Polacy do Mali?
19/01/2013
592 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
To już trzecia odsłona Mali. Czy jest możliwe że wysłani tam zostaną również polscy żołnierze?
Oprócz raczej skąpych rozważań w Polsce, o ewentualnym zaangażowaniu polskiego wojska w neokolonialną awanturę w interesie obcych korporacji rozmawia się także za kulisami i za granicą. Warto znać treści takich rozmów, także jeśli nie są one dla nas przeznaczone.Oto co o sytuacji wokół Mali od posła na Sejm, wiceprzewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych Tadeusza Iwińskiego dowiedział się przez telefon dwa dni temu rosyjski dziennikarz Leonid Sigan:
Panie pośle, sytuacja w Mali znajduje się w centrum uwagi opinii publicznej oraz polityków, w tym również polskich. Dziś w gazetach zobaczyłem nagłówki „Polskie wojsko w Mali? Niewykluczone”, „Ewentualnie, Polska weźmie udział w walkach z islamistami”. Pan Koziej zakłada, że jeśli nawet obecnie polscy żołnierze nie udadzą się do Mali, to w przyszłości wszystko jest możliwe. Proszę o Pana zdanie w tej sprawie.
Wykluczam takie prawdopodobieństwo. Zbiegiem okoliczności w tej chwili znajduję się w Nigerii, gdzie kieruję delegacją europejskich parlamentarzystów z ramienia Stowarzyszenia Europejskich Parlamentarzystów na rzecz Afryki – AWEPA. Przeprowadziłem rozmowy z dwoma przedstawicielami obu izb parlamentu. Wczoraj spotkałem się z przewodniczącym ECOWAS – Wspólnoty Gospodarczej Krajów Afryki. Jest to najbardziej reprezentatywny system integracyjny w Afryce. Do jego składu należy 15 państw, w tym również Mali, a siedziba organizacji znajduje się w stolicy Nigerii.
Mali jest krajem cztery razy większym terytorialnie od Polski. Północną część państwa zajęły struktury islamistyczne, w tym także Al-Kaida. Operacja zbrojna w Mali była przygotowywana od dawna, zaakceptowały ją Organizacja Narodów Zjednoczonych i jej Rada Bezpieczeństwa. Działania zbrojne wojsk francuskich – a w najbliższej przyszłości ma ich być około dwóch tysięcy – będą popierane przez organizację EKOWAS. Prezydent Nigerii Jonathan powiedział wczoraj, że już w przyszłym tygodniu wojska nigeryjskie wkroczą na teren Mali. Trudno powiedzieć, w jakim składzie, wiadomo tylko, że razem z przedstawicielami ECOWAS z Ghany, Sierra-Leone, Nigru i innych krajów będzie ich kilka tysięcy. Unia Afrykańska, będąca strukturą pankontynentalną, także udziela poparcia rządowi Mali. Wobec tego nie widzę żadnej konieczności udziału jakiegokolwiek innego państwa europejskiego, oprócz Francji, w operacji zbrojnej w Mali. Ponadto Wielka Brytania udziela pewnej pomocy w logistyce, Stany Zjednoczone – w wywiadzie, Niemcy także udzielają pomocy. Wobec tego zakładam, że Pana założenie jest przedwczesne.
Jednak Radosław Sikorski powiedział, że Polska ewentualnie weźmie udział w operacji na terytorium Mali, wysyłając tam swych instruktorów wojskowych. Czy nie za wczesne jest mówienie o tym?
Jako poseł z ramienia opozycji i wiceprzewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych nie uznaję tego za celowe. Operacja w Iraku, Afganistanie czy w Czadzie – państwie sąsiednim z Mali – to zupełnie inna sprawa. Natomiast operacja francuska ma na celu niedopuszczenie do natarcia islamistów na stolicę Mali. Nie uważam, że Polska powinna zaangażować się w tej operacji. Możemy udzielić poparcia politycznego. Raz jeszcze powtarzam, że ta operacja została zaakceptowana przez ONZ i Radę Bezpieczeństwa ONZ. Jest to jednak akcja wewnątrz afrykańska.
