„Mity przeciwko Polsce. Żydzi, Polacy, komunizm 1939-2012” – już od dziś na Targach Książki.
Jest to wybór artykułów z tygodnika „Nasza Polska” z kilkunastu lat. Wszystko aktualne, niestety, niekiedy jeszcze bardziej niż w czasie ich publikacji.
A oto jeden z rozdziałów książki. Rzecz dotyczy "człowieka honoru", zaprzyjaźnionego szczególnie z pewnym bezinteresownym drapaczem naszych sumień…
—————————————————————————————————————————————————-
KAFELKI KAPITANA KISZCZAKA
Opublikowana przez „Gazetę Wyborczą” rozmowa z Adamem Michnikiem i Czesławem Kiszczakiem nadal jest tematem wielu komentarzy prasowych. My również do niej powracamy, ujawniając nieznane do tej pory fakty pracy Kiszczaka w Informacji Wojskowej.
Wywiad przeprowadzony przez Agnieszkę Kublik i Monikę Olejnik z Adamem Michnikiem i Czesławem Kiszczakiem w „Gazecie Wyborczej” (3–4 lutego 2001) wywołał olbrzymie kontrowersje i rozpoczął dyskusję na temat konieczności rozliczeń za „Polskę Ludową”. O ile jednak publicyści skupili się na okresie stanu wojennego, przemian związanych z „okrągłym stołem” i jeszcze bardziej bieżącymi wydarzeniami, nie można pominąć tego, co obaj główni dyskutanci potraktowali niezwykle zdawkowo i w sposób wyjątkowo zakłamany.
Wprawdzie dziennikarki (Kublik i Olejnik) są powszechnie krytykowane za wyjątkową powierzchowność i płytkość zadawanych pytań (słusznie, bo tak się traci wiarygodność), to jednak w rozmowie Kiszczaka i Michnika są wątki, wobec których trudno przejść obojętnie. Pojawiają się one jakby mimochodem, są to niby nie zamierzone wtręty, ale dotykają spraw niezwykle bolesnych i świadczą o zwykłej bezczelności rozmówców pozujących nonszalancko na… ludzi honoru.
Rozmowa toczyła się otwarcie i bez skrępowania. Wynika z niej, że obaj panowie są od dawna zaprzyjaźnieni, mogą sobie pogadać o wszystkim przy kielichu, a podczas tej rozmowy atmosfera ocieka tolerancją (dla siebie). Trudno jednak jest doszukać się tolerancji w stosunku do tych, którzy mają zdanie odmienne, bez względu na argumenty. Okazuje się też, że tych panów znacznie więcej łączy niż dzieli. Przypatrzmy się temu bliżej.
W Polsce komunizmu… nie było
U nas nigdy tego komunizmu nie było – obwieszcza odkrywczo generał, członek najwyższych władz komunistycznych, szef tajnych służb powołanych do niszczenia wszelkich przeciwników ustroju. Michnik nie protestuje, nie mają nic do dodania dziennikarki uchodzące za wybitne w swoim fachu. Jest to ciekawe zjawisko: podobnie tłumaczyli się kiedyś Jaruzelski, Oleksy i inni prominenci PZPR. Jak w ruskim cyrku: było i nie ma! Zresztą jeśli jednak komunizm nawet był (a to dalej z wypowiedzi Kiszczaka pośrednio wynika), to jawi się on jako łagodny ustrój sprawiedliwości społecznej, a jego twórcy i wyznawcy nic nie wiedzieli o jakichkolwiek odchyleniach „od normy”.
Tak więc Kiszczak wiedział, że w latach 1944–1946 władze zabiegały o każdego inteligenta, każdego inżyniera. Dawały im stanowiska. Do wojska przyjmowano oficerów powracających z sił zbrojnych na Zachodzie, z oflagów, z AK. Nie wiedział natomiast, że od samego początku mordowano – na ogół bez sądów – wybitnych oficerów AK i zwykłych żołnierzy; obok faktycznego obłaskawiania niektórych inteligentów i inżynierów, dla innych w ogóle nie było miejsca w nowej rzeczywistości; ludzi skazywano tysiącami na kary śmierci i długoletnie więzienie, ich rodziny skazane były na poniewierkę i wieczne szykany. Czy faktycznie?
