ryczałtowy podatek wyliczany jako część przychodów. (np. 7.5%). Z tym, że zgodnie z ustawą na ryczałt trzeba było się co roku zapisywać, czyli składać do bodajże 15 stycznia deklarację, że będzie się w danym roku rozliczać z obowiązku podatkowego właśnie w ten sposób. Ponieważ jednak było to uciążliwe dla urzędów, to była z tego straszna kupa papierów Urzędy Skarbowe zaczęły kiedyś tam przyjmować interpretacje tego przepisu taką, że jeżeli ktoś raz się zgłosił na ryczałt i nie chce nic w sposobie rozliczania podatku dochodowego zmienić, to nie musi składać deklaracji co roku, bo deklaracji „zerowych”, czyli deklaracji braku zmiany się nie składa. Ale urzędy w Polsce nie są związane własnymi interpretacjami przepisów, a ustawa mówiła inaczej .
Gdy nastał miłościwie nam panujący Tusk aparat skarbowy postanowił w listopadzie 2007 roku go wspomóc w ten sposób, że zmienił obowiązującą interpretacje przepisów i zaczął się pytać ryczałtowców o ewidencje koszów za 5 lat wstecz. Ponieważ jej nie mieli, bo byli przekonani że nie mieli obowiązku jej prowadzić, to zadeklarowane przychody były traktowane jako dochody ( bo kosztów nie wykazywali) i każdemu z nich został naliczony zaległy podatek, po ok. 105 tys zł na ryczałtowca. Ryczałtowcami byli głównie drobni rzemieślnicy np. ci co naprawiali pralki, lodówki, drobni murarze itd., w sumie nikt dla urzędnika ważny. Zgodnie z planami miało to przynieść ok. 60 mld zł przychodów budżetowych, czyli zapełnić istniejąca dziurę w budżecie. Na szczęście zaczęli to robić zbyt szybko, gdy Tusk jeszcze nie czuł się zbyt pewnie na swoim stołku i akcję po natychmiast zorganizowanym proteście części środowisk opiniotwórczych odwołał w grudniu 2007 roku, bojąc się, że będzie to dobry argument propagandowy dla Pisu.
Oczywiście swój istotny udział w naszej biedzie ma również środowisko sądowo-prawnicze. Zachęca ono bowiem, by działalność gospodarczą prowadzić ze szkodą dla drugiego. Nie ma bowiem u nas, w naszym prawie definicji szkody ale jest przepis, że odszkodowanie nie może wzbogacać pokrzywdzonego. Wynika więc z tego, że najbardziej w biznesie opłaca się „rąbać wszystkich na około” bo co najwyżej trzeba będzie zwrócić „rąbnięte” pieniądze a na pewno nic się do tego nie dołoży. W związku z tym nasza gospodarka jest zupełnie nie innowacyjna, nie ma żadnej istotnej kooperacji między podmiotami gospodarczymi. Wprowadzenie jakiejkolwiek innowacji zawsze jest trudne i początkowo osłabia firmę pracującą nad jej wprowadzeniem. Praktycznie w naszym systemie prawnym nie ma szansy by taki podmiot gospodarczy nie stał się czyimś łupem. Kooperacja jest również nie możliwa, do kooperant przy pierwszych trudnościach przerzuci koszty na nic nie spodziewającego się kontrahenta.
Tak więc Panie profesorze, to wszystko co pan mówi to jest prawdą ale najpierw trzeba cała sferę budżetową zdyscyplinować, powiedzieć im wszystkim i każdemu z osobna, ze pełnia rolę służebną wobec celu dla którego są powołani, że ich prawa kończą się na prawie do wynagrodzenie, że sami nie płacą żadnych podatków bo wszystkie pieniądze jakie zarabiają to już są podatkami a dopiero w następnym kroku można myśleć o sposobie konstruowania budżetu.