Swoją wizję problemu, jaki pojawił się w Mali, w telefonicznym wywiadzie dla Sigana przedstawił także, choć dużo bardziej mętnie, przewodniczący Centrum Badań Geopolitycznych Marcin Domagała, który powiedział:
Zakładam, że problem ten należy rozpatrywać z geopolitycznego punktu widzenia. Gdyby Polska wzięła jakikolwiek udział w misji, nie byłby on znaczący. Ponadto, nie byłaby to akcja podejmowana w ramach ogólnego rozbudowanego kontyngentu wojskowego Unii Europejskiej, którego po prostu nie ma. Równocześnie istnieje próba nadania tej misji charakteru wspólnego wystąpienia Unii Europejskiej. I to mimo, że Unia Europejska nie dysponuje siłami zbrojnymi zdolnymi do szybkiego reagowania w różnych krańcach świata. Wobec tego w tym przypadku Unia Europejska wykorzystuje kontyngenty wojskowe poszczególnych krajów, w tym również Polski, gdyż podjęliśmy się odpowiednich zobowiązań sojuszniczych, dotyczących, między innymi, również udziału w podobnych akcjach. Właśnie tak wygląda sytuacja w kołach politycznych i wojskowych Polski.
Pozwolę sobie na osobisty komentarz w tej sprawie. Moim zdaniem wysłanie polskich żołnierzy do Afryki, chociaż nie wiem czy akurat już do Mali, jest tylko kwestią czasu, bo zadań wojskowych Zachodowi tam nie zabraknie. Przede wszystkim wyniknie to z trwale wasalnej postawy ekip rządzących naszym krajem z nadania kolejnego Wielkiego Brata i kompletnego braku myślenia w kategoriach interesu narodowego. Polska jest krajem mentalnie i faktycznie niesuwerennym, co zresztą wielka część naszego społeczeństwa przyjmuje z beztroskim wzruszeniem ramion. Polska ma też, i to od dawna, strategiczny problem jakości elit politycznych, które są co najwyżej zdatne do gry w trzeciej lub czwartej lidze, opozycji wszystkich opcji nie wyłączając. To nie rokuje perspektyw poprawy ani rozsądku w gospodarowaniu armią. Po drugie, problem naszego udziału wyniknie z przyjętej i zrealizowanej w 2009 roku strategii przejścia na armię zaciężną, zwaną też zawodową, co z samej definicji czyni ją służbą do wynajęcia, także w interesie tego kto lepiej zapłaci. Gurkhowie nie walczą za Nepal, tylko za królową brytyjską, bo to Londyn im płaci. Taka armia jest z definicji armią sprostytuowaną. Byłem i jestem zwolennikiem armii samoobronnej z powszechnego poboru obywateli, bo tylko wobec takiej armii, w której służą wyborcy, synowie i wnuki wyborców (ale nie córki i wnuczki!) można postawić i wyegzekwować wymóg, że broni ona tylko swego kraju i nie uczestniczy w obcych awanturach za granicą. Nie będę tu omawiał szerzej tego wielkiego i ważnego tematu, może kiedyś będzie lepsza okazja, ale zaznaczę tylko, że nie przekonują mnie argumenty, iż wojsko zaciężne jest lepsze w praktyce. Czasami tak, czasami nie. Izrael ma armię z poboru, a mimo to poradził sobie lepiej niż jego sąsiedzi, także np. z zawodową armią Jordanii. Szwajcaria ma także armię z powszechnego poboru i dzięki temu ma najlepszą samoobronę terytorialną w Europie. Vietcong był armią z poboru i swego czasu spuścił przykładne lanie butnym zawodowcom z Ameryki, najlepiej uzbrojonej i wyszkolonej armii świata. Takich przykładów jest więcej. Mając teraz armię zawodową, już dawno straciliśmy dziewictwo wyrażane formułą „za naszą wolność i waszą” i nie mamy już wielu argumentów, aby przeciwstawiać się interwencjom na zamówienie polityczne. Na tzw. misje zagraniczne żołnierze zawodowi, także w Polsce, zgłoszą się sami. Volenti non fiat injuria.
Bogusław Jeznach
Deser muzyczny:
Malijski śpiewak Habib Koite i jego najlepszy utwór „Batoumambe”, śpiewany w najważniejszym języku tego kraju – bamana (diula). Jest to opowieść o miłości do kobiety z rybackiego szczepu Bozo, koczującego na łodziach po rzece Niger, która pojawiała się rankiem z rybami na targu w Bamako, ale zafascynowany nią mieszczuch długo nie miał śmiałości, aby nawiązać kontakt.