W mundurze oficera Informacji Wojskowej
Kiszczak twierdzi, że nic nie wiedział o sfałszowaniu referendum w 1946 r. i tzw. wyborów w 1947 r.: W czasie wyborów 1947 r. (…) byłem w Londynie. (…) wtedy naprawdę o tych rzeczach nie mówiło się głośno. To jego naiwne tłumaczenie nic nie wyjaśnia. Był on bowiem rzeczywiście wówczas w Londynie, tyle że jako młody oficer Informacji Wojskowej. W ambasadzie Polski Ludowej został zatrudniony na etacie… woźnego.
Wzorem wypróbowanych towarzyszy nie ujawnia, co tam faktycznie robił. A trudno uwierzyć, że do jego obowiązków należało zamiatanie dziedzińca i strzyżenie trawy… W Londynie mieściło się wówczas centrum życia politycznego, społecznego i kulturalnego emigracji. Komuniści byli niezwykle zainteresowani, aby infiltrować tamte środowiska. Może się kiedyś wreszcie dowiemy, czym faktycznie zajmował się tam „woźny” Kiszczak?
W całym wywiadzie Kiszczak nigdzie nie wspomina, że tak naprawdę to on nigdy nie służył w „normalnym”, choćby nawet komunistycznym (czyli „ludowym”) wojsku. Od początku został bowiem skierowany na pierwszą linię frontu „walki z reakcją”.
Informacja Wojskowa była jeszcze bardziej okrutna i zbrodnicza niż powszechnie znienawidzona bezpieka cywilna. Trafiali do niej tylko i wyłącznie towarzysze wyjątkowo ideowi i oddani partii, którzy wówczas – w pierwszych latach – musieli dodatkowo uzyskać akceptację towarzyszy sowieckich. Byli to zatem „ludzie szczególnego pokroju”, jak ich nazywał Józef Stalin: fanatycznie oddani walce z reakcją, którzy bardziej za swą ojczyznę uważali Związek Sowiecki niż jakąś tam Polskę…
Od samego Kiszczaka nie dowiadujemy się dosłownie nic, czym zajmował się on w tej służbie. Ale nie ma tego złego (dla niego), co by (nam) na dobre nie wyszło. Wspomniał bowiem, że od 1951 r. był oficerem w Ełku. Stacjonował tam wówczas sztab 18 Dywizji Piechoty. Kpt. Kiszczak został oficerem Informacji tej dywizji. W tej samej dywizji pełnił wówczas służbę młody człowiek, dla którego nazwisko „Kiszczak” stało się wkrótce przekleństwem, aż do przedwczesnej śmierci.
Los człowieka – „na kafelkach”…
Zbigniew K. urodził się w 1930 r. w Poznaniu. Powołany do wojska w 1948 r. został skierowany do Oficerskiej Szkoły Piechoty im. Tadeusza Kościuszki we Wrocławiu. Po jej ukończeniu (w stopniu zaledwie chorążego, widocznie więc władza ludowa nie darzyła go takim zaufaniem, jak Czesława Kiszczaka) został skierowany do sztabu 18 DP. w Ełku. W 1952 r. wziął ślub wyłącznie cywilny (bo wówczas konsekwencje ujawnienia światopoglądu innego niż „naukowy”, czyli marksistowski, były bardzo poważne), natomiast ślub kościelny miał się odbyć w głębokiej tajemnicy w parafii jego żony na wsi. W tym celu w październiku 1952 r. wziął kilka dni urlopu z wojska i udał się do księdza omówić szczegóły. Pech chciał, że księdza nie zastał.
