Dowiedziałem się właśnie, że w pierwszej „dwudziestcepiątce” najchętniej odwiedzanych przez turystów miast na świecie nie znalazło się żadne miasto polskie. I czemu tu się dziwić? Nie tylko cudzoziemcy ale i sami Polacy za Polską nie przepadają. Od ponad 20 lat obserwuję naszą transformację, chyba już permanentną, polegającą na implementacji do serc naszych i umysłów kapitalistycznej gospodarki i kapitalistycznej demokracji. Jakoś nie bardzo nam to wychodzi, bo albo ideał niekoniecznie jest tym, o co nam chodziło, albo nasze osobnicze i narodowe cechy nie bardzo nas do takiej przemiany predestynują. W końcu neoliberalna gospodarka rynkowa to system dla prostaków, którzy tylko zysk mają w głowie, a Polacy to naród ambitny, chcieliby to i owo poprawić, może nawet zrozumieć. Stąd kolejne rządy w […]
Dowiedziałem się właśnie, że w pierwszej „dwudziestcepiątce” najchętniej odwiedzanych przez turystów miast na świecie nie znalazło się żadne miasto polskie.
I czemu tu się dziwić? Nie tylko cudzoziemcy ale i sami Polacy za Polską nie przepadają. Od ponad 20 lat obserwuję naszą transformację, chyba już permanentną, polegającą na implementacji do serc naszych i umysłów kapitalistycznej gospodarki i kapitalistycznej demokracji. Jakoś nie bardzo nam to wychodzi, bo albo ideał niekoniecznie jest tym, o co nam chodziło, albo nasze osobnicze i narodowe cechy nie bardzo nas do takiej przemiany predestynują. W końcu neoliberalna gospodarka rynkowa to system dla prostaków, którzy tylko zysk mają w głowie, a Polacy to naród ambitny, chcieliby to i owo poprawić, może nawet zrozumieć. Stąd kolejne rządy w Polsce bez przerwy zmieniają prawo i różne przepisy, nawet prawo o ruchu drogowym tyle razy już zmieniono, że za cholerę nie wiem, kto ma pierwszeństwo, gdy skręcam w prawo – ja czy jakiś mknący na oślep rowerzysta. Na wszelki wypadek więc mam zawsze otwarte prawe okno, by jeśli już do mnie wpadnie wraz ze swym żelaznym wehikułem, nie rozbił sobie durnego łba o szybę. Potem go wypuszczam drugimi drzwiami i jadę dalej.
Zauważyłem, że od jakiegoś czasu współzawodniczymy z niegdysiejszym Narodem Wybranym o palmę pierwszeństwa w dyscyplinie tułactwa i poszukiwania swojego miejsca na tej ziemi. Tuła się nas Polaków po świecie już ponad dwa miliony, tych tułaczy najświeższych. Przed wojną też się tułaliśmy, ale wtedy tylko sezonowo. Może z wyjątkiem górali. Dziś jedyne co nas od Żydów niegdysiejszych różni to to, że oni tułać się musieli, posiadając naród, nie posiadając jednak państwa, my zaś tułamy się narodem będąc tylko okazjonalnie, ale państwo posiadając, a jakże, całkiem zgrabnie okrągłe, z górami, morzem i wszystkim co trzeba. Tylko nie potrafimy tego państwa tak urządzić, by się nam w nim podobało. Najgorsze zaś jest to, że nie mamy już na kogo zwalić winy.
Nasz chytry pomysł na urządzenie się w życiu polega więc na tym, by osiąść na gotowym, czyli tam, gdzie inni już sobie wszystko dość dobrze urządzili. Co ma jakieś racjonalne podstawy, bo Polacy tylko wtedy wygrywali wojny, gdy dowodzili nimi cudzoziemcy; dobrze grają w piłkę nożną tylko w obcoplemiennych, a więc kierowanych przez obcoplemieńców, drużynach; i świetnie pracują, przynosząc zysk sobie i swoim pracodawcom, ale tylko w wypadku, gdy tę pracę organizują im cudzoziemcy. Najmniej zrozumiałe jest, że nawet lepiej nam płacą pracodawcy cudzoziemcy niż pracodawcy rodacy.
Jednak będąc już za granicą, Polak cieszy się jak głupi, gdy spotka tam innych Polaków:
– Wszędzie w Londynie słychać język polski – cieszy się jeden z drugim na Facebooku.
A co na to miejscowi? Też nie garną się odwiedzać naszych pereł Tatr i Bałtyku, naszych Wenecji północy i naszych Paryżów wschodu, a jeśli już, na pewno obojętnym kalafiorem im zwisa, czy spotykają tu swoich rodaków. Bo i tak wpadli tylko na chwilę. Chyba że szukają pracowników za półdarmo.
Jeden komentarz