I teraz przestroga dla ludzi żyjących z budżetu. Nie protestujecie przeciwko tym ograniczeniom a sami je wprowadźcie, bo jeśli się wprowadzi je szybko, to może połowa z was będzie miała z czego żyć a dla drugiej polowy może da rady wprowadzić jakieś mechanizmy łagodzące skutki upadku finansowego państwa. Jeśli choćby na moment zapomnicie, że jedząc śniadanie objadacie jakieś niedożywione dziecko gdzieś na prowincji, którego rodzicom pieniądze na śniadanie zabrał komornik skarbowy w asyście policjanta i nie spowodujecie, że wasza praca przyczyni się do wzrostu produkcji dóbr i usług wymienialnych większego niż mogli by to zrobi rodzice tegoż dziecka i dalej nie zapewnicie transferu części tej nadwyżki do ich kieszeni to już nie długo sami nie będziecie mieli co jeść. Nie liczcie również na to, że osoby które wiedza jak poprowadzić sprawy publiczne tak by naprawdę wszystkim żyło się lepiej, by cała wspólnota była bogatsza, zaczną to robić nie mając pewności, że w dającej przewidzieć przyszłości ktoś nie będzie chciał popsuć ich wysiłku na przykład nieodpowiedzialnie wybierając większość parlamentarną.
Myślę Panie Profesorze, że obecnie nie ma ważniejszej sprawy od uświadomienia całej sferze budżetowej jej destrukcyjnej i aspołecznej roli, bo bez tego nie wprowadzimy żadnych zmian. Nikt się z nimi mocować nie będzie.
Jeśli chodzi o intencje artykułu to aczkolwiek są one dobre, ale nie tędy droga.
Najpierw sprawa demografii. Jeśli ja miałbym więcej dzieci niż mam, to majątek jaki mogłoby dać im do dyspozycji, byłby na głowę o wiele mniejszy. Boję się, że był by niewystarczający do tego, by mogły one godziwie żyć. W 50 metrowym mieszkaniu jedna osoba żyje wygodnie, dwie „jakoś się zmieszczą” ale 5 osób będzie już się męczyło a dzieci wychowane w takich warunkach raczej nie zdobędą odpowiednich kwalifikacji zawodowych, do tego by na siebie w przyszłości zarobić. Jedynym sposobem na to by dzieci były dobrze wykształcone, gdy brakuje pieniędzy, to jest ograniczenie ich liczby. Jest to naturalne. O ile wiem nawet dzikie zwierzęta pozbywają się najsłabszych osobników, gdy brakuje jedzenia dla wszystkich. Lepiej by przeżyło jedno dziecko silne niż dwa słabe. Wiem, to przerażające i ja się z tym nie godzę ale co mam zrobić, poza tym, że mogę o tym mówić. A prawda jest taka, że odbywająca się stale, od 1981 roku dekapitalizacja naszego państwa wymusza na społeczeństwie konieczność ograniczenia swojej liczebności. Dlatego stan wojenny, który ją rozpoczął był zbrodnią.
Obecnie w Polsce mamy taką sytuację, że dziewczęta są o wiele lepiej wykształcone i lepiej wychowane od mężczyzn. Gdy ja byłem dzieckiem i moi rodzice uczyli mnie różnych rzeczy prowadzając na tzw zajęcia dodatkowe, to wszędzie miałem kolegów. Dziewcząt prawie nie było, sami chłopcy. Gdy ja byłem w tych samych miejscach, w tych samych klubach sportowych, w tych samych ośrodkach kultury już jako rodzic zauważyłem, że na zajęciach praktycznie nie ma chłopców. Chłopcy przestali uprawiać szermierkę, przestali jeździć konno, nawet nie grają w piłkę na podwórku, na którym ja się wychowywałem. Dlaczego?