Postanowił wrócić do parafii później, a sam ze szwagrem udał się do pobliskiego miasteczka. Był to okres przygotowań do jakichś „wyborów” i w okolicy kręciło się wielu cywilnych UB-eków oraz ORMO-wców i różnych „aktywistów”. Człowiek w mundurze wychodzący z plebani i wzbudził w nich czujność klasową. Jak się okazało, pełnili służbę, pilnując lokalu wyborczego przed atakami „reakcji”. Postanowili wylegitymować osobnika
w mundurze, czyli Zbigniewa K. Ten zaś postawił się, że byle komu legitymować się nie będzie. Przedstawiciele „władzy ludowej”, mając poczucie całkowitej bezkarności, użyli argumentu siły. Zbigniew K. tak to opisuje:
powiedziałem im, że mają hitlerowsko-stalinowskie metody. (…) w nocy przyjechał po mnie gazik, który zawiózł mnie do Powiatowego UB w Grajewie, rano przyjechał po mnie kpt. Czesław Kiszczak, szef Wydziału Informacji w Ełku i prokurator dywizji kpt. Pomajda oraz ofic. śledczy Wydziału Informacji chor. Bazarnicki. Zawieźli mnie do Wydz. Informacji w Ełku. Kpt. Kiszczak powiedział dwa słowa: „zrewidować i na kafelki”.
Od tego rozpoczęła się dalsza gehenna Zbigniewa K., która zaważyła na całym jego późniejszym życiu. Rewizja dodatkowo go pogrążyła, albowiem znaleziono przy nim wierszyk o treści „antyustrojowej”. Zbigniew K. dalej wspominał:
powiedzieli mi, że jestem perfidnym i zamaskowanym wrogiem obecnej rzeczywistości. Po niespełna 3 miesiącach bardzo intensywnego śledztwa (jedzenie w aluminiowej misce kładli mi na ziemię, żeby mnie upodlić i porównać do psa i nie widziałem światła dziennego ponad dwa miesiące), w tym z zastosowaniem polecenia Kiszczaka – „na kafelki”, chor. Zbigniew K. został skazany na karę łączną 5 lat więzienia (już po zastosowaniu tzw. amnestii!), utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych oraz… przepadek całego mienia. Uzasadnienie wyroku jest typowe dla tamtego okresu, choć w jego lakonicznej treści nie ma oczywiście mowy o zastosowanych torturach, zadawanych na Kiszczakowych „kafelkach”:
Przy doprowadzeniu osk. K. na Posterunek MO stawiał czynny opór. (…) awanturował się z członkami ORMO i funkcjonariuszami MO, ubliżał (…) a ponadto w obecności funkcjonariuszy Bezpieczeństwa Publicznego lżył i poniżał ustrój Polski Ludowej przez wypowiadanie wrogich i fałszywych wiadomości oraz słów wulgarnych, wiadomości o wyborach do Sejmu Rzeczypospolitej Ludowej, funkcjonariuszach MO i komunistach…
Sąd Wojskowy nie dopatrzył się oczywiście żadnych okoliczności łagodzących, znalazł natomiast okoliczności szczególnie obciążające:znaczną szkodliwość czynów dla dyscypliny wojskowej i rozszerzania się Frontu Ludowego (!). Najwyższy Sąd Wojskowy utrzymał ten wyrok w mocy. Resztę epoki stalinowskiej Zbigniew K. spędził w stalinowskich więzieniach. Wyszedł z nich z mocno nadszarpniętym zdrowiem, do czego również przyczyniły się tortury zadawane przez Informację Wojskową, kierowaną w Ełku przez Kiszczaka. Zmarł przedwcześnie w 1993 r., w wieku zaledwie 63 lat. Nie uzyskał stwierdzenia nieważności wyroku, albowiem nowa-stara władza, czyli PRL-bis, uznała jego czyny za zachowanie „chuligańskie”…
Czy powstanie fundusz im. Kiszczaka?
Może zatem obecnie tow. gen. Czesław, który jest gotów zakładać się o skrzynkę francuskiego koniaku, że był partnerem uczciwym (dla red. Adama); który może chętnie pogadać o wszystkim przy kielichu z tymże red. Adamem, zrezygnuje jednak ze spożywania wyjątkowo drogich trunków (nabywanych z mizernej ponoć emerytury generalskiej) i przeznaczy tak zaoszczędzone znaczne środki na rzecz funduszu dla swych dawnych ofiar? Czy jednak honor komunisty mu na to pozwoli? Zostawiam to do rozstrzygnięcia Czytelników. Ja swoje zdanie mam.