Dlatego, że obecnie na jednego nauczyciela przypada zaledwie 6 czy 7 uczniów. W związku z tym po to by każdy z nich mógł wyrobić pensum niezbędne do wypłaty wynagrodzenia każde dziecko musi mieć stosownie dużo lekcji. Ja miałem w pierwszych latach nauki 3 lekcje dziennie a pokolenie moich dzieci już 6! Czy oni mają siłę na cokolwiek po szkole! Gdyby jeden nauczyciel przypadał na 12 uczniów, to każdy z uczniów mógłby mieć o połowę mniej zajęć by nauczyciele mieli z czego żyć. Dlaczego więc nie zmniejszono liczby nauczycieli – bo nie było co z nimi zrobić a byli zatrudnieni na stałe, czyli do emerytury. Przy takim obciążeniu nauką, które wynikało z ilości nauczycieli chłopcom, w dzieciństwie rozwijającym się wolniej od dziewcząt nie starczało już siły na jakąkolwiek aktywność po szkole. W Niemczech, czy w Szwajcarii w dalszym ciągu młodsze dzieci uczą się trzy godziny dziennie a później grają w piłkę lub robią co chcą kształtując swoje osobowości i jak dorosną są mistrzami świata eksportu!
A u nas, nasze już dorosłe panie muszą zająć się pracą zawodową, bo mężczyźni nie są w stanie jej wykonać, bo od wielu lat system edukacji nie był dla nich właściwy. Ale nauczycielom, wszędzie poza Warszawą żyło się wspaniale!
Jak głupi jest system edukacji to podam przykład z Warszawy sprzed paru lat z najbardziej renomowanego w Warszawie liceum, pierwszego kilka lat temu we wszystkich rankingach. Otóż „Pani od Geografii” postanowiła zrobić klasówkę ze znajomości Wysp Karaibskich i nie była to żadna kara. Czego wymagała od młodzieży – ano tego, żeby młodzież znała nazwy wszystkich wysepek, oraz nazwę największej miejscowości na każdej z nich i nazwę głównej rzeki,w zasadzie strumyka. Po co nie wiadomo, ale ile godzin zajęło nauczenie się tych idiotyzmów to wiadomo. Czy w tym czasie jakikolwiek uczeń mógł się zająć czymś pozytywnym – oczywiście nie. Czy zrobienie takiej klasówki jest powodem do odwołania dyrekcji szkoły, Zależy gdzie. W Szwajcarii tak, w Polsce nie. Bo szkoła w Szwajcarii ma uczyć dziatwę a w Polsce być miejscem pracy nauczycieli. W rezultacie Szwajcarzy są bogaci, mimo jeszcze mniejszej liczby ludności niż Polska żyją dostatnio i spokojnie.
Dlaczego u nas nie rozwija się biznes. Podam jeden z powodów. Otóż gdy w 1989 roku wprowadzano nowe Prawo bankowe był tam taki zapis, że „bank ma działać w interesie klienta”. Pamiętam przerażenie prawników bankowych, gdy przeczytali ten zapis. Zaczęli się martwić, że banki nie będą miały z czego żyć, bo zawsze żyły z tego, że „robiły w trąbę” klientów. Na szczęście ustawodawca nie był wredny i spowodował, że zapis ten stał się martwy, stwierdzając, że nadzór bankowy nie bada relacji banku z klientami, zaś sama ustawa ustawą prawa administracyjnego nie badanego przez sądy powszechne! W rezultacie straty jakie spowodowały banki łupiąc klientów zmniejszyły nasz dochód narodowy wytworzony przez ostanie 20 lat mniej więcej o połowę. Jak to banki robiły. Różnie np. wypowiadając umowę kredytową tuż przed zakończeniem inwestycji i w ten sposób ją przejmując za 10-20% wartości a następnie sprzedając ją „krewnym i znajomym królika” za połowę wartości księgowej wynikające z kosztów nabycia, czyli za jakieś 5% rzeczywistej wartości, co pozwalało zaprzyjaźnionemu nabywcy żyć z amortyzacji tego zakupu wiele lat i doprowadzało do przejedzenia inwestycji. Inny sposób to np. przykład odmowa kredytowania dobrego pomysłu gospodarczego i umożliwienie wglądu w biznesplany osobom trzecim, które co prawda nic z nich nie rozumiały i nie potrafiły wykonać zamierzonego przedsięwzięcia, ale były swoje, więc pieniądze na nie dostały. W rezultacie była cicha plajta dobrego pomysłu. Takich przykładów mogę podać wiele.
A kwestia działalności urzędów – zwłaszcza skarbowych. Po wprowadzeni vatu nastąpił w Polsce kryzys. Dlaczego, bo urzędy skarbowe zlikwidowały nam dwie trzecie przemysłu konfekcyjnego. Trzeba pamiętać, że na początku lat 90 mieliśmy z Rosją w rzeczywistości dodatni bilans handlowy. Ok. 3,5 mld usd eksportu do Rosji z samego Stadionu 10-lecia w Warszawie. Drugie tyle z targowisk w Cieszynie i Tuszynie. W połowie lat 90 cała branża zmniejszyła się o 2/3. Jak to się stało.
Historia tego była prosta. W wyniku wojny domowej w Jugosławii zrobiło się miejsce na rynku zbytu w Rosji i miejsce to wypełnił polski drobny przemysł konfekcyjny. Gdy wojna się skończyła i Rosjanie chcieli swoim rynkiem finansować znowu Serbów nie mieli jak tego zrobić. Tak na prawdę rozproszonego handlu prywatnego nie ma jak zatrzymać analogicznie jak nie można zlikwidować przemytu narkotyków. Jedyne co można zrobić to zlikwidować produkcję towaru handlowego. I tu przystąpiły do akcji nasze urzędy skarbowe , które z rzekomej gorliwości o wpływy do budżetu zlikwidowały 2/3 zakładzików produkcyjnych spowodowały, że bezrobocie w Polsce wzrosło do ok 20 %, że wstrętni prywaciarze przestali jeździć lepszymi samochodami a to, że zaczął narastać dług publiczny w Polsce, że realizowali oni politykę gospodarczą Rosji – w końcu co ich to obchodzi. Oni zapewniają prawidłowość rozliczeń z budżetem.
Ostatni raz akcje niszczenia gospodarki na potrzeby administracji urzędy skarbowe podjęły zaraz po wyborze miłego im Tuska na premiera. Z sympatii chciały zatroszczyć się o pieniądze na jego cuda. Jaki był ówcześnie pomysł? Bardzo fajny. Otóż w Polsce było wtedy bardzo wielu tzw. ryczałtowców. Byli to ludzie, którzy nie prowadzili ewidencji kosztów działalności a płacili jedynie ryczałtowy podatek wyliczany jako część przychodów. (np. 7.5%). Z tym, że zgodnie z ustawą na ryczałt trzeba było się co roku zapisywać, czyli składać do bodajże 15 stycznia deklarację, że będzie się w danym roku rozliczać z obowiązku podatkowego właśnie w ten sposób. Ponieważ jednak było to uciążliwe dla urzędów, to była z tego straszna kupa papierów Urzędy Skarbowe zaczęły kiedyś tam przyjmować interpretacje tego przepisu taką, że jeżeli ktoś raz się zgłosił na ryczałt i nie chce nic w sposobie rozliczania podatku dochodowego zmienić, to nie musi składać deklaracji co roku, bo deklaracji „zerowych”, czyli deklaracji braku zmiany się nie składa. Ale urzędy w Polsce nie są związane własnymi interpretacjami przepisów, a ustawa mówiła inaczej .
Gdy nastał miłościwie nam panujący Tusk aparat skarbowy postanowił w listopadzie 2007 roku go wspomóc w ten sposób, że zmienił obowiązującą interpretacje przepisów i zaczął się pytać ryczałtowców o ewidencje koszów za 5 lat wstecz. Ponieważ jej nie mieli, bo byli przekonani że nie mieli obowiązku jej prowadzić, to zadeklarowane przychody były traktowane jako dochody ( bo kosztów nie wykazywali) i każdemu z nich został naliczony zaległy podatek, po ok. 105 tys zł na ryczałtowca. Ryczałtowcami byli głównie drobni rzemieślnicy np. ci co naprawiali pralki, lodówki, drobni murarze itd., w sumie nikt dla urzędnika ważny. Zgodnie z planami miało to przynieść ok. 60 mld zł przychodów budżetowych, czyli zapełnić istniejąca dziurę w budżecie. Na szczęście zaczęli to robić zbyt szybko, gdy Tusk jeszcze nie czuł się zbyt pewnie na swoim stołku i akcję po natychmiast zorganizowanym proteście części środowisk opiniotwórczych odwołał w grudniu 2007 roku, bojąc się, że będzie to dobry argument propagandowy dla Pisu.
Oczywiście swój istotny udział w naszej biedzie ma również środowisko sądowo-prawnicze. Zachęca ono bowiem, by działalność gospodarczą prowadzić ze szkodą dla drugiego. Nie ma bowiem u nas, w naszym prawie definicji szkody ale jest przepis, że odszkodowanie nie może wzbogacać pokrzywdzonego. Wynika więc z tego, że najbardziej w biznesie opłaca się „rąbać wszystkich na około” bo co najwyżej trzeba będzie zwrócić „rąbnięte” pieniądze a na pewno nic się do tego nie dołoży. W związku z tym nasza gospodarka jest zupełnie nie innowacyjna, nie ma żadnej istotnej kooperacji między podmiotami gospodarczymi. Wprowadzenie jakiejkolwiek innowacji zawsze jest trudne i początkowo osłabia firmę pracującą nad jej wprowadzeniem. Praktycznie w naszym systemie prawnym nie ma szansy by taki podmiot gospodarczy nie stał się czyimś łupem. Kooperacja jest również nie możliwa, do kooperant przy pierwszych trudnościach przerzuci koszty na nic nie spodziewającego się kontrahenta.
Tak więc Panie profesorze, to wszystko co pan mówi to jest prawdą ale najpierw trzeba cała sferę budżetową zdyscyplinować, powiedzieć im wszystkim i każdemu z osobna, ze pełnia rolę służebną wobec celu dla którego są powołani, że ich prawa kończą się na prawie do wynagrodzenie, że sami nie płacą żadnych podatków bo wszystkie pieniądze jakie zarabiają to już są podatkami a dopiero w następnym kroku można myśleć o sposobie konstruowania budżetu.
I teraz przestroga dla ludzi żyjących z budżetu. Nie protestujecie przeciwko tym ograniczeniom a sami je wprowadźcie, bo jeśli się wprowadzi je szybko, to może połowa z was będzie miała z czego żyć a dla drugiej polowy może da rady wprowadzić jakieś mechanizmy łagodzące skutki upadku finansowego państwa. Jeśli choćby na moment zapomnicie, że jedząc śniadanie objadacie jakieś niedożywione dziecko gdzieś na prowincji, którego rodzicom pieniądze na śniadanie zabrał komornik skarbowy w asyście policjanta i nie spowodujecie, że wasza praca przyczyni się do wzrostu produkcji dóbr i usług wymienialnych większego niż mogli by to zrobi rodzice tegoż dziecka i dalej nie zapewnicie transferu części tej nadwyżki do ich kieszeni to już nie długo sami nie będziecie mieli co jeść. Nie liczcie również na to, że osoby które wiedza jak poprowadzić sprawy publiczne tak by naprawdę wszystkim żyło się lepiej, by cała wspólnota była bogatsza, zaczną to robić nie mając pewności, że w dającej przewidzieć przyszłości ktoś nie będzie chciał popsuć ich wysiłku na przykład nieodpowiedzialnie wybierając większość parlamentarną.
Myślę Panie Profesorze, że obecnie nie ma ważniejszej sprawy od uświadomienia całej sferze budżetowej jej destrukcyjnej i aspołecznej roli, bo bez tego nie wprowadzimy żadnych zmian. Nikt się z nimi mocować nie będzie.
Jestem Chrzescijaninem, Polakiem i nie wstydze sie, ani Ewangelii, ani mego narodu, ani mojej tradycji.